Выбрать главу

— Ja? — zdziwiła się dziewczyna. — Dlaczego? O czym?

— W takim razie koniec rozmów. Baza przejmuje kontrolę nad ekspedycją „Ety” — stwierdził oficjalnym tonem. — Odtąd będziemy się porozumiewać tylko z pilotem dalekiego zasięgu, Alanem Byssonem. Alan?

Minęła dłuższa chwila, zanim Bysson usadowił się na powrót w swoim fotelu i mógł wykrztusić przez zaciśnięte gardło:

— Słucham?

— Kurs?

— Bez zmian. Wszystkie urządzenia działają normalnie — pilot odetchnął głęboko i zaczął mówić przytomniej: — Automaty gotowe do operacji awaryjnego lądowania. Statek sprawdzony. Zapasy tlenu, wody i żywności w normie. Teraz przygotujemy załogę.

— Słusznie, Alan.

— Czy Fufurya wiedział? — Radek nie mógł się powstrzymać, by nie zagadnąć szeptem stojącego obok Dauby.

Fotonik spojrzał na niego zdziwiony.

— Mig? Muszę mu to powiedzieć…

— Co powiedzieć? — zainteresowała się Anik.

Dauba zrobił łobuzerską minę.

— Radek prosił właśnie, żeby ci powiedzieć coś miłego.

Po rozmowie z Kuningasem młody fotonik doznał wyraźnej ulgi. Jak każdy człowiek, który nie zważając na ewentualne skutki, przyznał się do popełnionego błędu.

— Uważa, że to ci się od niego należy — ciągnął z uśmiechem — za użycie twojej kończyny w charakterze maczugi. Zauważył, zdaje się, przy okazji, że masz śliczne nogi. Co prawda mógł dokonać tego odkrycia wcześniej, ale lepiej późno niż wcale…

— Och! — wykrzyknęła Anik. Jej twarzyczka ściemniała. W oczach zamigotały gniewne iskierki. — Lata sam po kosmosie, plecie bzdury o warko… to znaczy, o tortach, urządza jakieś idiotyczne historie z bajkami, podsłuchuje, zakrada się do rakiet, zwala ludzi z nóg, mdleje, zatacza się, krzyczy… I taki chce wyruszyć do gwiazd! A w dodatku jest niegrzeczny dla kobiet — wyrecytowała jednym tchem.

Przez pierwszą część jej przemowy Radek stawał się wciąż mniejszy i mniejszy, natomiast przez drugą rósł i nadymał się. Kiedy Anik skończyła, jego klatka piersiowa przypominała nadmuchany balon.

— Sama jesteś niegrzeczna! — krzyknął. — Po co za nami lazłaś?! Skąd miałem wiedzieć, że to twoja noga? Takie… taka… — spojrzał na nieszczęsną przyczynę całej kłótni tkwiącą w nogawkach białego, obcisłego kombinezonu — taka noga! — dobrnął szczęśliwie do końca. — I nawet się nie ubrałaś!

— Nie miałam czasu włożyć skafan… Jak to: taka?! — zreflektowała się posiadaczka rzeczonej nogi. — Bezczelność!

— Anik, Anik — przestraszył się Dauba, który dopiero teraz odzyskał mowę po wstrząsie, jakim było dla niego nagłe przeobrażenie się zawsze dotąd łagodnej pasażerki „Ety”. — Anik, przepraszam! Radek nic takiego nie mówił! Ja żartowałem.

— Ładne żarty — obruszyła się dziewczyna. — „Taka”… — powtórzyła z przekąsem.

Chłopiec pożałował swojego wybuchu. Ten elastyczny pionowy słupek, którym chciał ogłuszyć Daubę… Mimo woli obrzucił pełnym żalu spojrzeniem rzeczywiście śliczne, smukłe nogi dziewczyny i nagle przeraził się. Przecież mógł jej coś zrobić.

— Noga cię nie boli? — spytał. Anik żachnęła się.

— Przestań wreszcie o tych nogach! — parsknęła.

— Ja tylko o jednej — usprawiedliwiał się chłopiec. — Przepraszam, że się uniosłem. A wtedy myślałem tylko o tym, że trzeba polecieć na K-1, i chciałem uderzyć pana Daubę nogą… to znaczy, właściwie nie wiedziałem czym… I naprawdę nic mu nie mówiłem o twoich no…

— Nie! — wykrzyknęła dziewczyna, zatykając sobie palcami uszy. — Jak jeszcze raz ktoś powie słowo: „noga”, to nie odpowiadam za siebie!

— Przepraszam — powtórzył pokornie chłopiec.

— Zarządzam przegląd załogi — zakomenderował w tym momencie Bysson przerywając dyskusję na temat no… no, tak. W każdym razie przerwał ją w porę. — Badanie lekarskie, sprawdzenie skafandrów i osobistego wyposażenia. Stan zapasów energetycznych pistoletów gazowych, sygnalizatorów, centralek łączności. Najpierw Anik, potem Radek i Nik. Na końcu Witold i ja. To wszystko.

Głośnik umilkł. Od dobrej chwili baza przestała się odzywać. Uczeni odbierali sygnały namiarowe „Ety”, obserwowali jej lot i to im musiało wystarczyć. Kiedy statek wyląduje na komecie i tak nic nie będą mogli pomóc.

Stanowisko medyczne znajdowało się w rogu nawiga-torni. Radek, siedząc w fotelu, z luźną opaską na głowie, obserwował, jak na ekranikach aparatury diagnostycznej pulsują pastelowe światełka, wiją się świetliste linie, przeskakują cyferki. Przewody — podłączone do opaski — informowały specjalną sekcję komputera o wszystkim, co dzieje się w jego organizmie.

— Zdrowy! — Dauba powtórzył na głos orzeczenie maszyny. — Następny!

Radek ustąpił miejsca Nikowi, sam natomiast podszedł do specjalnej ściennej skrytki, w której właśnie ukazały się trzy kolorowe kuleczki. „Pewnie coś na wzmocnienie” — pomyślał łykając posłusznie pigułki. Przecież jak zdrowy, to zdrowy.

Sprawdzenie skafandrów i osobistego ekwipunku trwało nieco dłużej, w sumie jednak nie minęło dwadzieścia minut, a cała grupka była już z powrotem w kabinie pilotów.

Widok na ekranie zmienił się. Na obrzeżach panoramicznej tarczy nadal tłoczyły się gwiazdy, ale pośrodku widniała duża, spłowiała plama otaczająca niewielką bryłę, z której wybiegały świecące smugi. Zupełnie jakby ktoś niedbale pozamiatał złocisty proszek rozsypany na czarnogranatowej posadzce.

Radek od razu domyślił się, że ta bryła to cel ich podróży. Widział go już wcześniej. Ten kawałeczek złotego pierścienia, który mignął na ekranie, kiedy chłopiec ukrywał się jeszcze za drzwiami kabiny pilotów, to także była K-1. Jakże inaczej wygląda teraz…

— Warkocz — szepnął Nik. — Już świeci.

— Warkocz — przytaknął równie cicho fotonik. — Z Ziemi wygląda zapewne pięknie. Dla nas jest złowrogi.

— Złowrogi… — powtórzyła jak echo dziewczyna. Radek wzdrygnął się mimo woli. „Musimy zdążyć — pomyślał zaciskając zęby. — Musimy”. Nik przełknął głośno ślinę.

— Kiedy będziemy na miejscu? — wychrypiał.

— Mniej więcej za półtorej godziny — Dauba zerknął na wskaźniki. — Wylądujemy w połowie drogi między terenem dawnej stacji a posterunkiem.

— Dlaczego? — spytała natychmiast Anik. — Czy nie lepiej od razu?

— „Eta” jest ciężka, a przy tym podczas normalnego lądowania rozgrzewa grunt odrzutem dyszy napędowych. Widzieliśmy, do czego są zdolne te lodowe kamienie, kiedy zaczyna im być ciepło. Nie możemy dodatkowo narażać ani Piotra, ani siebie, bo gdyby nam coś się stało, sama rozumiesz… — Odchrząknął, potrząsnął energicznie głową, jakby odganiał ponure myśli, po czym mówił dalej: — Pojedziemy łazikiem. Jego na pewno utrzyma powłoka K-1, nawet w tych miejscach, gdzie będzie już trochę grząsko. Poza tym on nie po-drażni purchawek.

— Zmieścimy się wszyscy? — spytał szybko Nik.

— Wy zostaniecie w statku — zawyrokował Bysson. — Jesteście bardzo dzielni, ale tam trzeba mieć doświadczenie. Każdy fałszywy krok może się skończyć katastrofą. Będziecie utrzymywać łączność z nami i z bazą. To i tak dużo.

— Przecież ja wziąłem kamerę! — zawołał z rozpaczą syn autora pasjonujących podróżniczych filmów. — Ojca na pewno zabralibyście z sobą.

— Kamerę? — Dauba spojrzał na niego z zaciekawieniem. — Gdzie ją masz?

— Tutaj! — rudy poklepał się ostrożnie po brzuchu, gdzie jego skafander wzdymał się tworząc spiczasty wzgórek. — To co? Weźmiecie mnie?