Wietrzyk błyskawicznie przemienił się w huragan ryczący niby dzika bestia–porwał Kowala, cisnął na brzeg, pchnął na stok obracając nim i rzucając jak zeschłym liściem. Kowal objął ramionami pień młodej brzozy i przylgnął do niej, a wicher mocował się z nimi obojgiem zawzięcie, próbując oderwać człowieka od drzewa. Brzoza od podmuchu zgięła się jednak aż do ziemi i nakryła Kowala namiotem z gałęzi. Kiedy wreszcie wicher ustąpił i Kowal mógł się podnieść, zobaczył, że drzewo jest nagie, odarte aż do ostatniego listka, i płacze, a łzy jak deszcz płyną z jego gałęzi.
Położył dłoń na białej korze mówiąc:
— Uratowałaś mnie, brzózko. Co mam uczynić, żeby cię wynagrodzić i okazać wdzięczność?
Wyczuł ręką odpowiedź:
— Nic! Odejdź stąd. Wiatr cię ściga. Nie jesteś tutejszy. Idź i nie wracaj nigdy.
Wspinając się na zbocza otaczające dolinę czuł łzy brzozy na swoim policzku i miał w ustach ich gorzki smak. Z zasmuconym sercem przemierzał długą drogę do wsi i przez wiele dni potem nie chodził do Krainy Czarów. Ale nie mógł się jej wyrzec i w końcu wrócił, z gorętszym jeszcze niż przedtem pragnieniem, by dotrzeć w głąb tego Królestwa.
Nareszcie odkrył drogę prowadzącą przez łańcuch Zewnętrznych Gór i po długim marszu doszedł do łańcucha Gór Wewnętrznych, bardzo wysokich, stromych i niedostępnych. Po długim poszukiwaniu znalazł wszakże przełęcz, którą miał pokonać, i tego pamiętnego dnia, gdy zdobył się na tak niezwykłą śmiałość, „wyszedł przez wąską szczelinę na przeciwny stok i spojrzawszy w dół zobaczył Dolinę Wiecznego Poranka — ale wtedy jeszcze nie wiedział, że tak się ona nazywa. Zieleń w tej dolinie była o wiele piękniejsza niż na łąkach w zewnętrznej strefie Krainy Czarów, chociaż z ich pięknością nie mogła się równać nawet wiosenna trawa naszej ziemi. W niezwykle przezroczystym powietrzu oczy człowieka mogły dostrzec czerwone języczki ptaków śpiewających na drzewach przeciwległego zbocza, mimo że dolina była szeroka, a ptaki nie większe od strzyżyków.
Góry po tej stronie opadały wydłużonymi stokami wśród plusku i szumu wodospadów, ruszył więc w dół z wielką ochotą. Kiedy jego stopy dotknęły trawy Doliny, usłyszał śpiew elfów, a na usianej liliami łące nad rzeką zobaczył tańczące dziewczęta. Oczarowany zwinnością, wdziękiem, ustawiczną zmiennością ich ruchów, skierował ku nim swe kroki. Nagle taneczny korowód zatrzymał się i na spotkanie Kowala wybiegła dziewczyna z rozproszonymi włosami w zakasanej sukience.
Ze śmiechem powiedziała:
— Rozzuchwaliłeś się, Gwiezdniku! Czy nie obawiasz się, co powie Królowa, jeśli się dowie o tym? A może dostałeś od niej pozwolenie?
Kowal bardzo się zmieszał, bo uświadomił sobie własne myśli i zrozumiał, że dziewczyna je odgaduje; sądził, że Gwiazda na czole jest przepustką, upoważniającą go do wędrowania, gdzie zechce; teraz już wiedział, że to nieprawda. Ale dziewczyna ciągnęła dalej z uśmiechem:
— Chodź, skoro już wtargnąłeś tutaj, musisz ze mną zatańczyć.
Wzięła go za rękę i wprowadziła w krąg tancerzy.
Tańczył więc z nią i doznał zupełnie nowego uczucia zwinności, siły i szczęścia. Ale trwało to krótko. Już po chwili — jak mu się zdawało — korowód się zatrzymał, a dziewczyna zerwała kwiat, który wyrósł u jej stóp, i wpięła go Kowalowi we włosy.
— Żegnaj! — powiedziała. — Może się jeszcze kiedyś spotkamy, jeśli taka będzie wola Królowej.
Nie zapamiętał nic z drogi powrotnej, nie wiedział, jakim sposobem znalazł się znów na gościńcu w rodzinnej okolicy… W wioskach, które mijał, ludzie spoglądali na niego ze zdumieniem i odprowadzali go wzrokiem, dopóki nie zniknął z pola ich widzenia. Kiedy się zbliżał do domu, córka wybiegła, żeby go powitać z radością; wrócił wcześniej, niż się spodziewano, lecz i tak za późno dla tych, którzy na niego czekali.
— Tatusiu! — wykrzyknęła Nań. — Gdzieżeś był? Twoja Gwiazda świeci tak jasno!
Kiedy przekroczył próg, Gwiazda przygasła, lecz żona ujęła go za rękę, poprowadziła do kominka i patrząc na niego rzekła:
— Mężu kochany! Gdzie byłeś, co widziałeś? Masz kwiat we włosach.
Delikatnie zdjęła z jego głowy kwiat i położyła na swej otwartej dłoni. Mieli wrażenie, że widzą ten kwiat z bardzo daleka, chociaż leżał na dłoni Nell i promieniował takim światłem, że postacie ich rzucały wielkie cienie na ścianę izby, mrocznej już, bo wieczór zapadał. Cień mężczyzny górował nad innymi, jego duża głowa pochylała się nad głową kobiety.
— Wyglądasz jak olbrzym, tatusiu–odezwał się milczący dotychczas syn.
Kwiat nie zwiądł i nie stracił blasku. Przechowywali go jak skarb i tajemnicę. Kowal zrobił dla niego specjalną szkatułkę zamykaną na kluczyk. Kwiat przekazywano z pokolenia na pokolenie w rodzie Kowala, a ci, co dziedziczyli klucz, od czasu do czasu otwierali szkatułkę i wpatrywali się w Żywy Kwiat dopóty, dopóki wieczko nie spadło. A działo się to niezależnie od woli posiadacza skarbu.
Czas nie zatrzymał się dla mieszkańców wsi. Minęło wiele lat. Kowal był niespełna dziesięcioletnim chłopcem, gdy na festynie Dwudziestu Czterech dostał Gwiazdę. We właściwym terminie odbyła się następna uroczystość Dwudziestu Czterech i Alf, który nareszcie został Kuchmistrzem, wybrał sobie nowego ucznia, niejakiego Grajka. W dwanaście lat później Kowal wrócił do domu z kwiatem we włosach, a teraz nadszedł rok, w którym zimą wypadało znów urządzić festyn dla dzieci.
Pewnego dnia tego właśnie roku Kowal wracał przez las brzegiem Krainy Czarów. Była jesień. Złote liście lśniły na gałęziach, purpurowe zaścielały ziemię. Ktoś szedł za nim, lecz Kowal nie zważał na to i nie obejrzał się za siebie, zatopiony w myślach.
Tym razem otrzymał wezwanie i odbył bardzo daleką podróż, dłuższą, jak mu się zdawało, niż wszystkie inne w życiu. Dostarczono mu przewodników i straży, lecz nie pamiętał prawie dróg, którymi wędrował, bo często oślepiały go mgły lub ciemności, aż w końcu znalazł się nocą na jakiejś wyżynie, pod niebem błyszczącym od niezliczonych gwiazd. Zaprowadzono go przed oblicze samej Królowej. Nie miała korony i nie siedziała na tronie. Stała w wielkim majestacie i chwale, i otaczał ją tłum wojowników w zbrojach lśniących i migoczących jak gwiazdy na niebie, lecz była tak wysoka, że górowała nad ostrzami włóczni, a nad jej głową unosił się biały płomień. Skinęła na Kowala, żeby się zbliżył, więc drżąc podszedł do niej. Rozległ się wysoki, czysty sygnał trąby i nagle został sam na sam z Królową.
Stał przed nią i nie przyklęknął, jak nakazywał ceremoniał dworski, bo w oszołomieniu pomyślał, że wobec niej żaden gest istoty tak znikomej jak on nie może mieć znaczenia.Wreszcie ośmielił się podnieść wzrok i spojrzeć w jej twarz; Królowa poważnymi oczyma patrzyła na niego z góry. Zmieszał się i zadziwił, bo w tym momencie poznał piękną dziewczynę z Zielonej Doliny, tancerkę, spod której stóp kwiaty wyrastały na ziemi. Uśmiechnęła się z tych jego wspomnień i podeszła bliżej. Rozmawiali długo, prawie bez słów, lecz dowiedział się wielu rzeczy przejmując jej myśli; niektóre napełniały go radością, inne — ogromnym smutkiem. Potem zaczął pamięcią wracać po tropach swojego życia w przeszłość aż do dnia, gdy została mu dana Gwiazda, i nagle stanęła mu przed oczyma tańcząca figurka z różdżką w ręku, więc ze wstydem spuścił wzrok, olśniony pięknością Królowej.