Выбрать главу

– A co pan zrobił potem? – zapytał Dimonte.

– Po czym?

– Po meczu.

– Udzieliłem wywiadu.

– Komu?

– Budowi Collinsowi i Timowi Mayotte’owi.

Młody policjant na moment oderwał wzrok od notatnika, wyraźnie zmieszany.

– Mayotte – powiedział Myron. – M-A-Y-O-T-T-E.

Tamten skinął głową i znów zaczął pisać.

– O czym rozmawialiście? – spytał Roland.

– Hm?

– Podczas wywiadu. O co pana pytali?

Dimonte wyzywająco spojrzał na Myrona. Ten odpowiedział życzliwym skinieniem głowy i entuzjastycznie podniósł kciuk.

– Nie będę ci powtarzał, Bolitar. Skończ z tymi wygłupami.

– Ja tylko podziwiam twoją technikę.

– Zaraz będziesz ją podziwiał z wnętrza celi.

– O rany!

Roland Dimonte przeszył go kolejnym morderczym spojrzeniem, po czym znów zajął się Duane’em.

– Zna pan Valerie Simpson?

– Osobiście?

– Tak.

Duane przecząco pokręcił głową.

– Nie.

– Ale spotkaliście się?

– Nie.

– Wcale jej pan nie zna?

– Właśnie.

– I nigdy się pan z nią nie kontaktował?

– Nigdy.

Roland Dimonte założył nogę na nogę, opierając but o kolano. Palcami pogładził – naprawdę pogładził – biało-czerwoną skórę węża. Jak ukochanego pieska.

– A pani?

Wanda wyglądała na zaskoczoną.

– Słucham?

– Czy znała pani Valerie Simpson?

– Nie – odparła prawie bezgłośnie.

Dimonte znowu zwrócił się do Duane’a.

– Czy przed dzisiejszym dniem słyszał pan kiedyś o Valerie Simpson?

Myron wzniósł oczy ku niebu. Jednak tym razem siedział cicho. Nie chciał posuwać się za daleko. Dimonte nie był takim durniem, na jakiego wyglądał. Nikt nie jest aż tak głupi. Próbował uśpić czujność Duane’a, zanim zada mu decydujący cios. Myron starał się wyprowadzić go z równowagi kilkoma celnymi uwagami. Jednak niezbyt częstymi.

Myron Bolitar, mistrz balansowania na linie.

– Owszem, słyszałem o niej – rzekł Duane, wzruszając ramionami.

– Na przykład co?

– Kiedyś należała do czołówki. Zdaje się, że kilka lat temu.

– Czołówki tenisistów?

– Nie, striptizerek – przerwał mu Myron. – Tańczyła dla Anthony’ego Newleya w Vegas.

To tyle, jeśli mowa o powściągliwości. Dimonte znów posłał mu gniewne spojrzenie.

– Bolitar, zaczynasz naprawdę mnie wkurzać.

– Przejdziesz w końcu do rzeczy?

– Nie śpieszę się podczas przesłuchań. Nie lubię pośpiechu.

– Dobra zasada – przytaknął Myron. – Powinieneś pamiętać o niej, kupując obuwie.

Dimonte poczerwieniał. Wciąż przeszywając go wzrokiem, zapytał:

– Panie Richwood, od jak dawna pan zalicza się do czołówki?

– Od sześciu miesięcy.

– I w ciągu tych sześciu miesięcy nigdy nie widział pan Valerie Simpson?

– Zgadza się.

– Świetnie. Sprawdźmy, czy dobrze pana zrozumiałem. Kiedy padł strzał, pan grał na korcie. Wygrał pan. Uścisnął dłoń przeciwnikowi. Zakładam, że ściska pan dłonie przeciwników?

Duane skinął głową.

– Potem udzielił pan wywiadu.

– Właśnie.

– Wziął pan przedtem prysznic?

Myron podniósł rękę.

– Dobrze, wystarczy tego.

– Masz jakiś problem, Bolitar?

– Tak. Te pytania to szczyt idiotyzmu. Radzę mojemu klientowi, żeby przestał na nie odpowiadać.

– Dlaczego? Czyżby twój klient miał coś do ukrycia?

– Taak, Rolly, jesteś dla nas za sprytny. To Duane ją zabił. Kilka milionów ludzi widziało go w telewizji, kiedy padł strzał. Kilka tysięcy innych oglądało go osobiście. Jednak to nie on grał. W rzeczywistości to był jego brat bliźniak, zaginiony zaraz po narodzinach. Jesteś dla nas zbyt sprytny, Rolly. Przyznajemy się.

– Nie wykluczyłem takiej możliwości – skontrował Dimonte.

– Jakiej?

– Tego „my”. Może miałeś z tym coś wspólnego. Ty i ten psychotyczny yuppie, twój kumpel.

Miał na myśli Wina. Wielu gliniarzy znało Wina. Żaden go nie lubił. Ta niechęć była w pełni odwzajemniona.

– W chwili gdy padł strzał, obaj znajdowaliśmy się na trybunach – rzekł Myron. – Tuzin świadków może to potwierdzić. A gdybyś naprawdę znał Wina, wiedziałbyś, że nie strzelałby z tak bliskiej odległości.

To dało Dimonte’owi do myślenia. Kiwnął głową. Chociaż tym razem nie próbował się spierać.

– Skończyliście przesłuchiwać pana Richwooda? – zapytał Myron.

Dimonte nagle uśmiechnął się. Wesołym, pełnym wyczekiwania uśmiechem uczniaka, siedzącego w zimowy dzień przy radiu. Myronowi nie spodobał się ten uśmiech.

– Jeśli będziecie tak mili i wytrzymacie jeszcze chwilkę – powiedział z fałszywą słodyczą. Wstał i podszedł do swojego partnera, Notesika. Ten wciąż coś gryzmolił. – Twój klient twierdzi, że nie znał Valerie Simpson?

– I co?

Notesik w końcu oderwał wzrok od kartki. Obrzucił ich obojętnym spojrzeniem sądowego stenografa. Dimonte wyciągnął rękę. Notesik podał mu mały notatnik w skórzanej okładce i plastikowym etui.

– To kalendarzyk Valerie – oznajmił Dimonte. – Ostatnią notatkę zapisała w nim wczoraj.

Uśmiechnął się jeszcze szerzej. Dumnie uniósł głowę. Nadął się jak kogut, który zaraz wskoczy na kurę.

– W porządku, pokerowe oblicze – rzekł Myron. – I co głosi ta notatka?

Dimonte podał mu kserokopię. Notatka była krótka. Przez całą szerokość kartki biegł napis:

D.R. 555-8705. Zadzwonić!

555-8705. Numer telefonu. D.R. Duane Richwood.

Dimonte uśmiechał się z satysfakcją.

– Chcę porozmawiać z moim klientem – powiedział Myron. – W cztery oczy.

– Nie.

– Słucham?

– Przyparłem cię do muru i nie pozwolę ci się wymknąć.

– Jestem jego adwokatem i…

– Guzik mnie to obchodzi, nawet gdybyś był przewodniczącym Sądu Najwyższego. Jeśli spróbujesz go stąd zabrać, to zawiozę go skutego na posterunek.

– Niczego nie macie – przypomniał Myron. – Jego numer telefonu jest w jej notesie. To nic nie znaczy.

Dimonte kiwnął głową.

– Owszem, ale jak by to wyglądało? Na przykład w oczach dziennikarzy. Albo wielbicieli. Duane Richwood, nowa gwiazda tenisa, w kajdankach zawieziony na komisariat. Założę się, że trudno byłoby wytłumaczyć to sponsorom.

– Czyżbyś nam groził?

Dimonte przyłożył dłoń do piersi.

– Wielkie nieba, skądże! Czy ja mógłbym zrobić coś takiego, Krinsky?

Notesik nie podniósł głowy.

– Nigdy.

– Sami słyszycie.

– Zaskarżę cię o bezpodstawne aresztowanie – powiedział Myron.

– I może nawet wygrasz, Bolitar. Za kilka lat, kiedy sprawa znajdzie się na wokandzie. Dużo wam z tego przyjdzie.

Dimonte nie wyglądał już teraz na takiego głupka. Duane wstał i przeszedł przez pokój. Zerwał z nosa okulary, ale zaraz rozmyślił się i założył je z powrotem.

– Słuchaj, człowieku, nie mam pojęcia, dlaczego mój numer jest w jej kalendarzyku. Nie znam jej. Nigdy nie rozmawiałem z nią przez telefon.

– Numeru pańskiego telefonu nie ma w książce telefonicznej. Zgadza się, panie Richwood?

– Taak.

– Niedawno się pan tu wprowadził. Telefon podłączono… kiedy, dwa tygodnie temu?

– Trzy – powiedziała Wanda.

Teraz obejmowała się ramionami, jakby było jej zimno.

– Trzy – powtórzył Roland Dimonte. – Więc skąd Valerie miała pański numer, Duane? Jak to się stało, że nieznana panu kobieta miała w swoim kalendarzyku pański nowiutki, zastrzeżony numer telefonu?