Roześmiała się zupełnie tak samo jak wtedy, w Dolinie Wiecznego Poranka.
— Nie martw się — Gwiezdniku–powiedziała. — Nie wstydź się za swoich współplemieńców. Z dwojga złego mała laleczka jest lepsza niż całkowite zapomnienie o Krainie Czarów. Dla niektórych ludzi to jedyny przebłysk, dla innych — przebudzenie. Ty od tamtego dnia pragnąłeś mnie zobaczyć, więc spełniłam twoje życzenie. Ale nic więcej już ci dać nie mogę. Zanim się teraz pożegnamy, powierzę ci jeszcze ważną misję. Jeśli spotkasz Króla, powtórz mu te słowa: Już czas. Pozwól mu dokonać wyboru.
— Ależ… — wyjąkał. — Nie wiem, gdzie jest Król. Pytałem o to wszystkich w Krainie Czarów, lecz zawsze słyszałem to samo: „Nie powiedział tego”.
— Skoro Król ci tego nie powiedział, nie mogę zdradzić , sekretu — odparła Królowa. — Wiedz, że Król wiele podróżuje i można go spotkać w nieprawdopodobnych miejscach. A teraz przyklęknij.
Ukląkł, a Królowa schyliła się i położyła rękę na jego głowie. Ogarnęła go wielka cisza i wydawało mu się, że jest jednocześnie w zwykłym ludzkim świecie i w Krainie Czarów, a także poza obu tymi dziedzinami i patrzy na nie z zewnątrz czując zarazem smutek, radość i niezmącony spokój. Kiedy się po chwili ocknął, wstał i podniósł głowę, brzask rozjaśnił niebo na wschodzie, gwiazdy pobladły, a Królowa zniknęła. Gdzieś daleko w górach echo powtarzało sygnał trąby. Kowal był sam na pustej, cichej wyżynie i wiedział, że czeka go już tylko droga do wyrzeczenia.
Miejsce, gdzie się spotkał z Królową, zostało daleko za nim i szedł teraz po ściółce jesiennych liści rozmyślając o wszystkim, co widział i czego się dowiedział. Szelest kroków na ścieżce przybliżał się z każdą chwilą. Wreszcie tuż koło jego uszu odezwał się głos:
— Czy idziesz w tę samą stronę co ja, Gwiezdniku? Kowal, nagle wyrwany z zamyślenia, wzdrygnął się i teraz dopiero spojrzał na idącego obok człowieka. Zobaczył wysokiego mężczyznę, stąpającego lekko i szybko, ubranego w ciemnozielony płaszcz z kapturem, który częściowo zasłaniał jego twarz. Kowal zdziwił się, bo nikt prócz mieszkańców Krainy Czarów nie nazywał go „Gwiezdnikiem”, a nie pamiętał, aby kiedykolwiek w swoich wędrówkach spotkał tego mężczyznę; mimo to miał niejasne wrażenie, że go skądśiś zna.
— A dokąd ty idziesz? — spytał.
— Wracam do twojej wsi i mam nadzieję, że ty także — odparł tamten.
— Tak — przyznał Kowal. — Możemy więc iść razem. Tylko że właśnie coś mi się przypomniało… Za nim wyruszyłem w powrotną drogę, pewna wielka pani dała mi polecenie. Wkrótce przekroczymy granicę Krainy Czarów i myślę, że nigdy więcej już jej nie odwiedzę. A ty?
— Ja na pewno wrócę. Możesz mi przekazać swoją misję.
— Kazała mi powtórzyć kilka słów Królowi. Czy wiesz, gdzie go można spotkać?
— Wiem. A jakie to są słowa?
— Pani kazała mu powiedzieć tylko to: Już czas. Pozwól mu dokonać wyboru.
— Rozumiem. Nie kłopocz się tym więcej!
Szli ramię w ramię milcząc, słychać było jedynie szelest liści pod ich stopami. Dopiero po przebyciu kilku mil, gdy zbliżali się już do granicy Krainy Czarów, mężczyzna w zielonym płaszczu zatrzymał się i zwracając twarz do Kowala odrzucił z głowy kaptur. Wtedy Kowal go poznał: to był Alf, Terminator, jak go Kowal dotychczas w myślach nazywał, mając zawsze w pamięci dzień, gdy młody Alf stał przy stole obok Kuchmistrza trzymając w ręku lśniący nóż do dzielenia tortu, a oczy mu się iskrzyły w blasku świec. Musiał już teraz być bardzo stary, bo od wielu lat piastował godność Kuchmistrza, lecz tutaj, w cieniu lasu na pograniczu Krainy Czarów wyglądał tak młodo jak tamten dawny Terminator, tyle że bardziej dostojnie. Nie miał siwych włosów ani zmarszczek na twarzy, a oczy mu błyszczały, jakby odbijało się w nich jakieś jasne światło.
— Chciałbym z tobą porozmawiać, Kowalu Kowalczyku, zanim się znajdziemy znowu w twojej wsi — rzekł.
Kowala zaskoczyła ta propozycja, bo wiele razy miał ochotę pogadać z Altem, lecz nigdy mu się to nie udawało. Alf zawsze pozdrawiał go przyjaźnie i patrzył na niego życzliwym wzrokiem, zdawał się jednak unikać rozmowy sam na sam z nim. Teraz też patrzał przyjaźnie, lecz niespodziewanie podniósł rękę i dotknął Gwiazdy na czole Kowala. Blask zniknął z jego oczu, a Kowal zrozumiał, że przedtem odbijały one światło Gwiazdy, która bardzo jasno świeciła i w tej chwili nagle przygasła. Zdumiony cofnął się z gniewem.
— Czy nie sądzisz, Mistrzu Kowalu, że czas, byś ją oddał? — spytał Alf.
— Co ci do tego, Kuchmistrzu? Dlaczego miałbym się wyrzec Gwiazdy? Jest moja. Sama mi wpadła w ręce. Czy człowiek nie ma prawa zachować, choćby na pamiątkę, tego, co w ten sposób dostał?
— Ma prawo zatrzymać niektóre rzeczy, jeśli ktoś mu je podarował na pamiątkę. Ale nie wszystko dostajemy w takiej intencji. Są rzeczy, które nie mogą na zawsze pozostać własnością jednego człowieka ani też przechodzić w dziedzictwie z ojca na syna. Są tylko użyteczne na pewien czas. A nie przyszło ci nigdy do głowy, że ktoś inny potrzebuje także tej Gwiazdy? Otóż wiedz, że tak właśnie jest. Już pora, żebyś ją oddał.
Kowal zmieszał się, był bowiem człowiekiem wspaniałomyślnym i z wdzięcznością wspominał, ile szczęścia przyniosła mu Gwiazda.
— Cóż więc powinienem zrobić? — spytał. — Czy mam ją zwrócić jednemu z wielkich mieszkańców Krainy Czarów? Może samemu Królowi? — A gdy to mówił, serce zabiło mu żywiej, bo zrodziła się w nim nadzieja, że będzie trzeba w tej sprawie raz jeszcze wrócić do Krainy Czarów.
— Mógłbyś ją oddać mnie — powiedział Alf — może jednak byłoby to dla ciebie zbyt przykre. Pójdź razem ze mną do spiżarni i włóż gwiazdę z powrotem do tej samej szkatułki, w której niegdyś ją schował twój dziadek.
— Mój dziadek? Nic o tym nie wiedziałem.
— Nikt nie wiedział oprócz mnie. Tylko ja byłem z nim wtedy.
— Może wiesz także, skąd miał Gwiazdę i dlaczego ją włożył do szkatułki.
— Przyniósł ją z Krainy Czarów, to wiesz bez pytania — odparł Alf. — Zostawił ją w szkatułce z nadzieją, że przypadnie kiedyś tobie, jedynemu jego wnukowi. Tak mi powiedział, bo myślał, że będę mógł się postarać o spełnienie jego życzenia. Był to ojciec twojej matki. Może ci o nim niewiele opowiadała, bo sama mało wiedziała. Nazywano go Jeźdźcem, bo lubił podróżować, toteż napatrzył się różnych rzeczy i zdobył mnóstwo umiejętności, zanim osiadł jako Kuchmistrz w waszej wsi. Opuścił ją, gdy miałeś dwa lata, i nie znaleziono na jego następcę lepszego kandydata niż ten biedny Kołek. Jednakże z czasem ja zostałem Kuchmistrzem, jak sobie planowaliśmy z twoim dziadkiem; w tym roku będę musiał zrobić znów Wielki Tort. Za ludzkiej pamięci żadnemu Kuchmistrzowi jeszcze się to nie zdarzyło dwa razy w życiu, ja jestem jedynym wyjątkiem. Chciałbym Gwiazdę włożyć do tortu.
— Dobrze, dostaniesz ją — rzekł Kowal. Spojrzał na Alfa przenikliwie, jakby próbował odgadnąć jego myśli. — Czy wiesz, kto ją znajdzie?
— Po co ci to wiedzieć, Mistrzu Kowalu?
— Proszę cię, powiedz mi, jeśli wiesz. Będzie mi łatwiej rozstać się z rzeczą bardzo drogą mojemu sercu. Syn mej córki jest jeszcze za mały.
— Może ci będzie łatwiej, a może nie. Zobaczymy.
Więcej już z sobą nie rozmawiali. Wkrótce potem przekroczyli granicę Krainy Czarów i nareszcie wrócili do wsi. Skierowali się wprost do świetlicy gromadzkiej. Nad ludzkim światem słońce właśnie zachodziło i okna domów lśniły czerwienią. Złocone rzeźby na drzwiach świetlicy błyszczały, spod dachu wychylały się różnokolorowe dziwaczne twarze gargulców. Świetlicę niedawno odnowiono i odmalowano, a przedsięwzięcie to wywołało długie debaty w radzie gromadzkiej. Niektórzy ludzie sprzeciwiali się tym, jak mówili, nowomodnym zbytkom, lecz inni, lepiej znający historię wsi, pamiętali, że był to stary zwyczaj, i zgadzali się, że warto do niego wrócić. Miało to kosztować sporo grosza, a ponieważ Kuchmistrz ofiarował się wszystko zapłacić z własnej kiesy, pozwolono mu zrobić to według własnej woli i gustu. Kowal nigdy jeszcze nie widział odnowionej świetlicy w takim oświetleniu, stanął więc przed nią olśniony, zapominając na chwilę, po co tu przyszedł.