Выбрать главу

To, że pod koniec okresu szkoleniowego usiłował popełnić samobójstwo, może na pierwszy rzut oka podważać trafność przyjętej metody leczenia, byłby to jednak fałszywy wniosek. Próba samobójstwa była wynikiem zbiegu niemożliwych do przewidzenia okoliczności (punkty 57–86 załączonego raportu) i w rezultacie — jak się to często zdarza — spowodowała przesilenie i poprawę stanu pacjenta. Sposób, w jaki W. F. usiłować popełnić samobójstwo, jest również bardzo znaczący i wskazuje, że prawidłowo wybraliśmy nowy zawód dla naszego podopiecznego. Można kwestionować również stopień determinacji niedoszłego samobójcy; gdyby rzeczywiście chciał się zabić, wybrałby prostszy i mniej zawodny sposób.

Jestem przekonany, że teraz, kiedy pacjent odzyskał, jak się wydaje, równowagę w życiu emocjonalnym i nie wykazuje oznak poważniejszych zaburzeń, możemy nie obawiać się dalszych kłopotów. Przede wszystkim należy unikać mieszania się do jego spraw osobistych. Jego niezależność i oryginalność, chociaż nie w tak drastycznym stopniu jak dawniej, nadal stanowią istotną część jego osobowości i od nich głównie będzie zależał dalszy przebieg jego kariery.

Jedynie czas może wykazać, czy koszty i wysiłek zainwestowane w ten przypadek okażą się opłacalne ekonomicznie. Jednak nawet gdyby tak nie było, to ci, którzy nad nim pracowali, otrzymali już swoją najwyższą satysfakcję, odbudowując życie, które na pewno będzie społecznie użyteczne, a może okazać się bezcenne.

IAN K. STEVENS, Dyrektor Instytutu Psychiatrii Stosowanej Światowej Organizacji Zdrowia

CZĘŚĆ DRUGA — STRAŻNIK

XII

Inspektor Walter Franklin odbywał właśnie ceremonię comiesięcznego golenia, kiedy zadzwonił telefon alarmowy. Zawsze dziwiło go trochę, że mimo tylu lat badań biochemicy nie znaleźli jeszcze środka wykluczającego raz na zawsze napady złego humoru. Jednak nie trzeba być niewdzięcznym; trudno w to uwierzyć, ale zaledwie kilka pokoleń temu mężczyźni musieli golić się codziennie, używając do tego celu skomplikowanych, kosztownych i śmiercionośnych przyborów.

Franklin nie starł nawet warstwy piany z twarzy, kiedy usłyszał przenikliwy sygnał wideofonu. Wyskoczył z łazienki, przebiegł kuchnią i wpadł do hallu, zanim dzwonek zdążył zadzwonić po raz drugi. Nacisnął guzik odbioru i ekran rozjaśnił się, ukazując dobrze znaną, zaniepokojoną teraz twarz dyżurnego z Kwatery Głównej.

— Franklin, musisz natychmiast zgłosić się do pracy — powiedział zdyszany.

— Co się stało?

— Skarga z farmy. Płot jest gdzieś przerwany i jedno ze stad weszło w szkodę. Pożerają wiosenne zbiory i trzeba je jak najszybciej wygonić.

— To wszystko? — spytał Frank. — Będę w dokach za dziesięć minut.

Był to niewątpliwie wypadek nadzwyczajny, ale nie taki, który mógłby go naprawdę wyprowadzić z równowagi. Oczywiście kierownictwo farmy podniesie krzyk, że ich zbiory zostały spustoszone. Potajemnie był jednak po stronie wielorybów; jeśli udało im się wedrzeć na wielkie prerie planktonu, tym lepiej dla nich.

— Co się stało? — spytała Indra wychodząc z sypialni. Jej długie, ciemne włosy, spływające falą na ramiona, wyglądały pięknie nawet zaraz po przebudzeniu. Kiedy Frank wyjaśnił jej, o co chodzi, zachmurzyła się.

— Sprawa jest poważniejsza, niż myślisz — powiedziała. — Musisz działać szybko, bo inaczej wieloryby ci się pochorują. Zaledwie dwa tygodnie temu przeprowadzono wiosenną wymianę wód, największą z dotychczasowych. Twoi nienasyceni pupilkowie pochorują się z przeżarcia.

Franklin musiał przyznać jej rację. Uprawa planktonu nie była jego specjalnością i należała do odrębnej sekcji Departamentu Morskiego. Wiedział jednak o niej sporo, gdyż była drugą i do pewnego stopnia konkurencyjną metodą uzyskiwania pożywienia z oceanu. Zwolennicy planktonu z niemałą dozą słuszności twierdzili, że jego uprawa jest wydajniejsza niż hodowla, gdyż wieloryby odżywiając się planktonem, przedłużają w ten sposób łańcuch pokarmowy. Po co tracić dziesięć funtów planktonu, twierdzili, na uzyskanie jednego funta mięsa wielorybiego, kiedy można wykorzystać bezpośrednio sam plankton?

Spór toczył się co najmniej od dwudziestu lat i jak na razie żadna ze stron nie mogła pochwalić się zwycięstwem. Chwilami dyskusja przybierała ostre formy, powtarzając jakby na odpowiednio większą skalę i w subtelniejszej formie rywalizację pomiędzy rolnikami a królami stad z okresu zagospodarowywania amerykańskiego Zachodu. Na nieszczęście jednak dla współczesnych miłośników legendy, rywalizujące departamenty Światowej Organizacji do Spraw Wyżywienia walczyły za pomocą oficjalnych danych statystycznych, wykorzystując skuteczne, choć nieefektowne oręże biurokracji. Nie było skradających się rewolwerowców i jeśli gdzieś został przerwany płot, to przyczyną tego był nie nocny sabotaż, lecz czysto techniczna awaria.

W morzu, podobnie, jak na lądzie, wszelkie życie zależy od roślinności. Z kolei zaś ilość roślinności zależy od składników mineralnych środowiska — związków azotu, fosforu i wielu innych. W oceanie istnieje tendencja do gromadzenia się tych życiodajnych składników w głębinach, gdzie nie dociera światło, a zatem nie może rozwijać się roślinność. Górna, kilkudziesięciometrowa warstwa wody jest źródłem wszelkiego życia w oceanie; wszystko, co pływa poniżej tego poziomu, korzysta z drugiej albo trzeciej ręki z pożywienia wytworzonego poi powierzchnią.

Każdej wiosny, kiedy ciepło zaczyna przesączać się w głąb. oceanu, jego wody odpowiadają na zew niewidocznego słońca. Niezliczone biliony ton wody wznoszą się ku powierzchni, niosąc ze sobą cenne sole i minerały. Zasilone w ten sposób nawozem od spodu i słońcem z góry pływające rośliny rozmnażają się w sposób wybuchowy, a w ślad za nimi idą żywiące się planktonem zwierzęta. W ten sposób na łąki oceanu przychodzi wiosna.

Ten niezmienny cykl życia powtarzał się miliardy razy, zanim na świecie pojawił się człowiek. A teraz człowiek go zmienił. Nie wystarczało mu nawożenie, jakie zapewniła morzom przyroda, opuścił wiec na dno w wybranych strategicznych punktach atomowe generatory. Wytwarzane przez nie ciepło dawało początek potężnym podwodnym fontannom, transportującym bezcenne minerały ku życiodajnemu słońcu. To sztuczne przyśpieszenie naturalnego procesu wymiany wód stało się jednym z najbardziej nieoczekiwanych i najbardziej owocnych zastosowań energii jądrowej. Już to samo wystarczało, by zwiększyć ilość pożywienia uzyskiwanego z mórz o prawie dziesięć procent.

A tymczasem wieloryby pracowały pełną parą, aby przywrócić naruszoną przez człowieka równowagę.

Zapędzenie ich do zagrody będzie wymagało połączonej akcji z powietrza i z wody. Łodzie podwodne były zbyt powolne i było ich za mało, aby mogły dać sobie radę bez pomocy. Trzy z nich — włącznie z jednoosobową łodzią zwiadowczą Franklina — przetransportowano na miejsce samolotem, który spuści je na wodę, a następnie będzie śledzić ruchy wielorybów z powietrza, w wypadku gdyby rozproszyły się na obszarze zbyt dużym dla urządzeń hydrolokacyjnych. Dwa inne samoloty spróbują przepłoszyć wieloryby za pomocą zrzucanych do wody nadajników dźwiękowych, mimo że jak na razie technika ta nie sprawdziła się w praktyce i nie wiązano z nią większych nadziei.

W dwadzieścia minut od alarmu Franklin obserwował z pokładu samolotu uciekające do tyłu olbrzymie zakłady przetwórcze w Pearl Harbor. Nadal nie lubił latać i w miarę możności unikał samolotów, ale nie odczuwał już lęku i mógł spokojnie wyglądać przez okno.