Выбрать главу

— Halo, Cox? — odezwał się natychmiast profesor Kuningas. — Co u ciebie?

— Wszystko w porządku — zabrzmiała w słuchawkach kasku odpowiedź przybysza z Ziemi. — Zbliżam się do obiektu.

— A ja nakręciłem już pół rolki filmu! — pochwalił się Oleg Zadra. — Miałem nosa, wybierając się akurat w te strony.

Nik pochylił się nad małym pulpitem sterowniczym i zmienił kierunek lotu. Po chwili tuż obok nich zarysował się kontur sondy jego ojca. Słynny podróżnik, chcąc mieć lepszą widoczność, wyszedł na talerzowaty pancerz i stał tam, wyprostowany, na tle gwiazd. Przy twarzy trzymał kamerę.

— Tato, teraz ja — upomniał się Nik.

— Jeszcze chwileczkę! — jęknął błagalnie ojciec.

— Teraz zostawię sondę i dalej polecę w samym skafandrze — mówił Buddy Cox. — Wychodzę z kabiny, rozwijam linę… — meldował.

— Buddy, czy ten obiekt na pewno nie ma wbudowanego jakiegoś automatu strażniczego? — zaniepokoił się O’Claha. — Nie chciałbym, żeby coś ci się przydarzyło…

— Ja też bym nie chciał — zapewnił profesora Cox, po czym dodał: — Dobrze. Zanim polecę, przeczeszę go jeszcze laserem…

— Poczekaj! — zawołał Oleg Zadra. — Wyceluję kamerę… Już!

Radek ujrzał cieńszą od struny nitkę światła biegnącą od sondy, w której był Cox, do milczącego obiektu.

Ułamek sekundy nic się nie działo, potem słuchawki nagle zazgrzytały, jakby je ktoś podłączył do piorunochronu w czasie najsroższej burzy, i pół nieba stanęło w oślepiającym, białym ogniu. Równocześnie sonda wraz z chłopcami poleciała gwałtownie do tyłu uderzona jakąś niewidzialną siłą. Radek zamknął oczy. Pod powiekami zawirowały mu złote, kłujące iskry. Odruchowo nasunął na szybę kasku osłonę przeciwsłoneczną, nie używaną zazwyczaj w tych rejonach układu planetarnego. Wtem usłyszał krzyk Nika. Dopiero teraz zorientował się, że jest w sondzie sam. Chwilę później odzyskał zdolność widzenia. Na tle kurczącej się szybko płomienistej kuli ujrzał sylwetkę człowieka płynącego w samym skafandrze przez przestrzeń. Za nim wiła się luźna, poskręcana lina asekuracyjna. Zerwana! Jeszcze moment, a będzie za późno na ratunek.

Bez zastanowienia wyskoczył na pancerz sondy, przywiązał swoją linę do otwartej osłony kabiny, odbił się lekko i wyszarpnął zza pasa gazowy pistolecik. Nie musiał jednak strzelać. Człowiek w skafandrze — teraz dopiero pomyślał, że to pewnie Nik, który tak raptownie zniknął z sąsiedniego fotela — był niedaleko. Aby pochwycić koniec sunącej swobodnie liny, wystarczył rozpęd, jaki Radek uzyskał odpychając się od sondy.

— Cox?! Cox?! — krzyczały słuchawki głosem profesora Kuningasa.

— Nik, gdzie jesteś?! Nik!

— Komputer melduje, że wszystkie trzy sondy są nie uszkodzone — Alan Bysson mówił szybko suchym, oficjalnym tonem.

— Cox?! Cox?! Co się dzieje?!

Radek chciał właśnie oznajmić wszystkim, że znalazł zaginionego Nika, kiedy „Eta” zapaliła swoje potężne reflektory. W snopie jasnego światła ujrzał twarz człowieka, którego uratował. To wcale nie był Nik, tylko białowłosy przybysz z Ziemi. Chłopiec prędko pociągnął równocześnie obie liny, swoją i jego, by przyśpieszyć powrót do zbawczej sondy. W momencie kiedy poczuł pod stopami twardy pancerz, nieruchomy dotąd Cox potrząsnął głową i zamruczał coś niewyraźnie.

— Halo? Nie zrozumiałem? — zareagował natychmiast Kuningas.

— Już jestem, tato. Wypuściłeś z rąk kamerę. Skoczyłem po nią — w głosie Nika dźwięczała duma.

— Kto strzelał?

— Co to było?

— To ty mnie ściągnąłeś? Dziękuję.

— Cicho!!! Cicho!!! Cicho!!! — ryknął wreszcie w odległej bazie profesor Mig Fufurya.

— Takcichocichocicho! — poparł go, O’Claha.

— Halo, Cox! Czy to ty odezwałeś się przed chwilą? — kierownik bazy zachował olimpijski spokój.

— Tak, to ja.

— Dobrze się czujesz?

— Uhm…

— W takim razie opowiedz wszystko po kolei. Co się właściwie stało?

— Nie widzieliście na ekranach?

— Owszem, ale tylko do momentu, kiedy stojąc na sondzie, strzeliłeś z lasera w ten obiekt. Potem ekran zamienił się w wielki reflektor świecący nam prosto W oczy. Czy nastąpiła eksplozja?

— Tak. Badany obiekt zawierał prawdopodobnie jakiś materiał wybuchowy, który eksplodował, gdy trafiła go wiązka promieni z lasera. Co do tego ostatniego, to pożegnaliśmy się z nim raz na zawsze. Kiedy błysnęło, wypuściłem go z ręki. Poleciał do gwiazd.

— To samo byłoby z twoją kamerą — zauważył scenicznym szeptem Nik. — Na szczęście miałeś kogoś, kto w porę skoczył na ratunek.

— Ba — rzucił bez namysłu Radek. — Ja także skoczyłem!

— To prawda.

— Przynajmniej teraz wiemy już na pewno — zaśmiał się w bazie Black Rondell — że wszyscy są cali i zdrowi. Zostawcie już te lasery, sondy czy co tam jeszcze macie i wracajcie szybko na śniadanie.

— Proszę nie przerywać — rzekł zimno profesor Kuningas. — Buddy, opowiadaj. Nastała cisza.

— Hipotetyczną przyczynę wybuchu powinien dokładniej określić komputer — mówił Cox. — Przekażę dane Centrali. Zdmuchnęło mnie z sondy, puściłem laser, a w dodatku urwała mi się lina asekuracyjna. Ani chybi powędrowałbym w ślad za laserem, gdyby nie Radek Olcha. Naprawdę skoczył w przestrzeń i uratował mnie.

— Brawo, Radek! — zawołał Oleg Zadra. — Widzisz, Nik? Nie ty jeden dałeś susa w gwiazdy…

— To już drugi raz — zauważył ojciec bohaterskiego ratownika. — Mam nadzieję, że nie wejdzie mu to w nałóg.

— Co było potem?

— Nic — rzekł krótko Cox. — Siedzimy teraz z Radkiem okrakiem na jednej sondzie i wracamy do „Ety”. Obiekt, który zamierzaliśmy zbadać, przestał istnieć. Halo, Bysson?! — zmienił nagle ton.

— Słucham?

Radek zauważył, że głos pilota brzmi o wiele raźniej. „Pewnie — pomyślał ponuro. — Dowód rzeczowy przestępstwa przestał istnieć”. Tym razem jeszcze im się upiekło, tyle że przy okazji o mało nie upiekli Coxa i innych. Chociaż… czy białowłosy naprawdę musiał sprawdzać ogniem lasera tę niby starą, zabłąkaną sondę? A jeśli wiedział, że wewnątrz są purchawki? Jeśli zniszczył ją specjalnie?

— Czy zostały jakieś szczątki po eksplozji? — spytał nowy podejrzany.

— Radar pokazuje czyste pole — odpowiedział Bysson. — Ani śladu jakiegokolwiek metalowego okrucha.

— No, właśnie — westchnął białowłosy. — Black ma rację. Możemy spokojnie wracać.

— Jestem tego samego zdania — przytaknął Oleg Zadra. — Co do mnie, to niewiele mam do opowiadania — ciągnął nie czekając na zaproszenie. — Filmowałem, stojąc na pancerzu sondy, i zdmuchnęło mnie, tak samo jak Coxa. Film mam pewnie prześwietlony z kretesem. Szkoda!

— Lina wytrzymała, ale tato wypuścił kamerę — zaczął swoją chlubną historię Nik. — Wtedy skoczyłem po nią…

— Postąpiłeś dzielnie, lecz nierozsądnie — przerwał chłopcu profesor Kuningas. — Kiedy znajdą się w niebezpieczeństwie ludzie, nie wolno najpierw ratować przedmiotów, chyba że od nich zależy ocalenie załogi. Bez kamery można się obejść. Radek narażał się także, ale on ratował człowieka.

— Ba! — zrewanżował się Nik bohaterowi, powtarzając jego niedawny okrzyk. — Radek! Ba!

Nie udało mu się jednak pognębić rywala ironicznym podziwem, bo w tonie jego głosu zabrzmiała tak głęboka uraza, że „Radek-Ba!” mimo woli się uśmiechnął. Po raz pierwszy poczuł coś na kształt sympatii do tego dumnego jak paw rudzielca. Zaraz jednak przypomniał sobie jego umowę z ludźmi, którzy zamiast ratować ojca Anik myśleli tylko o przemycie purchawek, i ta sympatia ulotniła się bez śladu.