Выбрать главу

– I co? Spodziewasz się, że ci powie?

– Nigdy nie wiadomo.

Win skrzywił się.

– Tak więc w zasadzie twój plan sprowadza się do błądzenia po omacku.

– Mniej więcej. Będę też chciał porozmawiać z senatorem Crossem. Sądzisz, że zdołasz załatwić mi to spotkanie?

– Mogę spróbować – odparł Win. – Tylko że od niego też niczego się nie dowiesz.

– Chłopie, jesteś dziś ucieleśnieniem optymizmu.

– Mówię, jak jest.

– Dowiedziałeś się czegoś w „Plaza”?

– Skoro o tym mowa, to i owszem. – Win odchylił się w krześle i złączył czubki palców. – W ciągu ostatnich czterech dni Valerie przeprowadziła tylko cztery rozmowy telefoniczne. Wszystkie z twoim biurem.

– Raz zadzwoniła, żeby umówić się na spotkanie – powiedział Myron. – Potem dzwoniła trzy razy tego dnia, kiedy ją zastrzelono.

Win gwizdnął przeciągle.

– To robi wrażenie. Najpierw odkryłeś, że Kenneth jest dupkiem, a teraz to.

– Tak, czasem sam się siebie boję. Masz jeszcze coś?

– Portier w „Plaza” dość dobrze zapamiętał Valerie – ciągnął Win. – Kiedy dostał ode mnie dwadzieścia dolarów napiwku, przypomniał sobie, że często wychodziła na krótkie spacery. Uznał, że to dziwne, ponieważ goście zazwyczaj wybierają się na kilka godzin, a nie minut.

Myron ożywił się.

– Dzwoniła z budki telefonicznej.

Win skinął głową.

– Porozmawiałem z Lisą z NYNEKS-u. Nawiasem mówiąc, jesteś jej winien dwa bilety na turniej Open.

Wspaniale.

– I co odkryła?

– W dniu poprzedzającym morderstwo z budki telefonicznej na rogu Piątej i Pięćdziesiątej Dziewiątej dwukrotnie telefonowano do mieszkania niejakiego Duane’a Richwooda.

Myron zdrętwiał.

– Cholera.

– Istotnie.

– Zatem Valerie nie tylko dzwoniła do Duane’a – powiedział Myron – ale w dodatku zadała sobie sporo trudu, żeby nikt się o tym nie dowiedział.

– Na to wygląda.

Milczeli przez chwilę. W końcu Win rzekł:

– Będziesz musiał z nim porozmawiać.

– Wiem.

– Zaczekaj z tym do końca turnieju – dodał Win. – Ze względu na udział w turnieju Open i tę wielką kampanię reklamową Nike’a lepiej go teraz nie denerwować. To może zaczekać.

Myron pokręcił głową.

– Porozmawiam z Duane’em jutro. Po meczu.

11

François, maître d’hotel w „La Reserve”, kręcił się wokół ich stolika niczym sęp czekający na zgon ofiary albo gorzej – jak nowojorski szef sali spodziewający się bardzo dużego napiwku. Odkrywszy, że Myron jest serdecznym przyjacielem Windsora Horne’a Lockwooda Trzeciego, François zaprzyjaźnił się z Myronem w taki sam sposób, w jaki pies przyjaźni się z człowiekiem mającym kawał surowego mięsa w kieszeni.

Polecił im na przekąskę cienko pokrojonego łososia oraz wątłusza, będącego specjalnością szefa kuchni. Myron skorzystał z obu sugestii. To samo zrobiła wciąż milcząca pani Crane. Jej mąż zamówił zupę cebulową i wątróbkę. Myron z pewnością nie zamierzał całować go w najbliższym czasie. Eddie zdecydował się na ślimaki po prowansalsku i sałatkę z krabów. Dzieciak szybko się uczył.

– Czy mogę polecić wino, panie Bolitar?

– Proszę.

Osiemdziesiąt pięć dolców diabli wzięli.

Pan Crane upił łyk. Z aprobatą skinął głową. Jeszcze ani razu się nie uśmiechnął i wypowiedział zaledwie kilka słów. Na szczęście dla Myrona Eddie był sympatycznym chłopcem. Bystrym. Uprzejmym. Przyjemnie się z nim rozmawiało. Jednak ilekroć pan Crane kaszlnął – tak jak teraz – Eddie milkł.

– Pamiętam pana z czasów, gdy grał pan w koszykówkę w Duke, panie Bolitar – zaczął Crane.

– Proszę mówić mi Myron.

– Świetnie. – Zamiast odwzajemnić uprzejmość, Crane zmarszczył brwi. Rzucały się w oczy: niezwykle gęste, nastroszone i w nieustannym ruchu. Wyglądały jak dwie małe łasiczki, gnieżdżące się na jego czole. – Był pan kapitanem drużyny Duke?

– Przez trzy lata – odparł Myron.

– I dwukrotnie zdobył pan mistrzostwo NCAA?

– Raczej moja drużyna, ale owszem.

– Kilka razy widziałem, jak pan grał. Był pan całkiem niezły.

– Dziękuję.

Crane nachylił się do Myrona. Jeszcze bardziej nastroszył krzaczaste brwi.

– Jeśli dobrze pamiętam – ciągnął – drużyna Celtics wystawiła pana w pierwszej turze.

Myron skinął głową.

– Jak długo pan u nich grał? Zdaje się, że niezbyt długo.

– Po pierwszym roku odniosłem kontuzję kolana w towarzyskim meczu tuż przed rozpoczęciem sezonu.

– I już nigdy więcej pan nie grał? – zapytał Eddie. Z szeroko otwartych oczu wyzierała troska.

– Nigdy – odparł spokojnie Myron.

To było lepsze, niż gdyby wygłosił długi i nudny wykład. Niczym mowa pogrzebowa nad grobem szkolnego kolegi, który umarł z przedawkowania.

– I co pan wtedy zrobił? – spytał Crane. – Po tej kontuzji? Wywiad. Część rytuału. Jako były sportowiec musiał znosić to częściej niż przeciętny agent. Ludzie z góry zakładali, że jest głupi.

– Przeszedłem długą rehabilitację – odparł Myron. – Myślałem, że wbrew prawdopodobieństwu i lekarzom zdołam powrócić na boisko. Kiedy w końcu spojrzałem prawdzie w oczy, zacząłem studiować prawo.

– Na jakiej uczelni?

– Na Harvardzie.

– To robi wrażenie.

Myron starał się robić skromną minę. O mało nie zatrzepotał rzęsami.

– Starał się pan o aplikanturę?

– Nie.

– Zrobił pan magisterium?

– Nie.

– A co pan robił po studiach?

– Zostałem agentem.

Pan Crane zmarszczył brwi.

– Ile lat pan studiował?

– Pięć.

– Dlaczego tak długo?

– Jednocześnie pracowałem.

– W jakim charakterze?

– Pracowałem dla rządu.

Gładka i niejasna odpowiedź. Miał nadzieję, że Crane nie zechce rozwijać tego tematu.

– Rozumiem. – Crane znowu zmarszczył brwi. Zresztą cały się zmarszczył. Usta, czoło, a nawet uszy. – Dlaczego został pan agentem reprezentującym sportowców?

– Ponieważ pomyślałem, że to mi się spodoba. A także, że będę w tym dobry.

– Pańska agencja jest niewielka.

– Zgadza się.

– Nie ma pan takich kontaktów jak większe agencje.

– To prawda.

– Nie ma pan takich możliwości jak ICM, TruPro i Advantage.

– Racja.

– Nie ma pan wielu dobrych graczy w tenisa.

– Zgadza się.

Crane z dezaprobatą zmarszczył brwi.

– Proszę więc mi wyjaśnić, panie Bolitar, dlaczego mielibyśmy skorzystać z pańskich usług?

– Ponieważ jestem duszą towarzystwa.

Pan Crane nie uśmiechnął się, w przeciwieństwie do Eddiego. Ten zaraz zreflektował się i zasłonił dłonią usta.

– To ma być dowcip? – zapytał Crane.

– Pozwoli pan, że zadam panu pytanie, panie Crane. Mieszka pan na Florydzie, prawda?

– W St. Petersburgu.

– Jak dostaliście się państwo do Nowego Jorku?

– Przylecieliśmy.

– Nie o to pytam, tylko kto zapłacił za bilety?

Małżonkowie wymienili czujne spojrzenia.

– TruPro opłaciła przelot, prawda?

Pan Crane ostrożnie skinął głową.

– Przysłali na lotnisko limuzynę? – ciągnął Myron.

Znów kiwnięcie głową.

– Pani żakiet, pani Crane. Jest nowy?

– Tak – zapytana odezwała się po raz pierwszy.

– Czy kupiła go pani jedna z dużych agencji?

– Tak.

– W tych wielkich agencjach mają pracownice lub żony, które oprowadzają gości po mieście, pokazują widoki i zapraszają na zakupy, prawda?