Выбрать главу

— Akurat! — parsknął pogardliwie. — Myślicie, że wam uwierzę! Uciekacie na Ziemię albo na Marsa! A tymczasem ojciec Anik…

— Ani słowa więcej! — przerwał mu ostro Dauba. — To bardzo źle, że jesteście tutaj, ale byłoby jeszcze gorzej, gdybyśmy teraz mieli się jeszcze kłócić. Bezbłędnie odgadłeś kurs — zwrócił się do Nika, który odruchowo przybrał dumną postawę.

— Po prostu podsłuchałem, kiedy ustalaliście trasę i kiedy przekazywaliście informację bazie. Przy pomocy kalkulatora łatwo mi było sprawdzić, co to za kurs.

— W każdym razie spisałeś się na medal — stwierdził fotonik, po czym; skinął na Radka. — Chodź. Sam się przekonasz.

— Dokąd mam iść? — żachnął się chłopiec.

— Porozmawiasz z bazą.

— A może Anik pójdzie pierwsza — zaproponował milczący dotąd Bysson. — Kobietom należy się pierwszeństwo.

Na myśl o tym, że „kobieta” znajdzie się za chwilę w kabinie pilotów odcięta od niego i Nika, Radek skoczył jak oparzony. Kilkoma susami przebył korytarzyk i zatrzymał się dopiero przed pulpitem łączności.

— Co mam nacisnąć? — spytał.

— Kto chce coś nacisnąć? — zareagował natychmiast przez głośniki profesor Kuningas. — Po co? Przecież „Eta” leci wytyczonym kursem. I co to w ogóle za określenie: „nacisnąć”?

— Mikrofony są otwarte — dobiegł z tyłu głos Byssona.

— Wiem — mruknął wyniośle chłopiec.

— Co wiesz? Kto mówi? — dopytywał się kierownik bazy.

— Co wiem?… Aha, mówi Radek Olcha. Proszę o podanie kursu „Ety”.

— Kto?!

— Co?!

— Kursu? Jakiego kursu? Po co ci kurs? — zakrzy-czał całe towarzystwo profesor O’Claha. — Powiedz lepiej, skąd się tam wziąłeś?!

— Wszedłem, zanim rakieta zdążyła wystartować — wyjaśnił główny spiskowiec. — A teraz podajcie mi ten kurs.

— Jak się czujesz? — nawet doktor Olcha pominął milczeniem oficjalne wezwanie syna. — A Anik? A Nik?

— Tato! — Radkowi głos wypłatał nagle figla, uciekając w najwyższe rejony gamy. — Jakim kursem lecimy?!

— Coś mu jest — stwierdził z zainteresowaniem Fufurya.

— Kurs „Ety”: trzy, zero, zero, osiem — spełnił wreszcie żądanie chłopca Kuningas. — Może mi ktoś łaskawie wyjaśni, o co właściwie chodzi?

— Wiem, że trzy, zero, zero, osiem — wyrzucił z siebie gorączkowo Radek — ale co to za kurs?

— Bezpośredni na K-1 — powiedział profesor Yaic. — Dlaczego się tak dopytujesz o kurs? Śledzimy wasz lot na ekranach. Zmierzacie najkrótszą drogą na naszą starą kometę.

Nastała cisza. Radek zobaczył nagle, że pulpit przed jego oczami zaczyna uciekać w górę, i zanim się spostrzegł, siedział już wygodnie w fotelu opuszczonym przez Byssona.

— Hej, jesteś tam?! — zaniepokoił się O,CIaha.

— Jest, jest — odrzekł Dauba — tylko chwilowo przejął obowiązki pilota. Właśnie sprawdził kurs, a te-raz myśli — wyjaśnił.

— Jak to: pilota? — nie zrozumiał doktor Olcha. — A gdzie Bysson? Poza tym przecież prowadzi was komputer?

— Tak się dożyło — odrzekł wymijająco Dauba. — Teraz będzie mówiła Anik — zapowiedział.

— Halo! — zabrzmiał cienki głosik.

Radek odruchowo spojrzał w górę i ujrzał tuż nad sobą smagłą twarzyczkę i gruby, ciemnozłoty warkocz, który spływał wzdłuż szyi dziewczyny, dotykając oparcia fotela. Dopiero teraz zrozumiał, co się dzieje. Więc tamci naprawdę nie uciekają, tylko lecą po jej ojca. Sami, z własnej woli. Co im się stało? A może to jednak Fufurya albo Cox byli głównymi sprawcami nielegalnej wyprawy po purchawki? Może ci dwaj tutaj mieli dość współpracy z przestępcami i dlatego wymknęli się z bazy nic nikomu nie mówiąc? Zresztą mniejsza z tym. Najważniejsze, że niedługo będą na K-1. A on razem z nimi…

— Hura! — krzyknął nagle, zrywając się z fotela. Anik — która właśnie tłumaczyła Patt, że z ciekawości poszła za Radkiem, kiedy ten wybiegł z dyspozytorni, a potem, ciągle idąc jego śladem, wśliznęła się do rakiety — przerwała w pół słowa i wydała zduszony okrzyk:

— Och!

— Hura!

— Zwariował! Naprawdę zwariował!

— Za wiele wrażeń — rzekł ze zrozumieniem Nik. Ale Radek już się opanował. Zupełnie spokojnie zaczął mówić do mikrofonu:

— Usłyszałem w nocy przez radio, jak pan Bysson i pan Dauba rozmawiali o K-1. Potem zakradłem się na pole startowe, akurat wtedy, kiedy „Eta” wróciła… z lotu patrolowego — podkreślił pochwyciwszy spojrzenie młodego fotonika. — Domyśliłem się wszystkiego, a ponieważ Nik obiecał, że mi pomoże — łypnął porozumiewawczo na rudego — więc pilnowaliśmy pana Byssona. Skoro on wyszedł, my…

— …poszliście za nim, a za wami Anik — dokończył z bazy ojciec. — Bardzo sprytnie, choć niezbyt mądrze. Dlaczego nic mi nie powiedziałeś?

— Naprawdę chciałem! — zapewnił Radek tym goręcej, że nie bardzo wierzył w to, co mówi.

Teraz dopiero jasno zrozumiał, że cokolwiek by powiedział na swoje usprawiedliwienie, od momentu kiedy odkrył tajemnicę Dauby i Byssona, minęło zbyt wiele godzin. Leciał wraz z innymi, by zbadać milczącą sondę, jadł śniadanie, ba, uczestniczył nawet w długiej zabawie przy „zielonej” ścianie. Gdyby bardzo chciał, mimo wszystko znalazłby sposób, żeby szepnąć; ojcu do ucha kilka słów. Chciał, oczywiście, że chciał. Tyle tylko, że nie bardzo. A główną przeszkodą była tkwiąca W jego podświadomości nadzieja, że samemu uda mu,się ocalić Piotra Jardin. W,styd…

— Chciałem — powtórzył szybko — ale jakoś się nie składało. Myśleliśmy… to znaczy, ja myślałem, że oni uciekają… Myślałem, że uda się odebrać im stery…

Nik, który słuchał dziwnie uważnie, zmienił się nagle na twarzy. Blady jak kreda wykrztusił:

— Radek jest wielkoduszny, ale naprawdę to było trochę inaczej. Ja początkowo… ja… — zająknął się. — Krótko mówiąc, obiecałem im, że nikomu nic nie powiem, jeśli dadzą mi lodowe kamienie. Tato — zniżył głos do szeptu — nie gniewaj się. Kiedy Radek zwrócił mi uwagę, że mogę, je dostać tylko kosztem pana Jardin, ja od razu… prawie od razu… ja…

Jakiś czas nikt nie odpowiadał, po czym z głośnika. dobiegło głębokie westchnienie.

— Zdaje się, że rozumiem — rzekł cicho Oleg Zadra. — Zresztą, to nieważne. Najważniejsze, że ty zrozumiałeś. Prawdopodobnie to nie było zbyt przyjemne. Myślę jednak, że nie zapomnisz tej nauczki do końca życia, prawda?

— Tak.

— Więc dość o tym — w głosie sławnego podróżnika zabrzmiała ulga. — Teraz jesteście na pokładzie „Ety” i lecicie na K-1. Nie powinniście tam być, ale stało się. Trudno. Postarajcie się przynajmniej do czegoś przydać. I we wszystkim słuchajcie pilota. Czy na pewno czujecie się dobrze? — zmienił nagle temat.

— Poza mną — wmieszał się Dauba. — Po pierwsze, Radek chcąc mnie obezwładnić posłużył się nogą Anik. Szarpnął ją tak, że zwaliła mi się na głowę. To znaczy, dziewczyna, a nie noga. Jemu, na szczęście tak że, bo inaczej pewnie by mnie udusił. A po drugie — spoważniał — jak może się czuć człowiek, który popełnił takie głupstwo… Gorzej niż głupstwo. Namówiłem także Alana. Pamiętajcie, że to tylko moja wina. On nie chciał. Poza tym to on postanowił lecieć po Piotra…

— Na razie myślcie nie o głupstwach — przerwał mu profesor Kuningas — tylko o ludziach. Po pierwsze, uratujcie Piotra, a po drugie, uważajcie na dzie… na pasażerów — poprawił się szybko. — Czy Anik chce jeszcze coś powiedzieć?