Nik pokręcił głową.
— Ciągle nie pojmuję, dlaczego zapomniałem o panu Jardin — bąknął.
— Bo myślałeś tylko o purchawkach! Miałeś hysia na ich punkcie! — wykrzyknął Radek ucieszony, że jego niedorzeczny na pozór pomysł pozyskania sobie sojusznika w niedawnym wrogu zaczyna się tak pięknie urzeczywistniać. — Przepraszam! — dodał natychmiast w obawie, żeby rudzielec nie poczuł się urażony w swojej dumie.
Ale obawa okazała się przedwczesna.
— Nie przepraszaj — powiedział poważnie Nik. — Chyba masz rację. To dlatego, że ja tak bardzo lubię moją kolekcję. Lubię zbierać i… — zająknął się.
Chwilę poruszał bezgłośnie wargami, po czym — potrząsnąwszy głową, jakby odpędzał jakąś szczególnie natrętną muchę — spytał rzeczowym tonem:
— Jak uważasz, co powinniśmy teraz zrobić?
— Co zrobić? Ależ to proste! Trzeba tylko… To znaczy…
Nowy sprzymierzeniec czekał kilka sekund, a następnie sam udzielił odpowiedzi:
— Na razie zobaczymy, co będzie, kiedy komputer zakończy badanie zapisu przebiegu ostatniej wyprawy „Ety” i tego wybuchu. Może od razu wyjdzie na jaw, że tam były lodowe kamienie. Potem musimy działać w zależności od sytuacji. Musimy też zachowywać zdwojoną ostrożność. Oni mnie na pewno będą teraz bardzo pilnowali.
Radek skwapliwie skinął głową.
— Dobrze — rzekł. — No, to chodźmy. Nie powinni wiedzieć, że my… że…
— Spiskujemy — podpowiedział bez uśmiechu Nik. — Nasze porozumienie to jest spisek. Uknuliśmy go — dodał dla pewności.
Radek przekroczył próg, ale zaraz w korytarzu ponownie przystanął.
— Nie my — rzekł z namysłem. — Nie my. To oni knują. My tylko odpowiadamy spiskiem na spisek.
Bajki
Twarz rycerza tchnęła odwagą i szlachetnym uporem. Jej piękne i uwznioślone rysy nie tylko Radkowi, lecz także wszystkim zgromadzonym w jadalni wydały się dziwnie znajome. I rzeczywiście. Rycerz, który piął się właśnie bohatersko na zaczarowaną szklaną górę, miał twarz… Basia.
— No! No! — pokrzykiwał z emocji Black Rondell, sekundując swojemu ulubieńcowi.
Baś, to znaczy rycerz, osiągnął wierzchołek niebotycznej wieży o lśniących w słońcu, kryształowych ścianach i szedł teraz, dzwoniąc złotymi ostrogami w stronę najeżonego strzelistymi basztami zamku, w którym spała królewna. Potężna brama prysła pod ciosem jego miecza, jeden po drugim waliły się z nóg siedmiogłowe, ziejące ogniem smoki, które strzegły wejścia do pałacu,
— Tego nie było w bajce — zaprotestował profesor Fufurya. — Wszystko mu się pomyliło.
— Nie przeszkadzaj! — uciszył go przeraźliwym szeptem O’Claha.
Nik ostentacyjnie odwrócił się plecami do ściany, na której wyobraźnia Basia malowała bajkowe obrazy. Nie pozostał jednak długo w tej pozycji. Rozejrzał się ukradkiem dookoła i — stwierdziwszy, że nikt na niego nie patrzy — na wszelki wypadek wykrzywił twarz w ironicznym grymasie, po czym najspokojniej zaczął na nowo kontemplować niezwykłe widowisko.
Rycerz biegł po szerokich schodach. Drzwi otwierały się przed nim same, a za nim powiewały poły jego przepysznego płaszcza okrywającego lśniącą zbroję. Wreszcie dotarł do ostatnich drzwi, ściął łby jeszcze jednemu smokowi i znalazł się w ogromnej, marmurowej sali. Tutaj, na kryształowym łożu, spoczywała królewna uśpiona przez złego czarnoksiężnika. Baś rzucił na posadzkę miecz, zdjął płaszcz, następnie podbiegł lekko do śpiącej i…
— Dlaczego?! — zadźwięczał cienki, oburzony głosik. — Ja nie chcę!
Rycerz zamarł w bezruchu, natomiast Radek poczuł, że jego twarz robi się na przmian zimna i gorąca. Śpiąca królewna miała smagłą cerę, niebywale długie rzęsy i… dwa wspaniałe kasztanowe warkocze. Co tu dużo mówić, po prostu była podobna do Anik, jak tylko człowiek może być podobny do samego siebie.
— Ooo! Ooo! — zaintonował z zachwytem O,Cla-ha. — Rzeczywiście, królewna jest bajecznie piękna! Brawo, Baś!
— Nie chcę! Nie chcę! — powtarzała zarumieniona z gniewu dziewczyna.
— To nie ja! — wrzasnął rycerz. — Ja… ja w ogóle nie wiedziałem, jak ta królewna 'wygląda!
Doktor Olcha przyjrzał się z wymownym uśmieszkiem Radkowi i chłopiec zrozumiał, że ojciec rozszyfrował zagadkę osobliwej przemiany zaczarowanej królewny w Anik. ”Jeśli tata powie…” Radek poczuł, że jego policzki nabierają barwy, przy której rumieniec Anik jest jak kwiatek jabłoni przy tarczy zachodzącego słońca. Z rozpaczą spojrzał w stronę drzwi. Ale ucieczka stanowiłaby już ostateczną kompromitację…
Na szczęście doktor Olcha stanął na wysokości zada nia. Nie przestając się uśmiechać, puknął palcem w ścianę. Pałac, rycerz i królewna-Anik ulotnili się w mgnieniu oka.
— Trochę nie w porę ta bajka — odezwała się cicho Patt. — Akurat o śpiącej królewnie…
— To w ogóle idiotyczny pomysł, żeby wykorzystywać aparaturę zielonej metody do wyświetlania bajek! — zaburczał Mig Fufurya.
— A niby dlaczego?! — obruszył się O’Claha. — Kiedy wyruszymy do gwiazd, mogą nam się przydarzyć wszystkie bajki, jakie ktokolwiek kiedykolwiek wymyślił. Każdy, najbardziej nieprawdopodobny, bajkowy fakt może nam się kiedyś przydać, z czymś skojarzyć, podsunąć niespodziewanie jakiś wniosek. Więc co tu robimy? Pracujemy! Właśnie, pracujemy! — przytaknął sam sobie. — Zaprogramowaliśmy automaty, które teraz przygotowują sprzęt dla ekipy ratowniczej, zjedliśmy śniadanie, więc nie traćmy czasu. Nareszcie mamy coś innego, nie same potwory, promieniowania, wybuchy gwiazd i katastrofy Galaktyk, które z takim upodobaniem wyobraża sobie pewien stary profesor! Pracujemy — powtórzył jeszcze raz z głębokim przekonaniem.
— Zwłaszcza Baś! — zawołał z uznaniem Black Rondell.
— Zwłaszcza Radek… — szepnął doktor Olcha, jednak tak cicho, że nikt poza Radkiem tego nie usłyszał.
— No, Baś, do dzieła! — wykrzyknął O’Claha.
— Tak, tak! — podchwycił z uciechą gruby chemik. — Dalej, chłopcze!
— Tylko proszę, żeby już nikt nie używał mojej twarzy — zaznaczyła Anik.
Oblicze Radka na nowo przybrało piękną, buraczaną barwę, ale i tym razem nikt tego nie zauważył.
Baś z powrotem przystąpił do „pracy”.
Oczom zebranych ukazał się Czerwony Kapturek na mrocznej ścieżce wiodącej przez straszliwą puszczę. Wprawdzie wilk nikogo nie połknął, tylko od razu padł plackiem przed bardzo młodym leśniczym o dziwnie okrągłej twarzy, ale bajka i tak wszystkim się podobała. Następnie Baś-rybak wypowiedział swoje życzenie, o co poprosiła go złota rybka zdumiewająco podobna do doktora Olchy. Życzenie zostało natychmiast spełnione. Rybakowi wyrosła na głowie olbrzymia korona, a on sam znalazł się nagle we wspaniałej komnacie, w otoczeniu rycerzy, giermków, paziów i kuchcików. Wkrótce jednak sala tronowa roztopiła się w czystym błękicie ziemskiego nieba, po którym Baś, w olśniewającym stroju starożytnego wschodniego księcia, żeglował na latającym dywanie. W dole lśniły białe i złote kopuły, a przed czarodziejskim dywanem — w małej szarej chmurce uciekał przerażający dżin haniebnie przepędzony przez bohaterskiego księcia. Chwilę później dywan osiadł miękko na pustyni, w groźnym i ponurym miejscu. Był to głęboki wąwóz, zamknięty wysokimi, pionowymi skałami o poszarpanych szczytach. Na wprost księcia, w kamiennej płycie, widniał zarys bramy zawalonej potężnymi głazami.
W tym momencie Radek poczuł, że ma zdecydowanie dość popisów swojego braciszka. Ogarnęła go nagła gorączka czynu. To prawda, że chwilowo uczeni nie mają nic do roboty, bo odpowiednio zaprogramowane auto-maty przygotowują sprzęt, który będzie potrzebny ekipie ratunkowej, a komputer wciąż jeszcze rozwiązuje zagadkę eksplozji tajemniczej sondy. Zgodnie z tym, co postanowili wspólnie z Nikiem, powinien poczekać na wyniki tych badań. Ale… Gdyby wreszcie ktoś przerwał te idiotyczne bajki, może udałoby mu się choć na chwilę odwołać ojca i opowiedzieć mu o ponurej grze, która toczy się w tej zwariowanej bazie. Tymcza sem wszyscy są tak pochłonięci obrazami stworzonymi przez fantazję Basia, O’Claha nazwał to nawet pracą! Na pewno żartował, ale podobnie jak łysy chemik wpatruje się w tę ścianę tak, że mało oczy nie wylezą mu z głowy. Na domiar złego, on sam wygłupił się przed chwilą, bezwiednie przeobrażając śpiącą królewnę w Anik. Spochmurniał i skrzywił się odruchowo. Ale zaraz… chwileczkę… Przecież „wtrącanie się” w obrazy, powstające w cudzych myślach, można świetnie wykorzystać!…