Выбрать главу

W tym momencie usłyszał wypowiedziane nieco drżącym głosem słowa:

— Jesteście?! Czekałem na was… Ten głos był niewątpliwie głosem Nika. Radek wstrzymał oddech, oczekując z bijącym sercem odpowiedzi. Wiedział przecież, kto urzęduje na lądowisku. Czyżby rudy był także w zmowie?

Wyjrzał ostrożnie z niszy.

W oświetlonym teraz przejściu z platformy startowej ukazały się dwie męskie postacie. Dalej majaczyły kontury wielkiej rakiety.

— Dlaczego nic nie mówicie? — głos Nika brzmiał już odrobinę pewniej. — Wiem, kim jesteście i skąd wracacie. Wiem wszystko.

Powiedział to z naciskiem, tonem człowieka, który nie tylko wie wszystko, ale umie także użyć swojej niezwykłej wiedzy, aby poradzić sobie z każdym przeciwnikiem.

Jeden z dwóch mężczyzn zdjął próżniowy kask i zrobił kilka kroków w stronę intruza. Radek poznał Witolda Daubę.

— Co tutaj robisz? — rzucił ostro fotonik. — Lądowisko jest terenem zamkniętym.

— Nie dla wszystkich — odpowiedział zuchwale Nik i ciągnął oskarżycielskim tonem: — „Eta” poleciała na K-1 bez wiedzy dyspozytorów bazy. Wtedy, kiedy Bysson zabrał nas na pokład, wcale nie wracał z lotu patrolowego, tylko z komety. Przywiózł stamtąd lodowe kamienie. A teraz zorientowaliście się, że one nadają i tutaj, więc zabraliście je na orbitę najbliższego księżyca. Powtarzam, że wiem wszystko. Słuchałem radia. Rozmawialiście dość głośno — zakończył szyderczo.

Nastała cisza. Radek odruchowo napiął mięśnie i skulił się jak do skoku. Przyszło mu na myśl, że może nie całkiem sprawiedliwie oceniał syna słynnego podróżnika. Rudy jest sztywny, nadęty i nieznośnie pewny siebie, ale nie sposób odmówić mu odwagi. Widać, tak samo jak on, nie mógł zasnąć, puścił radio i podsłuchał, co mówili Dauba i Bysson. Domyślił się, że są tutaj, i postanowił złożyć im wizytę. Po drodze umilał sobie czas widoczkami purchawek z K-1. On, Radek, chciał tylko zaalarmować ojca, a Nik przyszedł na lądowisko i wygarnął im całą prawdę prosto w oczy. Chociaż był, jak przecież musiał sądzić, sam, nie obawiał się stanąć oko w oko z dwoma niebezpiecznymi przeciwnikami.

Radek powiedział sobie, że jeśli dojdzie teraz do walki, pośpieszy Nikowi z pomocą. Pewnie i tak nie dadzą rady, ale przynajmniej narobią hałasu, przybiegną inni i…

— Co teraz będzie? — przerwał bieg jego myśli przytłumiony głos Alana Byssona.

Dauba podszedł jeszcze dwa kroki bliżej Nika.

— Widzisz, my… — zaczął, ale rudy nie pozwolił mu skończyć.

— Ja chcę mieć purchawki! — zawołał. — Musicie mi je dać… Przynajmniej dwie! Dwa lodowe kamienie! Inaczej wszystko powiem!

— Pssst! — syknął fotonik.

— Boicie się! — triumfował Nik. — Będę cicho, ale pod warunkiem, że dostanę od was eksponaty do moich zbiorów!

Radek słuchał, nie wierząc własnym uszom. „I pomyśleć, że o mały włos byłbym skoczył, aby rzucić się do walki u boku tego zdrajcy!” — zjeżył się w duchu.

Odruchowo wtulił się głębiej w elastyczną tkaninę skafandrów.

— Tych lodowych kamieni i tak nie zawieziesz na Ziemię — odezwał się po krótkiej pauzie fotonik. — Mogą być niebezpieczne dla wszystkich. Nawet my, tutaj, nie chcieliśmy ich trzymać blisko ludzi. Nik, zastanów się…

Nik jednak nie myślał się zastanawiać.

— To po co zabraliście je z K-1?! Skoro tak się troszczycie o bezpieczeństwo Ziemi i przepisy, nie trzeba ich było ruszać! Teraz już za późno! Muszę je mieć! Bo będę krzyczał! — podniósł niebezpiecznie głos.

Dauba wydał jakiś zduszony jęk, po czym szybko wykrztusił:

— Dostaniesz je. Dostaniesz. Tylko uspokój się.

— Kiedy?! — poszedł za ciosem Nik.

— Jak tylko to będzie możliwe — odpowiedział ponuro fotonik.

Znowu zapanowało milczenie. Ukryty we wnęce świadek nikczemnej zmowy czynił rozpaczliwe wysiłki, by wykorzystać tę chwilę na uciszenie burzy, która rozszalała się pod jego czaszką. Ciągle jeszcze nie mógł się pogodzić z tym, co usłyszał. Z tym, że ktoś, kto poznał groźny sekret, od którego może zależeć los czołwieka zagubionego w kosmosie, chce wykorzystać ten sekret jedynie dla powiększenia swoich zbiorów. Nie, to czyste szaleństwo! „Wariat! — przemknęło mu przez głowę. — Po prostu wariat!” Chociaż… przecież Dauba właściwie.już się zgodził! I kto tu oszalał?! Wszyscy zawsze mówią, że kolekcjonerstwo to taka szlachetna pasja! Pomaga poznawać ludzi, których łączą te same zainteresowania, uczy przeszłości Ziemi i planet, kształci wytrwałość, charakter… Charakter! Pewno! Pod warunkiem, że nie idzie w parze z prawie zapomnianą w dobie kosmicznej żądzą posiadania za wszelką cenę! A w tym wypadku ceną jest najpierw życie ojca Anik, a potem…

Radek poczuł, że na czoło występują mu kropelki zimnego potu. Najwyższym wysiłkiem woli wziął się w garść.

Nagle przyszło mu do głowy coś, o czym nie pomyślał, kiedy usłyszał przez radio rozmowę Byssona z Daubą. Nie chodzi tylko o informacje dotyczące przyczyn katastrofy na K-1, jakich mógłby udzielić pilot „Ety”, gdyby profesor Kuningas i inni dowiedzieli się o jego potajemnej wyprawie po purchawki. Stawka jest bez porównania wyższa! Nik, szantażując przed chwilą obu wspólników, powiedział, że kiedy Bysson zabierał na pokład rozbitków, wcale nie wracał ze zwykłego lotu patrolowego, tylko właśnie z komety! Powiedział to, a ani Dauba, ani pilot nawet nie próbowali zaprzeczać! Czy rudzielec nie zdawał sobie sprawy ze znaczenia tego odkrycia, jak jeszcze przed chwilą nie zdawał sobie z niego sprawy Radek, czy też owładnięty dzikim pragnieniem zdobycia lodowych kamieni zdecydował się z zimną krwią poświęcić Piotra Jardin?! Tak, poświęcić! Bo przecież skoro „Eta” mogła wtedy w rekordowym tempie wrócić z K-1, a teraz potrzebowała zaledwie kilku minut, by odbyć lot do Trytona i z powrotem, to znaczy, że nie jest rakietą średniego, tylko dalekiego zasięgu! To znaczy, że może teraz, od razu polecieć na K-1 po ojca Anik! Wcale nie trzeba czekać na te wielkie statki, które wezwała załoga bazy.

Musi… musi natychmiast odnaleźć ojca! Trzeba ująć przestępców i odebrać im rakietę! A swoją drogą, czy przebywający tutaj uczeni są ślepi?! Przecież jemu od pierwszej chwili wydawało się, że „Eta” jest zbyt silnie zbudowana jak na statek średniego zasięgu!

Milczenie, które nastało po ostatnich słowach Dauby, przeciągało się. Słychać było tylko przyśpieszone oddechy trzech wspólników, ich sylwetki ledwie majaczyły w ciemności. W pewnym momencie ta cisza oraz własna bezczynność stały się dla Radka nie do zniesienia. Poczuł, że nie wytrzyma ani sekundy dłużej…

I akurat wtedy padły słowa, które podziałały na niego tak, jakby mu ktoś wylał na głowę wiadro zimnej wody.

— Alan, zapal światło — odezwał się przyciszonym głosem fotonik. — Nic nie widać. A już najwyższy czas, żebyśmy wrócili do dyspozytorni.

Chłopiec zmartwiał. Co robić? Wrzasnąć, jak przedtem Nik: „Wiem wszystko”! — i rzucić się do ataku? Nie, to na nic. We dwójkę z rudym mieliby może jeszcze jakieś szanse, ale on teraz stanąłby sam wobec trzech gotowych na wszystko przeciwników. Wypaść z niszy, podbiec do drzwi i uciec? To mogłoby się udać. Ale wtedy Dauba i Bysson zorientują się, że ktoś poznał ich tajemnicę, zostawią Nika, wsiądą do rakiety i, zanim Radek dobiegnie do dyspozytorni, będą już w przestrzeni. Ukryją się na Ziemi albo w jakimś rezerwacie i szukaj wiatru w polu! Baza straci „Etę”, a wraz z nią szansę szybszego przyjścia z pomocą ojcu Anik. Zostać na miejscu? Świetnie, tylko że za chwilę pilot zapali światło i oczom złoczyńców ukaże się dodatkowy skafander, z gołymi i — co tu ukrywać — lekko drżącymi nogami. Zaraz… skafander?… Skafander! Oczywiście!