– Powiedziała, żebym nie podpisywał kontraktu z TruPro – rzekł Eddie.
– Dlaczego?
– Nie wyjaśniła.
– Moim zdaniem – wtrącił pan Crane – obwiniała ich o swoje niepowodzenia.
– A co ty sądzisz, Eddie? – spytał Myron.
Kolejne wzruszenie ramion.
– Możliwe. Nie wiem.
– Jednak nie uważasz, żeby tak było.
Brak reakcji. Pani Crane oznajmiła:
– Myślę, że na tym powinniśmy poprzestać. Eddie bardzo przeżył śmierć Valerie.
Rozmowa znowu zeszła na interesy. Jednak Eddie stał się milczący. Co jakiś czas otwierał usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale zaraz znów je zamykał. Kiedy wstali od stołu, przysunął się do Myrona i szepnął:
– Dlaczego tak pan wypytywał o Valerie?
Myron postanowił powiedzieć prawdę.
– Usiłuję się dowiedzieć, kto ją zabił.
Chłopiec szeroko otworzył oczy. Obejrzał się. Jego rodzice żegnali się z François. Szef sali ucałował dłoń pani Crane.
– Myślę, że ty mógłbyś mi w tym pomóc – rzekł Myron.
– Ja? – rzekł Eddie. – Ja nic nie wiem.
– Znałeś ją. Przyjaźniliście się.
– Eddie? – zawołała pani Crane.
– Muszę iść, panie Bolitar. Dziękuję za wszystko.
– Tak, dziękujemy panu – dodał pan Crane. – Mamy się jeszcze spotkać z przedstawicielami kilku innych agencji, ale będziemy w kontakcie.
Kiedy odeszli, François przyszedł z rachunkiem.
– Ma pan bardzo twarzowy krawat, panie Bolitar.
Facet umiał lizać tyłki.
– Powinieneś zostać agentem, François.
– Dziękuję panu.
Myron dał mu swoją kartę Visa i czekał. Włączył telefon komórkowy. Przeczytał wiadomość od Wina. Zadzwonił do niego.
– Gdzie jesteś? – zapytał.
– Na Dwudziestej Szóstej, w pobliżu Ósmej – odparł Win. – W cadillacu siedzieli dwaj dżentelmeni. Zaznaczam, że użyłem tego określenia w bardzo szeroko pojętym znaczeniu. Jechali za tobą do „La Reserve”, przez jakiś czas siedzieli na zewnątrz i odjechali pół godziny temu. Właśnie weszli do lokalu cieszącego się raczej nie najlepszą reputacją.
– Nie najlepszą reputacją?
– Nazywają go „Łowca Skalpów”. Wystarczy?
– Nie spuszczaj ich z oka. Już jadę.
12
Win czekał po drugiej stronie ulicy, naprzeciw „Łowcy Skalpów”. Wokół panował spokój, zakłócany jedynie cichymi dźwiękami muzyki, płynącymi z baru. Duży neon nad wejściem głosił: „TOPLESS!”.
– Jest ich dwóch – powiedział Win. – Kierowcą był biały, około metr dziewięćdziesiąt. Ma nadwagę, ale jest dobrze zbudowany. Sądzę, że spodoba ci się jego gust.
– Dlaczego?
– Zobaczysz. Towarzyszy mu czarnoskóry mężczyzna. Ponad metr osiemdziesiąt. Spora blizna na prawym policzku. Myślę, że można by go opisać jako chudego i żylastego.
Myron rozejrzał się po ulicy.
– Gdzie zaparkowali?
– Na parkingu przy Ósmej Alei.
– Dlaczego nie na ulicy? Jest tu mnóstwo miejsca.
– Sądzę, że nasz człowiek jest bardzo przywiązany swego czarującego pojazdu – uśmiechnął się Win. – Założę się, że byłby bardzo wzburzony, gdyby ktoś mu go uszkodził.
– Czy trudno byłoby się włamać do tego wozu?
Win zrobił urażoną minę.
– Udam, że tego nie słyszałem.
– No dobrze, ty zajmiesz się samochodem. Ja wejdę do środka.
Win zasalutował.
– Rozkaz.
Rozdzielili się. Win ruszył w kierunku parkingu, a Myron do baru. Wolałby zamienić się z nim rolami, szczególnie że tamci dwaj najwyraźniej wiedzieli, jak wygląda, ale taki podział ról był zgodny z ich predyspozycjami. Win znacznie lepiej włamywał się do samochodów i radził sobie z wszelkimi mechanizmami. Natomiast Myron był lepszy… no cóż, w tym.
Wszedł do baru, na wszelki wypadek ze spuszczoną głową. Niepotrzebnie. Nikt nie zwrócił na niego uwagi. Nie pobierano opłaty za wstęp. Myron rozejrzał się wokół. Na usta cisnęły mu się dwa słowa: okropna nora. Głównym motywem wystroju lokalu były dawne gatunki amerykańskiego piwa. Ściany ozdobiono neonami reklamującymi piwo. Blaty stolików i baru pokrywały niezliczone ślady po kuflach. Za barem wznosiły się piramidy butelek piwa z całego kraju.
Oczywiście, były tu też tancerki topless. Leniwie wiły się na niewielkich podwyższeniach, wyglądających jak stare rekwizyty z Wonderamy. Większość tancerek nie grzeszyła urodą. Wprost przeciwnie. Szaleństwo aerobiku najwidoczniej jeszcze nie dotarło do „Łowcy Skalpów”. Wszędzie widać było fałdy obwisłego ciała. Ten lokal bardziej przypominał klub ofiar cellulitis niż miejsce zaspokajania rozbuchanych męskich fantazji.
Myron usiadł sam przy stoliku w kącie sali. Zauważył kilku facetów w garniturach, ale większość klienteli stanowili robotnicy. Lepiej sytuowani zazwyczaj oglądali tańce topless w „Goldfingers” lub „Score”, gdzie kobiety wyglądały znacznie estetyczniej, aczkolwiek ich wydatne biusty były równie prawdziwe, jak ich nadmuchiwanych sióstr z sex shopu.
Dwaj mężczyźni głośno śmiali się przy środkowym podium. Jeden czarny, drugi biały. Pasowali do opisu podanego przez Wina. Kiedy tancerki zamieniały się miejscami, tańcząca przed nimi zeszła ze sceny. Widocznie skończyła pracę. Faceci zaczęli z nią negocjować. W takich miejscach jak „Goldfmgers” lub „Score” płaci się dwadzieścia do dwudziestu pięciu dolarów za taniec przy stoliku. I dokładnie to otrzymuje się za te pieniądze. Dziewczyna zdejmuje górę i przez około pięć minut tańczy przy waszym stoliku. Żadnego dotykania czy macania. W „Łowcy Skalpów” specjalnością lokalu było najnowsze szaleństwo, zwane lap dance, któremu oddawano się w ciemnych kątach. Ten taniec, określany przez małolatów „numerkiem na sucho”, polegał na tym, że tancerka ocierała się o krocze klienta tak długo, aż doznał… hm… orgazmu. Pomijając zastrzeżenia natury moralnej, Myron miał poważne wątpliwości związane z technicznymi aspektami takich wyczynów. Na przykład jak facet bawi się przez resztę wieczoru? Czy przynosi sobie bieliznę na zmianę?
Tyle pytań. Tak mało czasu. Tamci dwaj i tancerka ruszyli w kierunku tego kąta sali, w którym siedział Myron. Teraz stało się jasne, o czym mówił Win. Biały facet rzeczywiście miał potężne bicepsy, ale także wydatny brzuch i sflaczałą pierś. Te wady można było przynajmniej częściowo zamaskować odpowiednim ubiorem, ale białas miał na sobie ciasną siatkową koszulkę. Siatkową. Z mnóstwem dziur. Tak ażurową, że niemal niewidoczną. Włosy na piersiach – a miał ich mnóstwo – sterczały przez siatkę. Te włosy wydawały się nadzwyczaj długie i poskręcane – dosłownie zaplątane – w liczne złote łańcuszki, które nosił na szyi. Kiedy gość przechodził obok, Myron – mimo woli – ujrzał w całej okazałości jego plecy; jeszcze bardziej niż pierś owłosione i lśniące od potu.
Zrobiło mu się niedobrze.
– Piętnaście dolarów za pierwsze dziesięć minut – powiedziała dziewczyna. – Taniej nie mogę.
– Nie naciągaj nas, zdziro – rzekł Siatkowa Koszulka. – Jest nas dwóch. Daj nam zniżkę.
– Taak – wtrącił czarnoskóry. – Daj nam zniżkę.
– Nie mogę – upierała się dziewczyna.
Jeśli poczuła się obrażona epitetem, to nie dała tego po sobie poznać. Mówiła zmęczonym i obojętnym głosem jak kelnerka na nocnej zmianie.
Siatkowa Koszulka był niezadowolony.
– Posłuchaj, suko, nie denerwuj mnie.
– Zawołam kierownika – ostrzegła.
– Nikogo nie zawołasz. Nie ruszysz się stąd, dopóki nie zrobisz mi dobrze.
– Taa – dodał czarny. – Mnie też. Zdziro.
– Posłuchajcie, biorę dodatkową opłatę za świńskie gadki.