Uśmiechnęła się. Kiedy Jessica spogląda na mężczyznę, dzieje się z nim coś dziwnego. Brakuje mu tchu. Czuje ssanie w dołku. I tęsknotę. A jej uśmiech po prostu potęguje te objawy.
– Dzień dobry – powiedziała. Nachyliła się i delikatnie go pocałowała. – Jak się czujesz?
– Po minionej nocy wciąż mam czerwone uszy.
– Dobrze wiedzieć, że nadal tak na ciebie działam.
Niedopowiedzenie tysiąclecia.
– Opowiedz mi, jak było w Europie.
– Najpierw ty opowiedz mi o tym morderstwie.
Jessica umiała słuchać. Nie przerywała mu, a jeśli już, to tylko zadając właściwe pytania. Nie odrywała od niego oczu, nie kiwała głową z udawanym zrozumieniem i nie uśmiechała się z roztargnieniem. Spoglądała na niego tak, jakby był jedyną osobą na świecie. W tym momencie był beztroski, szczęśliwy i lekko przestraszony.
– Ta Valerie zalazła ci za skórę – powiedziała Jessica, kiedy skończył.
– Nie miała nikogo bliskiego. Była w niebezpieczeństwie i nie miała do kogo zwrócić się o pomoc.
– Miała ciebie.
– Spotkałem ją tylko raz. Nawet nie podpisała z nami umowy.
– To bez znaczenia. Wiedziała, jaki jesteś. Gdybym ja znalazła się w niebezpieczeństwie, przybiegłabym prosto do ciebie. – Przechyliła głowę na bok. – Skąd znałeś numer mojego pokoju i nazwę hotelu?
– Od Aarona. Próbował mnie nastraszyć. Udało mu się.
– Aaron groził, że zrobi mi krzywdę?
– Tobie, mnie, mojej mamie, Esperanzy.
Zastanowiła się.
– Jeśli to już musi być któreś z nas, ja wybrałabym Esperanzę.
– Powiem mu to. – Wziął ją za rękę. – Cieszę się, a wróciłaś.
– Nie będzie przesłuchania trzeciego stopnia?
Przecząco pokręcił głową.
– Jednak jestem ci winna wyjaśnienie.
– Nie chcę go słyszeć – rzekł. – Chcę tylko być z tobą. Kocham cię. Zawsze cię kochałem. Jesteśmy bratnimi duszami.
– Bratnimi duszami?
Skinął głową.
– Kiedy na to wpadłeś?
– Dawno temu.
– To dlaczego mi nie powiedziałeś?
Wzruszył ramionami.
– Nie chciałem cię przestraszyć.
– A teraz?
– Teraz ważniejsze jest to, żebyś wiedziała, co czuję.
Przez chwilę w pokoju było cicho.
– I co mam na to odpowiedzieć? – zapytała.
– Nic.
– Kocham cię, Myronie. Wiesz o tym.
– Wiem.
Zapadła cisza. Długa.
Jessica przeszła przez pokój. Naga. Nie wstydziła się swojego ciała. Nie miała żadnego powodu.
– Mam wrażenie – zaczęła – że wokół tego morderstwa dzieją się różne dziwne rzeczy. A wszystkie mają jeden wspólny mianownik.
Zmiana tematu. W porządku. Dość już sobie powiedzieli jak na jeden dzień.
– Jaki? – spytał Myron.
– Tenis. Alexander Cross został zabity w klubie tenisowym. Valerie Simpson zamordowano podczas turnieju tenisa. Valerie i Duane mają romans – oboje zawodowo grają w tenisa. Ci dwaj chłopcy, którzy podobno zabili Alexandra Crossa… Jak oni się nazywali?
– Errol Swade i Curtis Yeller.
– Swade i Yeller – powtórzyła. – Obaj wtargnęli na teren klubu tenisowego. Bracia Ache i Aaron są powiązani z agencją, która reprezentuje tenisistów. Zostaje jeszcze Deanna Yeller.
– Co z nią?
– To, że sypia z Duane’em. To nie może być przypadek.
– A więc?
– A więc jak poznała Duane’a?
– Nie wiem – odparł Myron.
– Czy ona gra w tenisa?
– A jeśli nawet?
– To pasowałoby do pozostałych kawałków łamigłówki. – Zamilkła. – Sama nie wiem. Tak tylko mówię. Chodzi o to, że wszystko kręci się wokół tenisa. Oprócz Deanny Yeller.
Myron zastanawiał się przez chwilę. Na nic nie wpadł, chociaż jakaś niejasna myśl usiłowała wydobyć się z głębi podświadomości.
– Powiedziałam ci, co chodzi mi po głowie.
Usiadł na łóżku.
– Przed chwilą użyłaś sformułowania „podobno zabili, Alexandra Crossa”. Co chciałaś przez to powiedzieć?
– A jakie masz dowody na to, że Swade i Yeller naprawdę zamordowali młodego Crossa? – zapytała. – Może stali się po prostu kozłami ofiarnymi. Zastanów się chwilę. Yeller ginie na miejscu, zastrzelony przez policjantów. Swade znika, jakby zapadł się pod ziemię. Czy można sobie wyobrazić bardziej dogodną sytuację?
– Myślisz, że ktoś inny zabił Alexandra Crossa? – zapytał.
Wzruszyła ramionami.
– Pewnie zrobili to Swade i Yeller. Kto to wie?
Myron znów zaczął intensywnie myśleć. Nadal nic nie przychodziło mu do głowy. Spojrzał na zegarek. Siódma trzydzieści.
– Śpieszysz się? – spytała.
– Trochę.
– Myślałam, że Duane Richwood gra dopiero o pierwszej – zdziwiła się.
– Staram się podpisać kontrakt z niejakim Eddiem Crane’em. Gra w turnieju juniorów, o dziesiątej.
– Mogę pójść z tobą? – spytała.
– Pewnie.
– Jakie masz szanse na podpisanie tego kontraktu?
– Sądzę, że duże. Chociaż z jego ojcem może być problem.
– Nie lubi cię?
– Myślę, że wolałby większą agencję – odparł Myron.
– Czy mam się do niego słodko uśmiechnąć?
Myron zastanowił się.
– Chyba lepiej będzie, jeśli błyśniesz mu dekoltem. Facet nie grzeszy subtelnością.
– Klient nasz pan.
– Może powinnaś najpierw trochę poćwiczyć – rzekł.
– Co poćwiczyć?
– Błyskanie dekoltem. Mówiono mi, że to prawdziwa sztuka.
– Rozumiem. A przed kim mam ćwiczyć?
Myron rozłożył ręce.
– Jestem gotów zaoferować moje skromne usługi.
– Pomyśleć tylko, jak musisz się poświęcać, żeby zdobyć klientów – zauważyła. – Twoje oddanie pracy graniczy z heroizmem.
– I co na to powiesz?
Jessica posłała mu znaczące spojrzenie. Myron poczuł mrowienie w końcach palców i nie tylko. Nachyliła się.
– Nie.
– Nie?
Przysunęła usta do jego ucha.
– Najpierw wypróbujmy te egzotyczne olejki.
Krótko mówiąc: o rany.
27
Jessica nie musiała błyskać dekoltem.
Natychmiast zauroczyła oboje Crane’ów. Pani Crane gawędziła z nią o jej książkach. Pan Crane wciąż się uśmiechał i wciągał brzuch. Na początku drugiego seta próbował wytargować zmniejszenie prowizji o pół procenta. Bardzo dobry znak. Myron zanotował w myślach, że musi częściej zabierać Jessicę na spotkania z klientami.
Wokół kręcili się inni agenci. Stadami. Przeważnie w garniturach i z wybrylantynowanymi włosami zaczesanymi do tyłu. Byli w rozmaitym wieku, ale najczęściej bardzo młodzi. Kilku próbowało nawiązać rozmowę, lecz pan Crane ich spławił.
– Sępy – szepnęła Jessica do Myrona, gdy jeden z nich zdołał wcisnąć panu Crane’owi wizytówkę.
– Po prostu próbują zrobić interes – rzekł Myron.
– Bronisz ich?
– Ja robię to samo, Jess. Gdyby nie byli agresywni, nie mieliby żadnych szans. Myślisz, że państwo Crane’owie zwróciliby się do któregoś z nich?
– Mimo wszystko. Ty nie rzucasz się na łup tak jak oni.
– A co teraz robię?
Jessica zastanawiała się przez chwilę.
– No może, ale ty jesteś uroczy.
Trudno było się z tym spierać. Eddie zmiażdżył swojego przeciwnika 6:0, 6:0, lecz mecz nie był taki łatwy, jakby wskazywał na to wynik. Temu chłopcu brakowało finezji. Polegał na swojej sile. Tej mu nie brakowało. Jego rakieta ze świstem przecinała powietrze, jak kosa żyto. Piłka odbijała się od naciągu jak wystrzelona z bazooki. Z czasem nauczy się finezji. Na razie zupełnie wystarczała mu siła.