Выбрать главу

Zrobił obojętną minę i, klucząc dla niepoznaki, zaczął powoli cofać się w stronę drzwi.

— Wątpię, czy dowiemy się czegoś więcej — przerwał milczenie profesor Yaic. — W czasie eksplozji wszystko się spaliło. Alan przeszukał przecież cały rejon radarem, prawda?

Czekał chwilę na odpowiedź, ale jej nie otrzymał. Wtedy rozejrzał się ze zdumieniem i spytał:

— Gdzie jest Bysson?

Radek drgnął. Dopiero teraz spostrzegł, że i pilot „Ety”, i Dauba ulotnili się z dyspozytorni. Nie ma sekundy do stracenia! Skinąwszy na Nika, pobiegł już prosto do wyjścia.

Tuż przed progiem zatrzymał go cichy głos:

— Przepraszam, nie powinnam była się złościć. Wiem, że nie chciałeś powiedzieć nic złego o moim ojcu.

Chłopiec pomyślał z rozpaczą, że wszystko sprzysięgło się przeciwko niemu. Nawet ten cichy głos i te słowa, które kiedy indziej napełniłyby go nieopisaną błogością, spłynęły na niego akurat w chwili, gdy stanowią tylko dodatkową przeszkodę.

Wykonał krótki marsz w miejscu, szukając ratunku spojrzał w lewo, potem w prawo, wreszcie jęknął:

— Muszę już iść!

I ku nieopisanemu zdumieniu Anik, która z takim samozaparciem zdobyła się na pojednawczy gest, wybiegł na korytarz.

Był pewny, że w zamieszaniu, jakie powstało w dyspozytorni, nikt nie zauważy jego ucieczki. Mylił się, co jednak wyszło na jaw dopiero później i w znacznie bardziej dramatycznych okolicznościach.

Dogonił Nika zmierzającego szybkim krokiem w stronę najbliższej windy.

— Myślisz, że będą właśnie tam? — spytał gorączkowym szeptem.

— A gdzie mają być? — rzucił ponuro rudy. — Jeśli w ogóle jeszcze są…

Po wyjściu z windy, wcale się już nie kryjąc, ruszyli pędem w stronę otwartego przedsionka lądowiska. Bez słowa, jakby działali według precyzyjnie opracowanego planu, podeszli do niszy ze skafandrami i zaczęli się pośpiesznie ubierać. W pewnej chwili Radkowi wydało się, że w korytarzu zabrzmiał charakterystyczny świst otwierających się drzwi windy, ale nie zwrócił na to uwagi.

Nagle zgasło światło. Po omacku odnalazł automat sprawdzający szczelność skafandrów, który na moment objął go elastycznym ramieniem wyposażonym w dziesiątki czujników, a kiedy poczuł się znowu wolny, po-biegł w stronę przejścia na pole startowe. Przed nim majaczyła w mroku biała postać zmierzająca w tym samym kierunku, jednak wkrótce stracił ją z oczu. Przeskoczył wysoki próg pancernej przegrody i zauważył, że ta już się zamyka. Równocześnie w głębi, na polu startowym, zapłonęły czerwone światełka. Ktoś zamierzał opuścić bazę. A tym kimś nie mógł być nikt inny, jak tylko Bysson i Dauba. Reszta ewentualnych podejrzanych znajdowała się przecież w dyspozytorni.

Dokąd uciekają? Na Ziemię? Do jakiegoś rezerwatu planetarnego czy satelitarnego? Jeśli pozbędą się rakiety i zaczną prowadzić spokojne życie, najprawdopodobniej nikt ich nigdy nie znajdzie. Mieli rację, że się śpieszyli. Prędzej czy później ktoś zwróci uwagę na to, że skład materiału wybuchowego z sondy na orbicie Trytona był podobny do składu chemicznego grających purchawek. A wtedy uczeni zaczną sobie kojarzyć fakty i domyśla się całej prawdy. Złodzieje purchawek woleli zawczasu wziąć nogi za pas, zabierając jedyny statek, który mógł ocalić Piotra Jardin. Wprawdzie rakiety Instytutu przybędą niedługo, ale takie „niedłu go” — w kosmosie może oznaczać wieczność. Nadajnik ojca Anik nie odpowiedział na wezwanie sondy, która dotarła w pobliże K-1, a sama kometa, jak powiedział profesor Yaic, zaczęła już świecić…

Radek zacisnął pięści, odpędzając od siebie ponure myśli.

Czerwone, ostrzegawcze światełka były coraz bliżej. W głębi rysował się już wyraźnie pomost prowadzący do otwartego jeszcze na szczęście włazu ładunkowego „Ety”. Nika nigdzie nie było widać, ale Radek czuł, że rudzielec jest w pobliżu. Gdyby nie to nieznośne zadzieranie nosa, ten kolekcjoner byłby całkiem do rzeczy…

Z tyłu coś zaszeleściło. Obejrzał się błyskawicznie, ale nie było nikogo. Wszystko trwało w pozornym bezruchu. Tylko lampki świeciły coraz jaskrawiej, a nad pancerną przegrodą pojawił się czerwony napis: Start.

Wbiegł szybko na pomost i wpadł do wnętrza rakiety. Wyminął łaziki i sondy, odprawił jednym mruknięciem automat pomocniczy, który wyszedł mu na spotkanie, zatrzymał się dopiero przed wejściem do śluzy. Otworzył je, poczekał, aż komórka wypełni się powietrzem, po czym zdjął kask. Na wszelki wypadek przytroczył go jednak do pasa. Nie wiadomo przecież, co może się jeszcze zdarzyć.

Wnętrze statku stanęło otworem. Wyprostował się, zaczerpnął głęboko powietrza i wyszedł na korytarz. W tym momencie poczuł leciutkie drganie podłogi.

„Eta” była w przestrzeni.

Złoty warkocz

— Gdzie właściwie podział się Alan? — ponowił pytanie profesor Kuningas.

Uczeni siedzieli nadal w dyspozytorni, ale nikt nie kwapił się już do dyskusji na temat tajemniczej zawartości sondy z orbity Trytona. Zbyt dopiekało im bezczynne czekanie na statki, które będą mogły polecieć po Piotra Jardin.

— Alan? — Rondell rozejrzał się, po czym wzruszył ramionami. — Nie wiem. Może poszedł coś przekąsić.

— Nie ma także Witolda — zauważył O’Claha. — Co oni właściwie robią?

Buddy Cox, pogrążony w rozmowie z profesorem Yaicem, drgnął nagle i uniósł głowę.

— Czy ktoś widział, jak wychodzili? — spytał szybko.

— Ja widziałem! — Baś potoczył dokoła dumnym wzrokiem. — Najpierw wyszedł pan Dauba, a potem ten taki smutny…

— Bysson — podpowiedział Oleg Zadra.

— Właśnie.

— Kiedy wyszli? — Cox był coraz bardziej niespokojny.

— Wtedy kiedy ktoś mówił o tym, że coś żyje — padła dokładna odpowiedź. — Patrzyłem właśnie w stronę drzwi.

Szczegóły dotyczące analizy płomienia musiały wydać się Basiowi cokolwiek zawiłe. Zamiast słuchać, zerkał więc ku drzwiom, kombinując, jak by tu niespostrze-żenie opuścić uczone towarzystwo i zająć się czymś ciekawszym.

— Czyli wówczas, gdy okazało się, że zawartość sondy… — Coxowi zaświtała widać jakaś nowa myśl, bo przerwał sam sobie. — Słuchajcie! Czy pamiętacie, z czego są zbudowane te lodowe kamienie na K-1?

To, czego, zdaniem Radka, obawiali się Dauba i Bysson, zaszło więc nawet wcześniej, niż się chłopiec spodziewał. Ktoś skojarzył sobie ostatnie rewelacje komputera z kosmicznymi purchawkami.

— A wiecie! — wykrzyknął O’Claha tonem odkrywcy. — To nie przyszło mi na myśl! Rzeczywiście! Skład jest bardzo podobny.

— Trzeba natychmiast odnaleźć Byssona — rzekł z naciskiem Buddy Cox, patrząc dziwnym wzrokiem na profesora Kuningasa.

Ten natychmiast pochylił się nad pulpitem komputera.

Baś, niezadowolony, że nikt już nie zwraca na niego uwagi, chociaż to przecież tylko on widział wychodzących Byssona i Daubę, postanowił przypomnieć o swoim istnieniu.

— Za nimi poszedł Nik — powiedział nie proszony. — Potem także Radek i Anik, ale nie razem.

— Radek?!

— Nik?! — Anik?!

Trzy okrzyki zabrzmiały równocześnie. Doktor Olcha, Oleg Zadra i Patt zerwali się z.miejsc.

— Rzeczywiście, nie ma ich! — zawołał ze zdumieniem O’Claha. — Co oni znowu wymyślili?!

— Baś, ty w każdym razie zostań tutaj i trzymaj się mnie.

Gruby chemik tocząc wyzywającym wzrokiem po obecnych, jakby chciał powiedzieć: „spróbujcie tylko zaczepić tego młodzieńca, a będziecie mieć ze mną do czynienia”, podszedł szybko do swego ulubieńca i otoczył go ramieniem.