— Tort ma wyglądać jak zaczarowany… — powiedział. — To mi nasuwa pewną myśl…
Przyszło mu do głowy, żeby na szczycie pośrodku tortu ustawić laleczkę w białej sukni, dać jej do ręki miniaturową różdżkę zakończoną szychową gwiazdką i otoczyć stopy napisem z różowego lukru: „Królowa wróżek”.
Przygotowując ingrediencje do swego arcydzieła stwierdził, że ma bardzo mętne wyobrażenie o tym, co powinno się dodawać do tortu. Zaczął więc szperać w starych księgach z przepisami kulinarnymi, które zostawili dawni kuchmistrze; z trudem zdołał odcyfrować ich pismo, a recepty oszołomiły go, wymieniano w nich bowiem różne rzeczy, o których nigdy w życiu nie słyszał, inne zaś, o których nie pamiętał i których nie mógł naprędce zdobyć. Zdecydował się użyć paru przypraw korzennych, o których księgi wspominały. Skrobiąc się w głowę pomyślał o starej czarnej szkatułce z mnóstwem przegródek: poprzedni Kuchmistrz w niej przechowywał przyprawy i różne ozdoby przeznaczone do szczególnie wykwintnych ciast. Kołek, odkąd objął swój urząd, nigdy do tej szkatułki nie zaglądał, lecz teraz po dość długim poszukiwaniu odnalazł ją na najwyższej półce w spiżarni.
Zdjął ją z półki, zdmuchnął kurz z wieczka i otworzył; niestety były tam tytko resztki przypraw korzennych, w dodatku zeschnięte i spleśniałe. W jednej wszakże przegródce, w samym kąciku, leżała maleńka gwiazdka, nie większa niż sześciopensowa moneta, prawdopodobnie ze srebra, lecz sczerniała ze starości.
— A to zabawne! — rzekł podnosząc gwiazdkę ku światłu.
— Nie! — rozległ się za jego plecami głos tak nieoczekiwany, że Kołek aż się wzdrygnął. Terminator nigdy jeszcze nie przemówił do Mistrza takim tonem; co prawda w ogóle rzadko się do niego odzywał, chyba tylko wtedy, gdy go zwierzchnik o coś pytał. Słusznie, bo tak przystało chłopcu, który wprawdzie był zręczny w zdobieniu ciast lukrem, lecz w innych sprawach powinien — zdaniem Kołka — milczeć i uczyć się od Mistrza.
— Co masz na myśli, młody człowieku? — spytał Kuchmistrz, mocno niezadowolony. — Nie zabawna? Więc jaka?
— Czarodziejska — odparł Terminator. — Pochodzi z Krainy Czarów.
Kuchmistrz wybuchnął śmiechem.
— Niech i tak będzie — powiedział. — Na jedno wychodzi, możesz ją nazywać, jak ci się podoba. Kiedyś dorośniesz i zmądrzejesz. Na razie zabierz się do diylowania rodzynków. Jeśli zauważysz w nich coś czarodziejskiego, nie omieszkaj mnie zawiadomić.
— Co zamierzacie zrobić z tą gwiazdką, Mistrzu? — spytał Terminator.
— Wsadzę ją oczywiście do tortu — rzekł Kuchmistrz. — Nada się w sam raz, tym bardziej jeżeli jest zaczarowana — dodał z drwiącym uśmiechem. — Bywałeś pewnie, i to jeszcze niedawno, na dziecięcych zabawach i pamiętasz, ile jest uciechy, kiedy malcy znajdą ukryte w cieście rozmaite cacka, drobne pieniążki i tym podobne skarby. W naszej wsi często się to robi dla zabawienia dzieciaków.
— Ale to nie jest zwykłe cacko, Mistrzu, to czarodziejska gwiazdka — odparł Terminator.
— Już mi to mówiłeś — warknął Kuchmistrz. — Powiem o tym dzieciom, będą się śmiały.
— Sądzę, że nie wyda im się to wcale śmieszne — rzekł Terminator. — Ale owszem, to dobry pomysł, nie mam nic przeciw temu.
— Nie masz nic przeciw temu? Zapominasz, do kogo mówisz, chłystku! — oburzył się Kołek.
Wielki tort został we właściwym czasie przygotowany, upieczony i polukrowany, a prawie wszystko rękami Terminatora.
— Skoro tak lubisz czary, pozwolę ci zrobić figurkę Królowej Wróżek — powiedział do niego Kołek.
— Dobrze, Mistrzu — odparł Alf. — Wyręczę was, skoro macie za dużo roboty. Ale to wasz pomysł, nie mój.
Podczas festynu tort królował pośrodku długiego stołu, otoczony wieńcem z dwudziestu czterech czerwonych świec. Na jego wierzchu wznosiła się niewielka biała góra, a na zboczach góry rosły miniaturowe drzewka błyszczące jakby od szronu, na szczycie zaś stała maleńka figurka z jedną nóżką wzniesioną niby tańcząca Królewna Śnieżka; w ręku trzymała maleńką różdżkę z lukru roziskrzoną w blasku.
Dzieci otwierały szeroko oczy z podziwu, a kilkoro z nich zaczęło klaskać wołając: Jaka śliczna czarodziejska góra!” Kuchmistrz bardzo się z tego cieszył, lecz Terminator zdawał się niezadowolony. Obaj byli obecni w sali, bo Kuchmistrz miał w odpowiednim momencie pokroić tort, a Terminator trzymał wyostrzony nóż, żeby go podać w ostatniej chwili swemu zwierzchnikowi.
Wreszcie Kuchmistrz wziął nóż i podszedł do stołu.
— Muszę wam powiedzieć, kochane dzieci — przemówił — że pod tą prześliczną górą lukru jest tort zrobiony z mnóstwa pysznych rzeczy do jedzenia, ale zmieszałem z nimi także mnóstwo ładnych drobiazgów, świecidełek, pieniążków i innych cacek. Podobno znalezienie czegoś takiego w porcji tortu przynosi szczęście. W torcie są dwadzieścia cztery cacka, powinno więc przypaść po jednym każdemu z was, jeśli Królowa Wróżek okaże się sprawiedliwa. Niestety nie zawsze tak się dzieje, bo wróżki są kapryśne i lubią płatać różne figle. Zapytajcie pana Terminatora, on je zna!
Terminator odwrócił głowę od Kuchmistrza i obserwował wyraz dziecinnych twarzyczek.
— Aj, byłbym zapomniał! — podjął znów Kuchmistrz. — Dziś w torcie jest dwadzieścia pięć niespodzianek, bo włożyłem także do ciasta małą srebrną bardzo niezwykłą, zaczarowaną, jak twierdzi pan Terminator. Uważajcie, dzieci, żeby ktoś na niej nie złamał przedniego zęba, bo wtedy nawet zaczarowana gwiazdka nie pomoże i ząb nie odrośnie. Mimo to jestem pewny, że przyniesie szczęście temu, kto ją znajdzie.
Tort wszystkim smakował, nikt nie mógł mu zarzucić nic poza tym, że nie był ani trochę większy niż trzeba. Każdy dostał spory kawałek, łecz nic nie zostało na dokładki. Porcje szybko znikały, i co chwila ktoś znajdował na swoim talerzyku jakiś drobiazg lub pieniążek. Niektórym dzieciom trafiało się tylko jedno cacko, niektórym–dwa, a jeszcze innym nic, bo ze szczęściem zawsze tak bywa, niezależnie od tego, czy przy jego rozdziale asystuje figurka z różdżką czy nie. Wreszcie zjedzono cały tort, lecz nikt nie znalazł zaczarowanej gwiazdki.
— Nie do wiary! — dziwił się Kołek. — Widocznie wbrew pozorom nie była ze srebra i stopniała. A może pan Terminator miał rację twierdząc, że jest zaczarowana. Zniknęła, wróciła do Krainy Czarów. Nieładnie z jej strony, bardzo nieładnie. — Zerknął z głupawym uśmiechem na Terminatora, który odpowiedział bez uśmiechu poważnym spojrzeniem.
Srebrna gwiazdka była naprawdę zaczarowana. Terminator nie mógł się mylić w takich sprawach. Pewien mały chłopiec uczestniczący w uczcie połknął ją nic nie zauważywszy, chociaż nie przegapił tkwiącej w jego porcji tortu małej srebrnej monety i oddał ją sąsiadce, dziewczynce imieniem Nell, która ogromnie się martwiła, że w jej kawałku tortu nie było żadnej niespodzianki. Chłopiec czasem zadawał sobie pytanie, gdzie się podziała gwiazdka; nie wiedział, że ją nosi w sobie, ukrytą w takim miejscu, że jej wcale nie czuł; wszystko to stało się zgodnie z pewnym planem. Gwiazdka miała czekać w ukryciu aż do wyznaczonego dnia.
Festyn odbył się w połowie zimy, teraz zaś nadszedł czerwiec, noce były krótkie i prawie białe. Chłopiec wstał przed świtem, nie chciało mu się spać: były to jego dziesiąte urodziny. Wyjrzał przez okno. Świat zdawał się cichy, jakby na coś ważnego wyczekiwał. Lekki, rześki i pachnący wietrzyk poruszał gałęziami przebudzonych drzew. Potem brzask rozjaśnił niebo, a chłopiec usłyszał, jak gdzieś bardzo daleko ptaki zaczęły swoją poranną pieśń, która przybliżała się, wzbierała, aż w końcu przeleciała nad nim wypełniając całą okolicę i odpłynęła niby fala muzyki na zachód, kiedy słońce wstało nad krawędzią świata.