Выбрать главу

Dziewczyna drgnęła, odwróciła się szybko. W jej wzroku odmalował się przestrach, potem — kiedy zobaczyła, kto za nią stoi — głęboki żal zmieszany z wyrzutem.

O’Claha uśmiechnął się do niej serdecznie.

— To Gagarin, prawda? — spytał cicho, wskazując widok na ścianie. Anik spuściła głowę.

— Tak — wyszeptała. — Chciałam… — zająknęła się — chciałam, żeby tatuś był w domu i żeby mógł popatrzyć przez okno. On bardzo lubi nasze miasto…

Radek poczuł, że jakaś lodowata dłoń zaciska mu się na gardle. Z żalu zapomniał o wszystkich możliwych i niemożliwych przestępcach, purchawkach, pokąsanym grawitoniku i o „Ecie”. Gagarin… Jedno z największych i najpiękniejszych kosmicznych osiedli na skraju parku Asteroidów. Biedna Anik, przynajmniej w myślach zapragnęła pokazać ojcu jego miasto, drzewa, niebo i słońce. Biedna Anik…

Bardzo chciał powiedzieć coś, co podtrzymałoby ją na duchu. Przez głowę przelatywały mu wciąż nowe słowa, ale wszystkie wydawały się naiwne albo fałszywe.

W tej chwili w głębi korytarza zadudniły czyjeś szybkie kroki. Zza zakrętu wyskoczył Oleg Zadra. Zatrzymał się, zdziwiony, na widok tak licznej grupy osób zebranych tutaj, ale był zbyt przejęty nowiną, którą miał obwieścić, aby dociekać, co ich tu zgromadziło.

— Jesteście! — zawołał. — Właśnie was szukam! Anik — spojrzał na dziewczynę i uśmiechnął się do niej szeroko — biegnij do dyspozytorni! Chodźcie wszyscy, szybko! Sonda przekazuje właśnie pierwsze obrazy komety! K-1 istnieje nadal! Posterunek obserwacyjny przy lodowych kamieniach jest cały! Piotr Jardin żyje!

Spisek

Obraz na wielkim panoramicznym ekranie był przyciemniony i niezbyt ostry. Mimo to wszyscy obecni bez trudu rozpoznali posępny lodowy pejzaż. Wydało im się tylko, że czarnogranatowe niebo nad kometą pobladło, że nad zaokrąglonym horyzontem jaśnieję łuna, jakby zwiastun dalekiego pożaru.

— Jest! Jest! — krzyknął Nik.

Automatyczne kamery przeczesywały właśnie pamiętny placyk, który z wysokości, na jakiej leciała sonda, przypominał przybrudzony biały talerzyk. Purchawki pozostały niewidoczne, można się było jedynie domyślać, że to one właśnie tworzą mikroskopijną wypukłość pośrodku talerzyka. Za to kopuła posterunku obserwacyjnego rysowała się zupełnie wyraźnie. Nie ulegało wątpliwości, że katastrofa, która spowodowała wystrzelenie stacji K-1 w kierunku bazy, nie objęła swoim zasięgiem okolicy lodowych kamieni. Piotr Jardin ocalał. Przynajmniej wtedy…

— Aniemówiłem?! — zawołał wesoło O’Claha. — Wyśpi się za wszystkie czasy! — zaczął dzielić słowa, pochwyciwszy spojrzenie profesora Fufuryi. — Przylecimy, powiemy „dzień dobry”…

— Czy macie pewność, że posterunek jest nie uszkodzony? — spytał nagle nowy głos.

Radek obejrzał się mimo woli. Światła w wielkiej kabinie były przygaszone, dlatego w pierwszej chwili nie zauważył, że w bazie pojawił się jeszcze jeden przybysz. Teraz nieznajomy wyszedł z cienia i stanął obok profesora Kuningasa siedzącego przed pulpitem komputera.

Radek przyjrzał mu się uważnie. Obcy był stosunkowo młodym mężczyzną, ale poruszał się dziwnie powoli, jakby go męczył ciężar własnego ciała. Miał szeroką twarz, niemal kwadratowy podbródek i włosy tak jasne, że na tle ekranu wydawały się zupełnie białe.

— W każdym razie wszystko wygląda tak jak wtedy, kiedy ukończyliśmy budowę — odpowiedział siedzący obok Kuningasa profesor Stanko Yaic. — Nie wiemy, rzecz jasna, co dzieje się wewnątrz posterunku, ale nic nie wskazuje na to, by nastąpiła tam jakakolwiek awaria.

Radek przytknął wargi do ucha ojca i wyszeptał:

— Kto to jest?

— Nazywa się Buddy Cox — odpowiedział równie cicho doktor Olcha. — Późnym wieczorem przyleciał z Ziemi. — I od razu uzupełnił, widząc rozjaśnione nadzieją oczy syna: — Niestety, jak pech, to pech. Jego, jednoosobowa zresztą, rakieta uległa bardzo poważnemu uszkodzeniu.

Chłopiec spojrzał na białowłosego z zaciekawieniem. Przybysze wprost z Ziemi byli dość rzadkimi gośćmi w rejonie wielkich planet. A ten białowłosy przyleciał sobie tutaj, jakby nigdy nic. Dziwne.

— Co mówi komputer? — spytał dziwny przybysz.

— Na podstawie zdjęć otrzymanych z sondy uważa, że ani komety, ani samej stacji K-1 w ogóle nie dotknęła żadna katastrofa — odpowiedział z kolei Black Rondell. — O nic więcej w tej sytuacji nie ma sensu pytać — stwierdził.

— Nie ma — zgodził się Buddy Cox. — Czego jeszcze spodziewacie się po tej sondzie?

Profesor Kuningas wykonał nieokreślony ruch głową.

— Właściwie spełniła już ona swoje zadanie. Patrzcie, obraz staje się coraz bledszy — wskazał ekran, na którym istotnie majaczyły już tylko mgliste zarysy lądu. — Jej rezerwy energetyczne zaraz się wyczerpią.

— Nie pozostaje nam więc nic innego, jak tylko szybko zorganizować ekspedycję ratowniczą — skwitował białowłosy. — Wszystko musi być przygotowane, zanim pierwszy z wezwanych statków przybędzie tutaj.

— Tak — westchnął Kuningas.

Radek zmarszczył brwi. Z Ziemi nie z Ziemi, ale co to właściwie znaczy, że ten nieznajomy rządzi się w bazie Instytutu Galaktycznego jak szara gęś? I dlaczego wszyscy znoszą to tak cierpliwie?

— Chodź, Anik — Patt przytuliła serdecznie dziewczynę i pociągnęła ją w stronę drzwi. — Widzisz, najgorsze już za nami. Polecimy po Piotra, a potem będziemy się śmiać z własnego strachu.

Mówiła to odrobinę zbyt wesołym tonem, jakby chciała zagłuszyć własne myśli.

— Teraz pójdziemy na chwilę do kabiny i zrobimy się na bóstwa. Wkrótce podadzą śniadanie, a zdaje się, że obie nie zmrużyłyśmy oka tej nocy. Oni tu — potoczyła wzrokiem po obecnych mężczyznach — i tak zbyt często zapominają, że bądź co bądź jesteśmy kobietami. Przynajmniej od czasu do czasu trzeba im o tym przypomnieć.

Kiedy Anik, nie do końca może przekonana, że powinna się zrobić na bóstwo, ale wyraźnie pocieszona Wiadomościami przekazanymi przez sondę, pozwoliła bez protestu wyprowadzić się z dyspozytorni, Black Rondell powiedział:

— Patt to mądra dziewczyna. Oleg Zadra pokiwał głową.

— Owszem. Próbowaliście nawiązać z nim kontakt, prawda?

— Jesteś bardzo domyślny — zaśmiał się smętnie ojciec Radka. — Oczywiście!

— Przecież nic nie było słychać? — zdziwił się Nik.

— Właśnie…

— Jego komputer powinien był odebrać sygnały emitowane z sondy, nawet gdyby sam Piotr spał już w hi-bernatorze — rzekł z troską w głosie Kuningas. — Posterunek jest wyposażony w bardzo słaby nadajnik, ale jego moc wystarczyłaby dla przesłania odpowiedzi sondzie, która z kolei przekazałaby ją nam. Tymczasem nasz odbiornik cały czas milczał.

— Czy… Co to może znaczyć? — spytał gorączkowo Radek.

— Nie wiadomo — odpowiedział cicho profesor Yaic. — Może ma zepsute radio? Albo anteny uległy uszkodzeniu podczas błyskawicznego startu stacji…

— W dodatku z K-1 już uciekają gazy — dodał O’Claha. — Niedługo grunt zacznie płynąć.

Zapadła głucha cisza. Obraz komety ostatecznie zniknął z wielkiego ekranu, jego jasnoseledynowa tarcza tchnęła zimną pustką.

Wreszcie profesor Kuningas westchnął ciężko i odwrócił się od pulpitu.

— Jest jeszcze coś, o czym nie zdążyłem wam powiedzieć — przymknął powieki, na jego szczupłej, pociągłej twarzy odmalowało się zmęczenie. — Komputer zakończył pracę nad rozwiązaniem zagadki katastrofy, w wyniku której stacja K-1 przestała istnieć.