– Owszem – rzekł Myron. – Może tylko należałoby pominąć określenie „uważany za”.
Roześmiała się. Robiła to uroczo. Śmiała się całym ciałem.
– Zechce mi pan powiedzieć, o co właściwie chodzi, panie Bolitar.
– Proszę mówić mi Myron.
– Świetnie. A pan niech mówi mi „doktor Abramson”. No cóż, na czym polega pański problem?
– Nic mi nie dolega.
– Rozumiem – powiedziała ze sceptyczną miną, ale Myron wyczuł, że zacna pani doktor bawi się jego kosztem. – A zatem problem ma pana „przyjaciel”. Proszę mi o tym opowiedzieć.
– To przyjaciółka – powiedział Myron. – Valerie Simpson.
Spojrzała na niego uważnie.
– Co takiego?
– Chcę porozmawiać z panią o Valerie Simpson.
Jej szczera twarz zmieniła się w nieruchomą maskę.
– Nie jest pan reporterem, prawda?
– Nie.
– Zdaje się, że gdzieś wyczytałam, że został pan agentem sportowym.
– Zgadza się. Valerie Simpson miała być moją klientką.
– Rozumiem.
– Kiedy ostatni raz widziała pani Valerie? – zapytał Myron.
Doktor Abramson pokręciła głową.
– Nie mogę potwierdzić ani zaprzeczyć, że Valerie Simpson kiedykolwiek była moją pacjentką.
– Wcale nie musi pani potwierdzać lub zaprzeczać. Ja wiem, że była.
– Powtarzam: nie mogę potwierdzić ani zaprzeczyć, że Valerie Simpson kiedykolwiek była moją pacjentką. – Przyglądała mu się przez chwilę. – Może mógłby mi pan wyjaśnić, dlaczego to pana interesuje.
– Jak już powiedziałem, miałem ją reprezentować.
– To nie wyjaśnia, dlaczego przybył pan do mnie incognito.
– Prowadzę śledztwo w sprawie jej morderstwa.
– Śledztwo?
Myron kiwnął głową.
– Kto pana wynajął?
– Nikt.
– A więc dlaczego się pan tym zajmuje?
– Mam własne powody.
Skinęła głową.
– Jakie powody, Myronie? Chciałabym je poznać.
Psychiatrzy.
– Mam pani powiedzieć o tym, jak się czułem, kiedy nakryłem tatusia i mamusię w łóżku?
– Jeśli pan chce.
– Nie chcę. Natomiast chcę się dowiedzieć, co było powodem załamania nerwowego Valerie.
– Nie mogę potwierdzić ani zaprzeczyć, że Valerie Simpson kiedykolwiek była moją pacjentką – powtórzyła jak katarynka.
– Tajemnica lekarska?
– Właśnie.
– Przecież Valerie Simpson nie żyje.
– To w najmniejszym stopniu nie zwalnia mnie z obowiązku dochowania tajemnicy.
– Została zamordowana. Zastrzelona z zimną krwią.
– Tak słyszałam. Ta tragedia również nie zwalnia mnie z obowiązku.
– Pani może znać jakieś istotne fakty.
– Istotne dla kogo?
– Dla zdemaskowania mordercy.
Złożyła małe rączki na podołku. Jak dziewczynka w kościele.
– Właśnie to próbuje pan zrobić? Zdemaskować mordercę tej kobiety?
– Tak.
– A co z policją? Słyszałam w wiadomościach, że już mają podejrzanego.
– Nie ufam autorytetom – powiedział Myron.
– Ach tak?
– To jeden z powodów, dla których chcę rozwiązać sprawę.
Doktor Abramson zmierzyła go tymi swoimi wieli oczami.
– Nie sądzę, Myronie.
– Nie?
– Mam wrażenie, że powodem jest twój kompleks zbawcy. Jesteś człowiekiem, który wciąż musi grać rolę bohatera i postrzega siebie jako rycerza w lśniącej zbroi. Co o tym myślisz?
– Myślę, że analizę mojej psychiki powinniśmy odłożyć na inną okazję.
Wzruszyła ramionami.
– Ja tylko wyrażam moje zdanie. Bez dodatkowej opłaty.
– Świetnie.
Dodatkowej opłaty?
– Nie jestem pewien, czy policja ściga właściwego człowieka.
– Dlaczego?
– Miałem nadzieję, że pani pomoże mi rozwiązać tę zagadkę. Valerie z pewnością mówiła o tym, że Roger Quincy ją prześladuje. Czy uważała, że może być niebezpieczny?
– Po raz ostatni powtarzam, że nie mogę potwierdzić ani zap…
– I wcale o to nie proszę. Pytam tylko o Rogera Quincy’ego. Wobec niego nie ma pani żadnych zobowiązań, prawda?
– I wcale go nie znam.
– Może więc zechce pani wyrazić swoją zwięzłą opinię. Tak jak na mój temat.
Potrząsnęła głową.
– Przykro mi.
– W żaden sposób nie zdołam pani przekonać, żeby porozmawiała pani ze mną?
– O pacjencie lub pacjentce? Nie.
– Załóżmy, że uzyskałbym zgodę jej rodziców.
– Nie uzyska pan.
Myron czekał, obserwując ją. Była w tym lepsza od niego. Jej twarz niczego nie zdradzała, lecz nie mogła cofnąć raz wypowiedzianych słów.
– Skąd pani wie? – zapytał.
Nie odpowiedziała. Wbiła wzrok w podłogę. Myron zastanawiał się, czy nie wygadała się celowo.
– Już do pani dzwonili, prawda? – spytał.
– Nie wolno mi omawiać spraw moich…
– Jej rodzina dzwoniła do pani. Zamknęli pani usta.
– Nie mogę potwierdzić…
– Jej ciało jeszcze nie ostygło, a oni już chcą wyciszyć sprawę – ciągnął Myron. – Nie widzi pani w tym niczego złego?
Doktor Abramson odkaszlnęła.
– Nie wiem, o czym pan mówi, ale powiem panu coś. W takich sytuacjach jak ta, którą mi pan opisał, nie ma niczego dziwnego w tym, że rodzice chcą chronić pamięć swojej zmarłej córki.
– Chronić jej pamięć? – Myron wstał i spojrzał na nią z udawanym prawniczym oburzeniem. – Czy też jej mordercę?
Król Sceny.
– Teraz mówi pan głupstwa – powiedziała. – Chyba nie podejrzewa pan rodziny tej młodej kobiety.
Myron usiadł. Pokręcił głową w sposób mówiący, że wszystko jest możliwe.
– Córka Helen Van Slyke została zamordowana. Kilkanaście godzin po zabójstwie jej pogrążona w żalu matka dzwoni do pani, żeby zaniknąć pani usta. Nie uważa pani, że to trochę dziwne?
– Nie mogę potwierdzić ani zaprzeczyć, że kiedykolwiek słyszałam nazwisko Van Slyke.
– Rozumiem – rzekł Myron. – Zatem uważa pani, że sprawę należy jak najszybciej zamknąć. Wyciszyć. Wszystko w imię zachowania pozorów. Jakoś nie wydaje mi się, żeby to pani odpowiadało, pani doktor.
Milczała.
– Pani pacjentka nie żyje – dodał Myron. – Nie sądzi pani, że ma pani zobowiązania raczej wobec niej niż jej matki?
Doktor Abramson zacisnęła maleńkie piąstki, ale zaraz je otworzyła. Nabrała tchu, wstrzymała oddech i powoli wypuściła powietrze z płuc.
– Załóżmy, tylko załóżmy, że leczyłam tę młodą kobietę. Czy mogłabym zawieść jej zaufanie i wyjawić to, co wyznała mi w tajemnicy? Jeśli pacjentka nie chciała ujawniać prawdy za życia, czy nie powinnam uszanować tej decyzji również po jej śmierci?
Myron zmierzył ją wzrokiem. Doktor Abramson odpowiedziała równie nieustępliwym spojrzeniem.
– Ładnie powiedziane – rzekł. – Może jednak Valerie zamierzała coś ujawnić. I może ktoś zabił ją dlatego, żeby temu zapobiec.
– Myślę, że powinien pan już wyjść.
Nacisnęła przycisk interkomu. W drzwiach pojawił się recepcjonista. Założył ręce na piersi i usiłował robić groźną minę. Tę próbę trudno byłoby uznać za uwieńczoną sukcesem.
Myron wstał. Wiedział, że zasiał ziarno wątpliwości. Teraz powinien zaczekać, aż wykiełkuje.
– Zechce pani przynajmniej zastanowić się nad tym? – dorzucił.
– Żegnam.
Recepcjonista odsunął się na bok, przepuszczając Myrona.
19
Z trzech świadków zamordowania Alexandra Crossa, jego szkolnych kolegów, tylko jeden mieszkał w pobliżu Nowego Jorku. Gregory Caufield junior był teraz młodszym wspólnikiem w firmie prawniczej swego ojca. Stillen, Caufield i Weston była liczącą się i szacowną kancelarią, której filie znajdowały się w kilku stanach, jak również za granicą.