– Którą?
– Panią Lucindę Elright. Jest już na emeryturze, mieszka w Filadelfii. Zobaczy się z tobą jutro po południu. Możesz odwiedzić ją zaraz po pogrzebie.
Myron odchylił się w fotelu.
– Nie jestem pewien, czy to nadal jest konieczne.
– Mam odwołać spotkanie?
Myron zastanawiał się chwilę. W świetle tego, czego dowiedział się o Pavelu Menansim, powiązanie między śmiercią Valerie a tym, co przydarzyło się Curtisowi Yellerowi, wydawało się jeszcze bardziej prawdopodobne. Zamordowanie Alexandra Crossa nie spowodowało załamania Valerie. Nie było nawet decydującym powodem. Pavel Menansi zniszczył ją psychicznie kilka lat wcześniej. I z chłodną rezerwą obserwował jej upadek. Śmierć Alexandra Crossa zakończyła ten długotrwały proces. Zamknęła pewien rozdział. Przekreśliła przeszłość. Nic poza tym. Najwidoczniej śmierć Valerie nie miała żadnego związku z wydarzeniami sprzed sześciu lat. Nie istniało również żadne powiązanie między Duane’em a Valerie, przelotnym romansem, do jakiego przyznał się chłopak. Wielkie rzeczy.
Gdyby nie…
Gdyby nie rendez-vous, które poprzedniego wieczoru miał Duane z matką Curtisa Yellera.
Gdyby Myron nie widział ich razem w hotelu, mógłby spokojnie zapomnieć o całej sprawie. Jednak romans Duane’a z Deanną Yeller nie mógł być czystym zbiegiem okoliczności! Musiało istnieć jakieś powiązanie.
– Nie odwołuj – powiedział Myron.
31
Pogrzeb Valerie trudno byłoby nazwać doniosłym wydarzeniem.
Wielebny, pulchny jegomość z czerwonym nosem słabo znał zmarłą. Wyliczał jej osiągnięcia, jakby czytał je z kartki. Dodał kilka banałów w rodzaju: ukochana córka, pełna życia, odeszła w tak młodym wieku, niezbadane są wyroki boskie. Organy wydawały dźwięki pełne urazy. Kaplicę zdobiły sztuczne wieńce z rodzaju tych, jakie wiesza się na karku zwycięskiego konia. Z góry surowo spoglądały na to malowane postacie z witraży.
Żałobnicy nie zostali długo. Przystawali przy Helen i Kennecie Van Slyke’ach nie tyle, by złożyć kondolencje, lecz aby upewnić się, że ich zauważono i rozpoznano, ponieważ głównie po to tutaj przyszli. Helen Van Slyke ściskała im ręce, wysoko trzymając głowę. Nie mrugała oczami. Nie uśmiechała się. Nie płakała. Zaciskała zęby. Myron czekał w kolejce razem z Winem. Kiedy podeszli bliżej, usłyszał, że Helen powtarza to samo zdanie: „To ładnie, że przyszliście, bardzo dziękuję, to ładnie, że przyszliście, bardzo dziękuję” – monotonnym głosem jak stewardesa do wysiadających pasażerów.
Kiedy nadeszła jego kolej, Helen mocno uścisnęła jego dłoń.
– Czy pan wie, kto skrzywdził Valerie?
– Tak.
Myron zanotował w pamięci, że powiedziała „skrzywdził” a nie „zabił”.
Spojrzała pytająco na Wina. Potwierdził skinieniem głowy.
– Proszę przyjść do naszego domu – powiedziała. – Na stypę.
Odwróciła się do następnego żałobnika i wcisnęła przycisk odtwarzania: „To ładnie, że przyszliście, bardzo dziękuję, to ładnie, że przyszliście, bardzo dziękuję…”.
Myron i Win spełnili jej prośbę. W Brentman Hall nie znaleźli ani wisielczego irlandzkiego humoru, ani głębokiej żałoby. Nie przelewano łez, ale i nie śmiano się. Jedno i drugie byłoby lepsze niż ten nastrój całkowitego zobojętnienia. „Żałobnicy” kręcili się wokół, jakby byli na przyjęciu koktajlowym.
– Nikt się nie przejął – powiedział Myron. – Ona nie żyje i nikogo to nie obchodzi.
Win wzruszył ramionami.
– Zawsze tak jest. Wieczny optymista.
Pierwszą osobą, która do nich podeszła, był Kenneth. Miał na sobie przepisowy czarny garnitur i wypastowane na wysoki połysk buty. Powitał Wina klepnięciem w plecy i mocnym uściskiem dłoni. Zignorował Myrona.
– Jak się trzymasz? – zapytał Win. Jakby go to obchodziło.
– Och, w porządku – odparł z ciężkim westchnieniem Kenneth. Pan Dzielny. – Jednak martwię się o Helen. Musieliśmy podać jej środki uspokajające.
– Przykro mi to słyszeć – powiedział Myron.
Kenneth spojrzał na niego tak, jakby dopiero teraz go zobaczył.
– Naprawdę? – spytał.
Myron i Win wymienili spojrzenia.
– Tak, naprawdę, Kenneth – zapewnił Myron.
– Zatem niech pan zrobi mi tę grzeczność i trzyma się z daleka od mojej żony. Po pańskiej poprzedniej wizycie była bardzo wzburzona.
– Nie chciałem robić zamieszania.
– Jednak wywołał je pan, mówię panu. Myślę, że już najwyższy czas, panie Bolitar, żeby okazał pan odrobinę szacunku. Niech pan zostawi moją żonę w spokoju. Jesteśmy pogrążeni w żałobie. Ona straciła córkę, a ja pasierbicę.
– Masz moje słowo, Kenneth – obiecał Myron.
Kenneth dostojnie skinął głową i odszedł.
– Jego pasierbica – rzekł z obrzydzeniem Win. – Ba!
Myron pochwycił spojrzenie stojącej po drugiej stronie pokoju Helen Van Slyke. Wskazała mu drzwi, które znajdowały się po jej prawej i znikła w nich. Jakby umawiała się z nim na schadzkę.
– Trzymaj Kennetha z daleka ode mnie – powiedział Myron.
Win udał zdziwienie.
– Przecież dałeś mu słowo.
– Ba! – odparł Myron, cokolwiek miało to oznaczać.
Wymknął się z pokoju i poszedł za Helen. Ona też była ubrana na czarno, w garsonkę ze spódniczką na tyle krótką, żeby wyglądać seksownie, a zarazem należycie dostojnie. Dobre nogi, zauważył i natychmiast poczuł wyrzuty sumienia z powodu tego, że w takiej chwili myśli o takich rzeczach. Zaprowadziła go do pokoiku na końcu elegancko umeblowanego korytarza i zamknęła za nimi drzwi. Pokój był miniaturową kopią salonu. Żyrandol był mniejszy. Kanapa również. Tak samo jak kominek oraz wiszący nad nim portret.
– To salonik – wyjaśniła Helen Van Slyke.
– Aha – mruknął Myron.
Zawsze chciał wiedzieć, do czego służy salonik. Teraz znalazł się w jednym z nich i nadal nie wiedział.
– Ma pan ochotę na herbatę?
– Nie, dziękuję.
– Będzie pan miał coś przeciwko temu, że ja się napiję?
– Ależ skądże.
Usiadła skromnie i napełniła sobie filiżankę ze srebrnego czajniczka, stojącego na stoliku. Myron zauważył, że stały tam dwie filiżanki. Zastanawiał się, czy to wyjaśnia przeznaczenie saloniku.
– Kenneth mówił mi, że zażywa pani środki uspokajające.
– Kenneth pieprzy głupoty.
Ależ niespodzianka.
– Czy nadal prowadzi pan śledztwo w sprawie śmierci Valerie? – zapytała.
Jej głos brzmiał niemal drwiąco, przeciągała słowa i Myron zaczął podejrzewać, że może naprawdę coś zażyła lub dolała sobie dopalacza do herbaty.
– Owszem – potwierdził.
– Czyżby wciąż kierował się pan rycerskim poczuciem odpowiedzialności za jej los?
– Nigdy tak tego nie odczuwałem.
– Zatem dlaczego pan to robi?
Myron wzruszył ramionami.
– Ktoś powinien.
Przyjrzała mu się uważnie, szukając śladów sarkazmu.
– Rozumiem. Niech więc mi pan powie: co pan odkrył w trakcie swojego śledztwa?
– Pavel Menansi wykorzystał pani córkę.
Myron czekał na jej reakcję. Helen Van Slyke uśmiechnęła się kpiąco i wrzuciła kostkę cukru do herbaty. Nie takiej reakcji oczekiwał.
– Nie mówi pan poważnie – powiedziała.
– A jednak.
– Co pan rozumie przez „wykorzystał”?
– Seksualnie.
– Zgwałcił?
– Owszem, można to tak nazwać.
Prychnęła drwiąco.
– Niech pan da spokój, panie Bolitar. Czy to nie przesada?
– Nie.
– Przecież Pavel nie zmusił jej do tego, prawda? Mieli romans. Nie ma w tym niczego szczególnego.