– Trudno powiedzieć. Dzieciak mnie polubił. Jego rodzice martwili się, że nasza agencja jest mała. – Po chwili milczenia dodał: – A jak tobie poszło z Burger City?
Wręczyła mu kilka kartek papieru.
– Wstępna umowa dla Phila Sorensona.
– Reklama telewizyjna?
– Taak, tylko będzie musiał się przebrać za przyprawę do hamburgera.
– Jaką?
– Zdaje się, że za keczup. Jeszcze o tym porozmawiamy.
– Świetnie. Tylko nie zgódź się na majonez lub pikle. – Przejrzał umowę. – Dobra robota. Niezła sumka.
Esperanza obrzuciła go bacznym spojrzeniem.
– Nawet bardzo duża.
Uśmiechnął się do niej. Szeroko.
– Czy dochodzimy do momentu, w którym powinnam szaleć z radości po usłyszeniu twojej pochwały? – zapytała.
– Zapomnij, że w ogóle coś mówiłem.
Wskazała na stosik wycinków.
– Udało mi się znaleźć lekarkę psychiatrę, która leczyła Valerie w Dilworth. Nazywa się Julie Abramson. Ma prywatny gabinet na Siedemdziesiątej Trzeciej Ulicy. Oczywiście, nie zechce cię widzieć. Odmówi wszelkich komentarzy na temat swojej pacjentki.
– Kobieta lekarz – głośno myślał Myron. Założył ręce za głowę. – Może zdołam oczarować ją moim ostrym jak rapier umysłem i muskularnym ciałem.
– Być może – powiedziała Esperanza – ale na wypadek, gdyby nie była ślepa jak kret, wymyśliłam alternatywny plan.
– Jaki?
– Zadzwoniłam do jej gabinetu, zmieniłam głos i umówiłam cię na wizytę. Masz spotkać się z nią jutro rano. O dziewiątej.
– Co mi dolega?
– Priapizm * – odparła. – Przynajmniej moim zdaniem.
– Zabawne.
– Chociaż wyraźnie ci się polepszyło, odkąd ta Jak-jej-tam opuściła miasto.
Tą „Jak-jej-tam” była Jessica, którą Esperanza znała bardzo dobrze. Esperanza nie przepadała za miłością życia Myrona. Postronny obserwator mógłby uznać, że powodem była zazdrość, ale trafiłby jak kulą w płot. To prawda, że Esperanza była nadzwyczaj piękną kobietą. Oczywiście, oboje czasem miewali pokusy, lecz zawsze wykazywali dość rozsądku, aby zgasić płomień namiętności, zanim wyrządził jakieś szkody. Ponadto Esperanza lubiła odrobinę urozmaicenia w swoich związkach i nie tylko w kwestii wzrostu, tuszy czy koloru skóry. Na przykład teraz umawiała się z fotografem o imieniu Lucy. Właśnie Lucy. Tym, którzy mają kłopoty ze zrozumieniem wyjaśniam, że to kobiece imię.
Nie, powód jej niechęci był znacznie prostszy, Esperanza była przy tym, jak Jessica opuściła Myrona po raz pierwszy. Widziała, co się z nim działo. A Esperanza potrafiła długo żywić urazę.
Myron powtórzył pytanie.
– Powiedziałaś im, że co jest ze mną nie tak?
– Nie precyzowałam – odparła. – Słyszysz głosy. Masz paranoję, schizofrenię, omamy, halucynacje… co tylko chcesz.
– W jaki sposób udało ci się tak szybko załatwić wizytę?
– Jesteś słynną gwiazdą filmu.
– I nazywam się…?
– Nie odważyłam się podać im nazwiska – powiedziała Esperanza. – Jesteś zbyt sławny.
18
Gabinet doktor Julie Abramson znajdował się na rogu Siedemdziesiątej Trzeciej i Central Park West. Ekskluzywna okolica. Jedną przecznicę dalej, tuż obok parku, wznosił się kompleks San Remo. Mieszkali w nim Dustin Hoffman i Diane Keaton. Madonna próbowała się wprowadzić, ale zarząd zdecydował, że nie nadaje się na lokatorkę San Remo. Win mieszkał przecznicę na południe, w kompleksie Dakota, gdzie żył i umarł John Lennon. Przechodząc przez dziedziniec budynku, trzeba było minąć miejsce, w którym go zastrzelono. Od tamtego czasu Myron przechodził tamtędy ze sto razy, a mimo to wciąż robiło na nim wrażenie.
Drzwi doktor Abramson były zaopatrzone w kutą żelazną kratę. Dla ozdoby czy ochrony? Myron nie wiedział, lecz uznał za śmieszne to, że gabinet psychiatry jest zamykany kratą z kutego żelaza.
No dobrze, może nie śmieszne, ale zabawne.
Nacisnął przycisk dzwonka. Usłyszał brzęczyk i wszedł do środka. Na tę wizytę założył swoją najlepszą parę okularów przeciwsłonecznych, chociaż dzień był dość pochmurny. Pan Gwiazdor Filmowy.
Recepcjonista – elegancki mężczyzna w okularach o modnych oprawkach – splótł dłonie i powiedział „dzień dobry” głosem, który miał być łagodny, a brzmiał jak wrzask duszonego kota.
– Przyszedłem do doktor Abramson. Jestem umówiony na dziewiątą.
– Rozumiem.
Recepcjonista z zaciekawieniem wpatrywał się w twarz przybysza, usiłując odgadnąć, z którą z gwiazd filmowych ma do czynienia. Myron poprawił okulary, ale ich nie zdjął. Recepcjonista miał ochotę zapytać go o nazwisko, ale dyskrecja wzięła górę. Obawiał się obrazić sławnego człowieka.
– Zechciałby pan tymczasem wypełnić kwestionariusz?
Myron udał lekko zirytowanego.
– To zwykła formalność – rzekł recepcjonista. – Z pewnością pan to rozumie.
Myron westchnął.
– No cóż, trudno.
Potem recepcjonista poprosił o wypełniony przez. Myrona kwestionariusz.
– Wolałbym oddać go osobiście doktor Abramson – rzekł Myron.
– Zapewniam pana, że…
– Chyba nie wyraziłem się dostatecznie jasno.
Rzekł pan Nadęty. Jak prawdziwa gwiazda filmowa.
– Osobiście oddam go doktor Abramson.
Recepcjonista zapadł w ponure milczenie. Kilka minut później zadzwonił interkom. Recepcjonista podniósł słuchawkę i odłożył ją po wysłuchaniu polecenia.
– Tędy, proszę.
Doktor Abramson była niska i drobna – miała najwyżej metr pięćdziesiąt i ważyła ze czterdzieści kilo w ubraniu. Wszystko w niej wydawało się miniaturowe. Oprócz oczu. Te lśniły w maleńkiej twarzyczce jak dwa wielkie, jasne reflektory, którym nie umknie żaden szczegół.
Umieściła swoją dziecinną rączkę w jego dłoni. Jej uścisk był zaskakująco mocny.
– Proszę usiąść – powiedziała.
Myron zrobił to. Doktor Abramson zajęła miejsce naprzeciwko. Stopami ledwie sięgała podłogi.
– Mogę zobaczyć pańską kartę? – poprosiła.
– Oczywiście.
Myron wręczył jej formularz. Zerknęła na rubrykę z nazwiskiem.
– Pan Bruce Willis?
Myron posłał jej krzywy uśmiech. Jak ze Szklanej pułapki.
– Nie poznała mnie pani w tych okularach, co?
– Wcale nie jest pan podobny do Bruce’a Willisa.
– Wpisałbym „Harrison Ford”, ale on jest za stary.
– Jednak byłby to lepszy wybór. – Przyjrzawszy mu się dokładniej, dodała: – A jeszcze lepszy byłby Liam Neeson.
Doktor Abramson nie wyglądała na rozzłoszczoną żartem Myrona. W końcu była psychiatrą i przywykła do kontaktów z chorymi umysłami.
– Może wyjawi mi pan swoje prawdziwe nazwisko?
– Myron Bolitar.
Drobna twarzyczka rozjaśniła się w uśmiechu równie promiennym jak jej oczy.
– To dlatego wydawało mi się, że skądś pana znam. Jest pan gwiazdą koszykówki.
– Nie nazwałbym się „gwiazdą”. Teraz powinien się zarumienić.
– Proszę, panie Bolitar, niech pan nie będzie taki skromny. Pańska drużyna jako pierwsza zdobywała mistrzostwo USA przez kolejne trzy lata. Dwa puchary NCAA. Raz został pan wybrany akademickim sportowcem roku. Ósme miejsce na liście najlepszych koszykarzy.
– Jest pani miłośniczką koszykówki?
– I bystrą obserwatorką. – Odchyliła się jak dziecko na bujanym fotelu. – Jeśli dobrze pamiętam, pana zdjęcie dwukrotnie zamieszczono na okładce Sports Illustrated. Niezwykłe osiągnięcie jak na akademickiego zawodnika. Ponadto był pan zdolnym studentem, dobrym sportowcem, cieszył się pan popularnością mediów i był uważany za dość przystojnego, rację?