Выбрать главу

Wodził wzrokiem od jednej pobladłej twarzyczki do drugiej, po czym rozłożył bezradnie ramiona.

— Anik wyszła i wyłączyła napęd — wyszeptała po dłuższej chwili milczenia Patt. — Chciała… chciała wrócić na K-1 po ojca…

Twarz słynnego podróżnika od razu zmieniła wyraz:

— Przecież to nie mogło się udać! — rzekł zdławionym głosem. — I ty powinnaś była wytłumaczyć jej, że to niemożliwe. Nawet milion pistolecików nie wystarczyłby dla pokonania dystansu dzielącego nas od Piotra.

Patt nisko spuściła głowę.

— Powinnam — wychrypiała przymykając swoje śliczne zielonkawe oczy. — Powinnam — powtórzyła jeszcze ciszej — ale Anik wyskoczyła z kabiny tak szybko, że nie zdążyłam jej zatrzymać. A potem… nie wiem, co się ze mną działo. Stałam w drzwiach i nie mogłam ruszyć ręką ani nogą. Miałam zupełną pustkę w głowie…

Radek zdumiał się. Jak to? Patt Hardy — według słów ojca jedna z najzdolniejszych i najbardziej od-powiedzialnych pracownic Instytutu Galaktycznego — straciła głowę do tego stopnia, że pozwoliła Anik sterować w bezkresną próżnię, skazując ją i siebie na nieuchronną zagładę?! Niemożliwe!

Nagle przypomniał sobie wyraz jej oczu, kiedy patrzyła w ekran, na którym widniała uśmiechnięta twarz Piotra Jardin, i przestał się dziwić. Patt po prostu nie mogła powstrzymać Anik. To było silniejsze od niej.

Oleg Zadra także zrozumiał.

— No, a przede wszystkim — zawołał przesadnie wesołym głosem — co by było, gdyby Piotr wrócił, zanim komuś udałoby się ściągnąć was z jakiejś dalekiej gwiazdki?! Wszyscy mielibyśmy się z pyszna!

Anik drgnęła i odwróciła się w stronę mówiącego.

— Gdyby wrócił wcześniej? — jej szept był ledwie słyszalny. — Ale przecież tam…

— Co: tam?! Myślicie, że pozwolimy człowiekowi siedzieć bezczynnie na jakiejś zapurchawionej komet-ce, kiedy tutaj jest tyle roboty?! Też coś! Prawda? — zwrócił się do pilota „Ety”, który w odpowiedzi wymamrotał coś niezrozumiale. Nie zrażony tym Zadra zaśmiał się i ciągnął dalej: — To był piękny odruch z waszej strony, ale w kosmosie trzeba umieć zachować szczyptę rozsądku, nawet wtedy kiedy o rozsądek jest bardzo trudno. Zresztą to dotyczy nie tylko was — położył rękę na ramieniu Radka. — Ten młody człowiek ze swoim jeszcze młodszym bratem także nieźle nabroili. Skoczył w przestrzeń, żeby was ratować, tak jakby się wybierał do parku na spacer. Nawet nie uprzedził nas, co zamierza zrobić! Rozsądek rozsąd kiem, ale Michał może być dumny ze swoich synów! — zakończył zupełnie niespodziewanie.

Anik uniosła powoli głowę i Radek ujrzał utkwione w siebie wielkie, niebieskie oczy. Ich spojrzenie było smutne, przygasłe, ale odbiło się w nim także coś, co sprawiło, że chłopcu zrobiło się nagle gorąco. Zdał sobie sprawę, że dla takiego spojrzenia gotów byłby nie raz, ale siedemdziesiąt siedem razy dać nura w gwiazdy, choćby nie wiem ilu znakomitych podróżników, uczonych i badaczy wykładało mu teorię „szczypty rozsądku”.

— No, pięknie! A co z innymi? — Oleg Zadra nie przestając nadrabiać miną znów zwrócił się do pilota.

— Wylądowali w bazie zgodnie z programem — rzekł beznamiętnym głosem Alan Bysson. — Wszyscy są już bezpieczni.

Radek z trudem oderwał wzrok od Anik i przyjrzał się pilotowi „Ety”. Jego twarz była blada, szczupła, pocięta głębokimi bruzdami i jakby martwa. Pomyślał, że nie będzie lubił tego człowieka, chociaż ich uratował. To jego mamrotanie, kiedy Zadra usiłował przekonać Anik, że jej ojcu nie grozi żadne niebezpieczeństwo…

Pilot średniego zasięgu. Hm… Alan Bysson nie był już młody. Dziwne, że dotąd nie zdobył licencji pierwszego stopnia. A swoją drogą… Potężne dysze napędowe „Ety”, ogromna ładownia z lądowiskiem, wielka ilość sond, wreszcie ten zakurzony łazik, jakby zapomniany albo właśnie przeciwnie — używany tak niedawno, że roboty nie zdążyły go nawet oczyścić…

Chłopiec pomyślał nagle o tajemniczych światełkach, które pokazały się na horyzoncie K-1, kiedy Piotr Jardin obejmował swój posterunek obserwacyjny. Przypomniał sobie, że jak tylko je ujrzał, od razu przyszły mu na myśl reflektory łazika. Dziwne.

Śpiący królewicz

— W bazie znajdowały się tylko dwa duże statki i obydwa wysłaliśmy na K-1. Miały wrócić z wami — powiedział profesor Olaf Kuningas, kierownik bazy Instytutu Galaktycznego na orbicie Neptuna.

Profesor Kuningas był znakomitym biochemikiem, jednym z najsłynniejszych i najbardziej zasłużonych uczonych, jacy torowali ludziom drogę do gwiazd. Szczupły, drobny, miał pociągłą twarz, bujne, lekko szpakowate czarne włosy i duże, spokojne, piwne oczy, które teraz patrzyły z wyrazem głębokiego zatroskania. Zachowywał się bardzo powściągliwie, mówił mało i cicho, słowem — spodobał się Radkowi od pierwszego wejrzenia.

Rozbitkowie z K-1, doktor Olcha z Radkiem, obaj Zadrowie, a także profesor Yaic, siedzieli w obszernej pracowni na poziomie mieszkalnym i rozmawiali z gospodarzami bazy, wspomnianym już profesorem Ku-ningasem oraz młodym fotonikiem o wesołej, szerokiej twarzy, Witoldem Daubą. Sean O’Claha wraz z Patt i Anik poszli do dyspozytorni, gdzie próbowano nawiązać łączność z posterunkiem Piotra Jardin, a Baś w towarzystwie pewnego łysego i grubego chemika, który znał rodzinę Olchów jeszcze z Ganimeda, udał się na zwiedzanie bazy.

— Te dwa statki trzeba uznać za stracone — profesor Yaic pokiwał smutnie głową. — Skoro stacja została wystrzelona w kosmos, katastrofa musiała być poważna. A obie rakiety, o których wspomniałeś — spojrzał na Kuningasa — znajdowały się tuż obok stacji. Niemożliwe, żeby ocalały.

Witold Dauba rozłożył bezradnie ręce.

— Ogłosiliśmy alarm dla całego sektora. Niestety, dwa pierwsze duże statki przylecą dopiero za dwa dni.

— Przepadła także moja rakieta — rzekł z zadumą Oleg Zadra. — No, a statek Byssona? — spytał.

— Obawiam się, że dawno już powinien pójść na złom — odpowiedział Kuningas. — Zresztą to rakieta średniego zasięgu. Bysson nam opowiadał, że lata na niej, od kiedy tylko zaczął pracować jako pilot, i że bardzo jest do niej przywiązany. Przybył do nas z Ośrodka Wielkich Szybkości wraz ze swoim starym statkiem. Nie ma mowy, żeby „Eta” dotarła na K-1.

— Boję się, że może być za późno — rzekł stłumionym głosem profesor Yaic. — Niedługo kometa zacznie się topić… najpierw lód metanowy, potem amoniakalny…

Nastała cisza.

— Jaka jest szansa, że posterunek obserwacyjny ocalał? — zapytał wreszcie Oleg Zadra.

Radek czekał na to pytanie od początku rozmowy, z nadzieją, a jednocześnie lękiem.

— Inaczej mówiąc — ciągnął umyślnie szorstkim głosem podróżnik — czy istnieje prawdopodobieństwo, że Piotr w ogóle żyje?

— Uważasz, że gdyby ryzyko było zbyt wielkie?… — doktor Olcha zawiesił głos i spojrzał na niego niepewnie, jakby ze zdumieniem.

Zadra energicznie potrząsnął głową.

— Uważam, że próbować trzeba beż względu na wszystko — odrzekł twardo. — Ale chciałbym wiedzieć.

— Awaria nastąpiła tak naglę, że komputer uległ zniszczeniu, zanim zdążył nam przekazać choćby strzęp informacji o jej przyczynach i rozmiarach — powiedział swoim cichym głosem profesor Kuningas. — Nie wiemy, jak teraz wygląda kometa. Ale jeśli katastrofa miała charakter lokalny, Piotrowi nic się nie stało, mógł nawet jej nie zauważyć, przynajmniej w pierwszej chwili. Jego posterunek jest przecież oddalony od stacji o dobre pięćdziesiąt kilometrów.