Выбрать главу

Jednak ze wszystkiego, co powiedział przed chwilą fotonik, najsilniej utkwiły mu w pamięci słowa: „namówiłem Byssona”. Tylko tyle? Więc pilot dalekiego zasięgu dał się tak po prostu namówić na potajemny lot, lądowanie na K-1, zabranie purchawek i przywiezienie ich do bazy, gdzie mogły zagrozić ludziom?

Niemożliwe. Bysson musiał mieć jeszcze jakieś swoje powody, żeby tak postąpić. „Trzeba to będzie wyjaśnić” — postanowił.

— Kurs trzy, zero, zero, osiem — zameldował pilot.

— Dobrze — ucieszył się z bazy profesor Kuningas. — Ominęliście to paskudztwo, prawda? No, to teraz naprzód. Powodzenia! Nie będziemy się już odzywać. I tak za chwilę przestalibyście nas słyszeć, łączność z minuty na minutę jest coraz gorsza.

Miał rację. Słowa płynące z głośnika były już ledwo zrozumiałe.

Minęła godzina. Plama na ekranie od dawna przeobraziła się w ciało niebieskie, którego powierzchnia wypełniała teraz całe pole widzenia specjalnie ustawionych kamer „Ety”. Rakieta zatoczyła ostry łuk i zaczęła podchodzić do lądowania.

— Hamownice! — rzucił Dauba.

Z dziobu trysnęły smugi ognia. Statek zadygotał. Z rezerwowych foteli, w których usadzono trójkę nadprogramowych pasażerów, dobiegło melodyjne dzwonienie zębów.

— Sstrrrasznnnne wi-i-i-bracje — poskarżył się Nik. Jego narzekanie przeszło jednak bez echa.

— Posterunek! — krzyknął Dauba.

Radek uniósł głowę i spojrzał w ekran. Rzeczywiście, „Eta” przelatywała właśnie nad kopułką, w której spoczywał „śpiący królewicz”. Kiedy obraz posterunku urósł do rozmiarów dorodnego jabłka, Bysson i Dauba porozumieli się oczami.

— Anteny — mruknął fotonik.

— Uhm…

Radek nastawił uszu, ale nie powiedzieli nic więcej. Domyślił się jednak, że zobaczyli coś, co ich poruszyło. Rakieta mijała już placyk z purchawkami i podstacją. W ostatnimułamku sekundy chłopiec zauważył, że z jej kopuły sterczą wysokie, ażurowe konstrukcje. Nie było ich, kiedy obserwował posterunek z kabiny śli-maczka. Naraz przypomniał sobie, co mówili uczeni w bazie, kiedy sondzie wysłanej na K-1 nie udało się nawiązać kontaktu z ojcem Anik. Że Piotr, jeśli jeszcze nie śpi, powinien rozbudować swój nadajnik. A przed chwilą Dauba wspomniał o antenach.

— Anteny? — zawołał. — A więc pan Jardin jednak przerobił nadajnik! Dlaczego w takim razie nie nawiązał łączności z bazą?

— Ciii! — syknął fotonik, zerkając ze strachem na

Anik. — Może wszedł do hibernatora, zanim ta sonda tutaj dotarła. W każdym razie — dodał szybko, słysząc stłumiony okrzyk, który wyrwał się z piersi dziewczyny — mamy jeszcze jedno potwierdzenie, że podczas katastrofy stacji Piotrowi nic się nie stałoskoro mógł potem rozbudować anteny… A teraz spokój. Lądujemy!

— Lądowanie awaryjne! — polecił komputerowi Bysson. — Zatrzymanie rakiety w przestrzeni na wysokości powierzchni gruntu.

— Co? — spytał bezwiednie Nik.

— Tak się to fachowo nazywa — odpowiedział równie machinalnie Radek. — Nie będziemy siadać w pionie, na słupie ognia, tylko po prostu zatrzymamy się tak, żeby bokiem statku osiąść na K-1. Oczywiście, w ten sposób nie można lądować w atmosferze.

— Przecież wiem! — zirytował się rudy.

— Tatuś… — szept Anik sprawił, że chłopcy umilkli.

Syn i towarzysz słynnego podróżnika, który przed chwilą swoim niebacznym: — Co? — naraził się na to, że ktoś miał czelność jemu tłumaczyć elementarne zagadnienia nawigacji, chrząknął z zakłopotaniem, po czym sprawdziwszy dłonią, czy jego rude włosy są dostatecznie gładko ulizane, powiedział zaskakująco miękkim głosem:

— Anik, powinnaś włożyć kask. Nie wiadomo, co się może zdarzyć. I… tego — zająknął się — bądź spokojna. Najgorsze mamy za sobą. Pomyśl, skoro mimo wszystko przylecieliśmy tutaj, to już na pewno uratujemy twojego ojca.

Anik nie włożyła kasku, ale popatrzyła na Nika z taką wdzięcznością, że Radek od razu spochmurniał. Humor jeszcze mu się pogorszył, kiedy odkrył, że jego sąsiad ma niedwuznacznie czerwone policzki. W innych okolicznościach ten przejaw ludzkich uczuć ze strony sztywnego chudzielca byłby go może i ubawił, a nawet rozbroił, teraz jednak wzbudził w nim tylko falę niedorzecznego rozdrażnienia i jeszcze mniej zrozumiałego protestu.

Podchwycił nagle kątem oka spojrzenie Anik i zdał sobie sprawę, że dziewczyna bezbłędnie odczytała z jego twarzy to, czego stanowczo nie powinna była odczytać. Świadczył o tym uśmieszek, który przemknął po jej wargach. Trwał ułamek sekundy i właściwie mógłby być tylko niemiłym przywidzeniem, ale nim nie był. Uśmiechać się w takiej sytuacji! „Kobieta” — powiedział sobie w duchu z gorzką ironią.

Dalsze refleksje na ten temat przerwał mu głos Byssona:

— Wysokość trzy… dwa…

— Uwaga! — rzucił Dauba.

— Zero!

— Automaty! Przygotować się do startu awaryjnego!

Poczuli lekkie drgnięcie potężnego cielska „Ety”, a potem dziwny, stłumiony odgłos, jakby jakiś ukryty we wnętrzu komety olbrzym odetchnął z ulgą. Rakieta osiadła na K-1.

— Właz otwarty — mówił Dauba śledząc poruszenia czujników. — Dwa aparaty pomiarowe są już na zewnątrz.

— Grunt?

— Trzyma. Na razie…

Kamery były teraz skierowane na powierzchnię i pokazywały teren otaczający statek. Na ekranie ukazały się dwa automaty, które manewrując laserowymi świdrami, pobierały próbki gruntu. Bysson siedział lekko przechylony do przodu, nie spuszczając dłoni z pulpitu sterowniczego. Był gotów w ułamku sekundy poderwać rakietę, gdyby miejsce wybrane do lądowania okazało się niepewne.

Radek nerwowo otarł pot z czoła. Obok niego Nik, nie wiadomo dlaczego, zagdakał krótko i umilkł jak przestraszona kura. Tylko Anik trwała bez ruchu. Mimo powagi chwili i niedawnego wzburzenia wywołanego względami, jakie okazała rudemu, Radek nie mógł nie zauważyć, że z pobladłą twarzyczką, rozszerzonymi z napięcia niebieskimi oczami i rozchylonymi ustami wygląda jak marzenie.

— Trzyma — powtórzył z lekkim zdziwieniem Dauba.

— Trzyma — przytaknął Bysson. Chwilę czekali, czy czujniki nie podniosą alarmu, ale nic się nie stało. Wtedy fotonik spytał cicho:

— Stawiamy?

— Nie ma na co czekać. Musimy być przygotowani do startu. My albo ci, którzy tu zostaną… — mruknął w odpowiedzi pilot.

— Uwaga, automaty! Uruchomić windy! Postawić rakietę do pionu!

Chwilę później kabina zaczęła powoli zmieniać położenie.

— Bezpieczniej byłoby leżeć na boku, bo ciężar statku rozkłada się wtedy na większą powierzchnię, ale w razie czego nie moglibyśmy szybko wystartować — wyjaśnił Dauba powód ostatniego manewru. — Temperatura stale rośnie. Kiedy wrócimy z Piotrem, nie będziemy mieli sekundy do stracenia. Poza tym gdy nas nie będzie, wy także musicie mieć możliwość błyskawicznego opuszczenia tego miejsca.

— Jak to?

— Sami?

Rakieta stała pionowo. Dauba i Bysson zaczęli się przygotowywać do wyjścia.

— Sami — przytaknął fotonik. — Jeśli warunki pozwolą, wylądujecie gdzie indziej… bardzo ostrożnie. Potraficie?