Выбрать главу

— Co się tutaj dzieje? — zabrzmiał za plecami Radka cichy i drżący dziewczęcy głosik.

— Nicnicnic! — zapewnił po swojemu matematyk, po czym zawołał rozkazującym tonem: — Zabraćten-stół! Zabraćtozwierzę!

— Mój! Potwór! Precz! — odpowiedział z. pasją Fufurya.

— Dobrze, że przyszedłeś, Sean — odetchnął z ulgą doktor Olcha. — Pomóż mi zrobić tutaj porządek.

— Precz!!! — zaryczał znów grawitonik.

— Takpreczpreczprecz! — zgodził się O’Claha. — PotwóriżarcieiwTzeszczącychudzielec!;Iżebymibyło-cicho!!!

Po tym wyrecytowanym w szalonym tempie żądaniu zapadło głębokie milczenie.

Radek odwrócił się i spojrzał na Anik. Dziewczyna szeroko otwartymi, niebieskimi oczami wpatrywała się w ucztujące na ścianie monstrum, uniósłszy obie ręce w górę, jakby chciała się zasłonić przed niespodziewanym atakiem potwora. Jej warkocz przesunął się do przodu i lśnił jak najczystsze złoto. Wyglądała prześlicznie.

— Co?! Kto?! — wykrztusił wreszcie profesor Fufurya.

Był tak zdziwiony zuchwałą interwencją O,Clahy, że na chwilę zapomniał nawet o swoim gniewie.

— Terazlepiej — rzekł z zadowoleniem matematyk. — Tylkozabraćjeszczetoześciany. Straszydzieci!

— Sam! Straszysz! — zagrzmiał „chudzielec”, o-trząsnąwszy się z osłupienia. — Kto?!

— Profesor Sean O’Claha, profesor Mig Fufuyra — dokonał wzajemnej prezentacji doktor Olcha. Radkowi wydawało się, że mówiąc to ojciec mrugnął na' niego porozumiewawczo, i w tym momencie uprzytomnił sobie, że oto jest świadkiem oczekiwanej Wielkiej Chwili, czyli spotkania obu tak niecodziennie mówiących uczonych. Odruchowo wyprostował się i nadstawił uszu. Spotkało go jednak rozczarowanie.

— Ontakzawsze? — spytał z niekłamanym zaciekawieniem O’Claha, celując palcem w pierś wielkiego grawitonika. — Siwychudyjakczaplaadrzesiężekosmos-trzeszczy. Inawetsięnieuczesze — dodał od niechcenia:

Człowiek-wąż zadygotał z oburzenia, ale zanim zdołał wyrzucić z siebie choć jedno słowo, twarz jego nowego prześladowcy rozciągnęła się w pojednawczym' uśmiechu.

— Ja podobno mówię trochę za szybko, za dużo i za głośno — powiedział niespodziewanie wyraźnie O’Claha — a ty zwykłeś posługiwać się szczekaniem. Przyznasz sam, że na dłuższą metę byłoby to nie do wytrzymania. Proponuję więc układ. Ilekroć znajdziemy się razem, będziemy mówić cicho i spokojnie. O — tak — właś — nie — zademonstrował.

Grawitonik chwilę jeszcze mierzył intruza morderczym wzrokiem, po czym nagle oklapł. Twarz mu złagodniała.

— Zgadzam się ze względu na dzieci — rzekł ponuro. — Ale tylko wtedy, kiedy będziemy obaj w tym samym miejscu — zastrzegł się przezornie.

— Proszę bardzo — przystał O’Claha. — A teraz usuńcie wreszcie te frykasy i potwory, bo zrobiło się późno. Nasi młodzi towarzysze powinni iść spać.

Profesor Fufurya wygiął się i bez trudu dosięgną! palcami ściany. Jadalnia natychmiast zszarzała i jakby zmalała.

— Popsuli nam zabawę — westchnął z żalem łysy grubas. — Nigdy bym nie uwierzył, że znajdzie się ktoś, kto tak łatwo poskromi naszego zacnego Miga.

„Zacny Mig”, usłyszawszy to, wyciągnął się pod sufit i już miał zamiar zaryczeć, kiedy przypomniał sobie o zawartym przed chwilą porozumieniu.

— Poczekaj, aż wyjdzie O’Claha — mruknął obiecująco.

— My się chyba nie znamy — poskromiciel profesora Fufuryi podszedł do nowego przyjaciela Basia. — Sean O’Claha. Dzień dobry.

— Nazywam się Black Rondell — grubas uścisnął dłoń rozbitka z K-1. — Jestem chemikiem, ale poza tym lubię dobrze gotować i dobrze zjeść. Całe lata czekałem, żeby spotkać bratnią duszę wśród tego stada zasuszonych naukowców opętanych kosmosem.

— Sam jesteś opętany kosmosem — zaśmiał się doktor Olcha, który znał łysego chemika od wielu lat. — Inaczej nie siedziałbyś tutaj, tylko gospodarował w zacisznej restauracyjce gdzieś na wyspach Pacyfiku i przyjmował smakoszy z całego świata…

— Z twoim synem, z twoim synem — wtrącił pośpiesznie Rondell.

— Ja też bardzo pana lubię —wyznał z całą powagą Baś.

Gruby chemik pogładził go czule po głowie, po czym spojrzał ciekawie na Anik.

— A kim jest to bóstwo? — zagadnął z uśmiechem.

— To jest właśnie nasz miły gość — odpowiedział serdecznie Michał Olcha — przyjaciółka Patt i córka Piotra Jardin. Miała dzisiaj ciężki dzień. Powinna wreszcie odpocząć. Musimy o nią dbać, inaczej Piotr zmyje nam głowy, kiedy wróci.

Anik spuściła głowę.

— Tatuś… — szepnęła takim głosem, że Radek natychmiast zapomniał o cudownych ścianach, potworach, gadatliwych profesorach i o całym świecie.

Wyobraził sobie, co ona przeżywała przed chwilą, kiedy obsługa bazy próbowała nawiązać łączność z jej ojcem. Nie udało się, to było aż zbyt oczywiste. Nie mogło się udać.

Z najgłębszego przygnębienia wyrwał go głos ojca.

— Chodźcie, chłopcy — doktor Olcha skinął na synów. — Czas spać.

— Ja odprowadzę Anik — powiedział Black Rondell, zerkając z nie ukrywanym żalem za oddalającym się Basiem. — Patt pewnie już czeka…

— Pójdę z wami. Nie chcę zostać sam na sam z tym chudzielcem — O’Claha posłał wymowne spojrzenie grawitonikowi, który odpowiedział nieokreślonym pomrukiem. — Straciłbym apetyt.

— Nie! To byłoby straszne — rzekł z przejęciem gruby chemik.

— Tato, co to wszystko znaczy? — spytał Radek, kiedy stanęli przed przeznaczonym dla nich pokojem. — Jakim cudem te ściany wiedzą, co kto sobie wyobraża, i na dodatek pokazują to wszystko?

— Zapomniałem cię uprzedzić — ojciec otworzył drzwi i wprowadził ich do kabiny podobnej do tej, jaką zajmowali na K-1, tylko większej i ładniej urządzonej. — Przestraszyłeś się?

— Ja?

— Wcale się nie bałem! — zawołał Baś. — To świetna zabawa!

Doktor Olcha zaśmiał się cicho, ale zaraz spoważniał.

— Przepraszam. Tak sobie powiedziałem. Oczywiście, że nie baliście się… zwłaszcza Baś. A jeśli chodzi o te obrazy, to rzecz jest właściwie prosta, tylko trzeba znać się trochę na cybernetyce i nowoczesnej biochemii. Mózg człowieka wytwarza takie specjalne pole, a w bazie jest bardzo czułe urządzenie, które wychwytuje zmiany natężenia tego pola i tłumaczy je za pośrednictwem komputera na język obrazów odpowiadających przedmiotom czy zjawiskom, które ktoś sobie wyobraził. Następnie komputer przesyła te obrazy do systemu projektorów, a te z kolei rzucają je na ściany, jak na ekran. Tutaj — rozejrzał się po kabinie — niczego nie zobaczymy. Tylko korytarze i niektóre jeszcze pomieszczenia wyposażono w takie projektory.

Radek zlustrował nieufnie ściany pokoju, ale zaraz się uspokoił. Rzeczywiście, były pokryte kolorowymi płytkami zupełnie niepodobnymi do matowego szkła, jakim wyłożono jadalnię i korytarze.

— Mamy tu do czynienia z pewnego rodzaju sprzężeniem zwrotnym — tłumaczył dalej ojciec. — Oczywiście, niecałkowitym. Zaangażowane są tylko ośrodki wzroku i słuchu w naszych mózgach. No, a reszta to. gra wyobraźni. Rozumiesz?

Na czole Radka ukazała się głęboka bruzda.

— No, tak… — zamruczał. — Oczywiście. — Zastanowił się chwilę, po czym wyznał: — Nic nie rozumiem!

Doktor Olcha westchnął.

— Boję się, że nie potrafię ci tego wytłumaczyć inaczej — rozłożył bezradnie ręce. — Nie mam widać zdolności dydaktycznych.

— No, dobrze — Radek przyjął wspaniałomyślnie tę kapitulację — w takim razie powiedz mi przynajmniej, po co to wszystko? Czy oni tutaj nie mają nic lepszego do roboty niż oglądać potwory, które sobie wyobrażają?