Выбрать главу

Wieloryby szły na północ, a on był wśród nich. W nocy pierwsze sztuki musiały przejść przez Bramę Queenslandza w drodze do ciepłych mórz, gdzie młode mogły bezpiecznie przyjść na świat. Ze wszystkich stron otaczała go żywa flotylla, wytrwale i jakby bez wysiłku rozcinająca fale oceanu. Ogromne, ciemne ciała wyłaniały się z wody, by za chwilę zniknąć z powrotem, nie pozostawiając najmniejszej zmarszczki na powierzchni. Franklin był zbyt pochłonięty tym widokiem, aby troszczyć się o bezpieczeństwo, nawet wtedy, gdy jeden z potworów wynurzył się o niecałe czterdzieści stóp od łodzi. Rozległ się donośny świst, kiedy zwierzę opróżniło swoje płuca, i Franklin poczuł osłabiony na szczęście odległością odór stęchłego powietrza. Pochwycił też spojrzenie śmiesznie małego oka, które sprawiało wrażenie zagubionego w tej potwornej, niekształtnej głowie. Przez chwilę dwa ssaki — dwunóg, który wyszedł z morza, i czworonóg, który do niego powrócił — przyglądały się sobie ponad dzielącą je przepaścią ewolucji. Jak wieloryb widzi człowieka? Franklin zadał sobie to pytanie i zastanawiał się, czy można znaleźć na nie odpowiedź. Zaraz jednak gigantyczne cielsko zanurzyło się w głębiny, przez chwilę potężny ogon unosił się nad powierzchnią, zanim wody zwarły się, zapełniając nagle powstałą próżnię.

Daleki odgłos grzmotu sprawił, że Franklin spojrzał w stronę lądu. O pół mili dalej olbrzymy baraszkowały wśród fal. Nagle z jakąś niesamowitą powolnością wyłonił się z morza dziwny kształt, nie kojarzący się z niczym, co widział na filmach lub fotografiach, i na moment zawisł w powietrzu, jak tancerz, który w skoku wydaje się przez ułamek sekundy nie podlegać prawom grawitacji. Potem z tym samym leniwym wdziękiem opadł na fale i dopiero po chwili rozległ się ogłuszający huk upadku.

Powolność tego potężnego wyskoku nadawała mu nierealny charakter, jak we śnie albo na zwolnionym filmie. Nic nie mogło lepiej unaocznić Franklinowi gigantycznych rozmiarów tych potworów, otaczających go niczym pływające wyspy. Nieco poniewczasie pomyślał o tym, co może się stać, jeśli któryś z wielorybów przepłynie pod łodzią albo przejawi zbytnią nią zainteresowanie…

— Nie ma powodów do obaw — uspokoił go Don. — One nas znają. Czasem tylko ocierają się o łódź, żeby uwolnić się od pasożytów, i wtedy są pewne kłopoty. Jeśli zaś chodzi o obawę zderzenia, to one znacznie lepiej od nas widzą, co się wokół nich dzieje.

Jakby dla zaprzeczenia tym słowom tuż obok łodzi wyłoniła się ociekająca wodą góra, opryskując ich od stóp do głów. Łódź zakołysała się szaleńczo i przez chwilę wyglądało na to, że przewrócą się do góry dnem. Kiedy niebezpieczny moment minął, Franklin uświadomił sobie, że może dosłownie sięgnąć ręką i dotknąć obrosłej pąklami głowy, unoszącej się na falach. Niekształtna paszcza otwarła się w potwornym ziewnięciu i setki fiszbinowych płyt zadrżały jak żaluzje na wietrze.

Na pewno przeraziłoby to Franklina, gdyby był sam, ale Don zdawał się całkowicie panować nad sytuacją. Wychylił się z otworu włazu i krzyknął w stronę niewidocznego ucha olbrzyma:

— Płyń, stara! Nie jesteśmy twoim malcem! Wielka paszcza z wiszącymi draperiami fiszbinów zatrzasnęła się, małe oko — dziwnie podobne do krowiego i pozornie niewiele większe — spojrzało na nich jakby z wyrzutem. Łódź podwodna zakołysała się ponownie i wieloryb znikł.

— Sam widzisz, że nie ma żadnego niebezpieczeństwa — wyjaśnił Don. — To spokojne i dobre zwierzaki, chyba że są z młodymi. Jak każde bydło.

— No, nie wiem, czy podpłynąłbyś na taką odległość do któregoś z wielorybów uzębionych, na przykład do kaszalota.

— To zależy. Gdyby chodziło o starego odyńca, prawdziwego Moby Dicka, to wolałbym nie próbować. Podobnie z orkami. Mogłyby pomyśleć, że nadaję się do zjedzenia, chociaż dałoby się je odstraszyć syreną. Kiedyś znalazłem się pośrodku haremu, złożonego może z tuzina samic kaszalota, i damy nie miały nic przeciwko temu, mimo, że niektóre z nich były z pociechami. Co dziwniejsze, pan władca również nie okazywał niepokoju. Widocznie orientował się, że nie jestem rywalem.

Don zamyślił się i po chwili powiedział:

— Był to jedyny wypadek, kiedy widziałem na własne oczy wieloryby uprawiające miłość. Było to coś zdumiewającego — poczułem się tak przytłoczony, że przez tydzień chodziłem z kompleksem niższości.

— Jak sądzisz, ile sztuk może być w tym stadzie? — spytał Franklin.

— Myślę, że koło setki. Aparaty przy bramie zanotowały to dokładnie. Można więc śmiało powiedzieć, że płynie tu wokół nas co najmniej pięć tysięcy ton znakomitego mięsa i tranu, wartości kilku milionów dolarów. Czy na samą myśl o tym nie robi ci się przyjemnie?

— Nie — odpowiedział Franklin. — I założę się, że dla ciebie to również nie ma żadnego znaczenia. Teraz już wiem, dlaczego tak lubisz tę pracę, i nie musisz zgrywać się przede mną.

Don nie próbował zaprzeczać. Stali obok siebie w ciasnym otworze włazu, nie czując słonych bryzgów na twarzach, złączeni wspólnymi myślami i uczuciami, a obok nich parły na północ najpotężniejsze zwierzęta, jakie kiedykolwiek żyły na Ziemi. I wtedy Franklin ostatecznie zrozumiał, że jego dalsze życie zostało wyraźnie określone. Nigdy nie przestanie — żałować tego, co utracił, ale okres daremnego żalu i ponurych rozmyślań miał już za sobą. Utracił bezmiar kosmosu, ale zdobył bezmiar oceanu.

To było więcej, niż człowiek mógł sobie wymarzyć.

XI

POUFNE PRZECHOWYWAĆ W ZAPIECZĘTOWANEJ KOPERCIE

W załączeniu przesyłam wynik badania lekarskiego Waltera Franklina, który z powodzeniem zakończył okres szkolenia i uzyskał stopień młodszego inspektora z najlepszym wynikiem w historii Ośrodka. Wobec skarg ze strony pewnych osobistości z kół rządowych oraz Biura Osobowego, sporządzam niniejsze streszczenie w języku dostępnym nawet dla najwyżej postawionych osobistości.

Pomimo wielu defektów osobowości, zdolności W. F. kwalifikują go do tej niewielkiej grupy osób, spośród których rekrutują się przyszli kierownicy wydziałów. Grupa ta jest tak rozpaczliwie nieliczna, że — jak to już wielokrotnie podkreślałem — samo istnienie państwa może być zagrożone, jeśli nie potrafimy jej rozszerzyć. Wypadek, który wyeliminował W. F. ze Służby Kosmicznej — gdzie niewątpliwie doszedłby do wysokich stanowisk — nie naruszył jego nieprzeciętnych zdolności, dając nam w ten sposób szansę, której nie wolno zmarnować. Jego przypadek wszedł do historii medycyny jako klasyczny przykład astrofobii, dając jednocześnie pole do popisu specjalistom od rehabilitacji. Od dawna zwrócono uwagę na analogie pomiędzy przestrzenią kosmiczną a oceanem i na fakt, że człowiek przystosowany do jednego z tych środowisk łatwiej adaptuje się w drugim. W tym jednak przypadku równie ważne były różnice między dwoma środowiskami, na przykład fakt, że ocean jest środowiskiem płynnym, w którym widoczność jest ograniczona do niewielu metrów, przywracał W. F. poczucie bezpieczeństwa, utracone w kosmosie.