— Bo tam jest latający zamek! — wyjaśnił Baś nie zrażony ojcowskim napomnieniem. — Cały, wielki zamek!
— Teraz nie czas na bajki… Co? Latający zamek? Zaraz… chwileczkę… — na czole O,Clahy pojawiła się nagle głęboka bruzda.
— Latający zamek? — podchwycił Rondell. — Wiecie co…
— Cicho!!! Cicho!!! Cicho!!! — w uczonym grawito-niku obudził się dawny Fufurya. — Byłem zły! Błądl Pomysł!
Doktor Olcha zerwał się na równe nogi.
— Zdaje się, że wszystkim nam równocześnie przyszedł do głowy ten sam pomysł — rzucił podniecony. — I to dzięki Basiowi.
Uśmiechnął się do syna, ale zaraz spoważniał i spojrzał pytająco na profesora Kuningasa.
— Czy to się może udać?
Uczony zagryzł wargi i zastanawiał się przez chwilę. Wreszcie skinął powoli głową.
— Energii mamy dość — zaczął półgłosem. — Na dobrą sprawę wystarczy zmienić ustawienie dyszy napędowych. To poważna przeróbka… ale możliwa. Aż wstyd — ciągnął z ożywieniem — że dotąd siedzieliśmy bezczynnie, czekając na pomoc z zewnątrz. To pewnie dlatego, że nikt dotychczas nie posługiwał się do takich celów wielką stacjonarną bazą. Okazuje się, że w pewnych sprawach, szczególnie tych, które nie dotyczą naszego zawodu, posługujemy się jednak czasem stereotypami myślowymi. Byłby to jeszcze jeden pionierski eksperyment. Oczywiście, trzeba przeprowadzić dokładne obliczenia. Gdyby się okazało, że warto podjąć próbę, musielibyśmy od razu zawiadomić statki, aby zmieniły kurs.
— A potem ofiarować Basiowi najpiękniejszy bukiet kwiatów — rzekł triumfalnym tonem Black Rondell. — Zawsze mówiłem, że…
Gruby chemik nie zdołał jednak dokończyć tego, co mówił zawsze, bo w tym momencie profesor Yaic zadał pierwsze pytanie komputerowi. Na ekranie ukazały się skomplikowane wykresy i liczby.
Radek odetchnął głęboko i usiłował unieść powieki. Zamiar okazał się niewykonalny, spróbował więc przestrzec sobie oczy palcami. Te trafiły jednak na twardą, gładką ściankę. „Aha, kask” — stwierdził w duchu,
Pamiętał mgliście, że niedawno ktoś, może on sam, mówił coś o kasku, ale absolutnie nie mógł sobie przypomnieć momentu, kiedy ten pojawił się na jego głowie. W następnej chwili uprzytomnił sobie ze zdumieniem, że oczy ma szeroko otwarte, a jeśli nic nie 'widzi, to ani kask, ani stukające o niego palce nie mają z tym nic wspólnego. Po prostu jest ciemno jak w grobie.
— Idiotyczne porównanie — powiedział na głos. Ponieważ ten głos zabrzmiał, jakby należał do kogoś innego, zaczął gorączkowo przesuwać dłońmi po swoich ramionach, brzuchu, nogach. Skoro coś pozbawiło go jego własnego głosu, to może w ogóle nie ma już ciała? Ciało jednak było na miejscu i dawało o tym znać występującymi tu i ówdzie ukłuciami bólu, a także jakimiś niedorzecznymi drgawkami, to prawe-go kolana, to palców u nóg, to wreszcie skóry na policzkach. ”Dobrze, dobrze — pomyślał mgliście. — Zobaczymy, kto kogo…”
Podciągnął nogi i usiadł. Poczuł, że zamiast w miękkim fotelu — znajduje się na podłodze. I w tym momencie przypomniał sobie wszystko. Katastrofa!
— Katastrofa! — zawołał.
Nikt nie odpowiedział. Poczekał chwilę, po czym zdo-był się na heroiczny wysiłek, żeby wstać. Zatoczył się, uderzył ręką o coś twardego i hamując wpadł prosto w objęcia białej zjawy, która bezszelestnie wyłoniła się z ciemności i wyciągnęła po niego długie, chude macki.
— Umbua szszsz io… — zabełkotała zjawa. Napadnięty zamachał w odpowiedzi rękami. Biała postać odskoczyła przezornie i zniknęła w mroku, skąd dobiegł po chwili stłumiony łoskot. Radek jednak, zamiast upajać się łatwym zwycięstwem, zaczął usilnie myśleć. W końcu ruszył ostrożnie przed siebie. Przeszedłszy kilka kroków stanął, pochylił się, a następnie uklęknął.
— Wstawaj — powiedział do niewyraźnej postaci, która zabielała przed nim na podłodze. — Przepraszam — dodał wyciągając dłoń, żeby pomóc zjawie odzyskać pozycję pionową. — To nerwy,
— Łąszszsz adio… — poradziło w odpowiedzi widmo.
Radek zbliżył twarz do jego baniastej głowy i przekonał się, że odgadł trafnie. Za szybą kasku widniało boleśnie skrzywione oblicze Nika. Stwierdziwszy tożsamość zjawy, skorzystał z jej tak jasno wyrażonej propozycji. Wymacał przy swoim skafandrze płytkę z aparaturą łączności i wdusił miniaturowy klawisz.
— Włącz radio — powtarzał Nik, tym razem bliskim i wyraźnym, choć odrobinę jękliwym głosem.
— Właśnie włączyłem — odpowiedział Radek. —
Gdzie jest Anik?
— Nie wiem. Musimy jej poszukać. Jaksądzisz, czy tu jest powietrze?
Nastała cisza. Powietrze… Pewnie, skoro rakieta straciła oparcie i runęła na ziemię, w jej pancerzu mogły powstać szczeliny. W takim razie byliby zdani wyłącznie na skromne zapasy tlenu w butlach. A Anik? Czy zdążyła włożyć kask?
— Chodźmy szybko! — zawołał, na próżno usiłując przebić wzrokiem otaczające go ciemności.
Kabina pilotów nie była duża. ”Dojdę do przeciwległej ściany — myślał gorączkowo Radek — wrócę… w końcu muszę ją znaleźć”.
Zanim jednak zdążył przystąpić do realizacji swojego planu, za jego plecami rozległ się drżący z oburzenia głosik:
— Puść mnie! Puść!
Radek krzyknął z radości. Naraz w kabinie zapaliły się wszystkie lampy. W ich świetle ukazała się Anik, bez k a s k u, ale za to w towarzystwie potwora, który przypierał ją do ściany tuż obok przejścia do głównej kabiny. Chłopiec bez zastanowienia rzucił się na ratunek, został jednak powstrzymany łagodnym, ale nieubłaganym chwytem stalowego ramienia.
— Mu-si-wło-żyć-kask — rzekł potwór charakterystycznym głosem uniwersalnego automatu pomocniczego. — Ma-my-a-wa-rię — wyjaśnił.
Awarię! Dobre sobie!
— Zostaw ją! — zawołał nie panując nad sobą. — Ona sama włoży kask.
— Mam-o-bo-wią-zek-do-pil-no-wać.
— Bądź taki dobry i podaj jej kask — rzekł grzecznie Nik zbliżając się do osobliwej grupki. Automat tym razem usłuchał bez sprzeciwu.
— Tak się bałem… — szepnął bezwiednie Radek, odwracając głowę i szukając czegoś na nieczynnym ekranie. — Mogło nie być powietrza…
— Jest powietrze — rzekł Nik — i jest światło. Z tego wynika, że roboty naprawcze działają normalnie.
Radek poczekał, aż Anik skończy przymocowywać kask do kryzy skafandra, po czym zwrócił się do robota:
— Czy potrafisz sprawdzić szczelność naszych ubiorów?
— O-czy-wiś-cie.
Radkowi wydało się, że w głosie „uniwersalnego” zabrzmiała nutka urazy, więc szybko dodał:
— Przepraszam cię, że się zdenerwowałem. To dlatego, że byłem jeszcze oszołomiony po kata… po awarii.
— Tak — automat poruszył jednym ze swoich pają-kowatych ramion — lu-dzie-się-de-ner-wu-ją.
Kiedy operacja sprawdzania skafandrów została zakończona, robot, nie czekając, aż ktoś go o to poprosi, skierował,się do pulpitu sterowniczego.
— O-su-nął-się-grunt — poinformował zwięźle. -Dźwi-ga-ry-u-leg-ły-znisz-cze-niu.-R-a-kie-ta-le-ży. Bez-po-mo-cy-z-ze-wnątrz-nie-u-da-się-jej-po-sta-wić.
— Au-to-ma-ty-na-praw-cze-za-koń-czy-ły-czyn-noś-ci.
— Re-zer-wy-tle-nu-i-wo-dy-w-nor-mie.-E-ner-gii-
— wy-star-czy-na-pół-to-ra-ro-ku.-Ist-nie-je-oba-wa-że-
— grunt-na-dal-bę-dzie-się-ob-su-wał.-Po-żą-da-ne-o-
— pusz-cze-nie-stat-ku.
— Skąd to wszystko wiesz? — spytał z niedowierzaniem Radek. — Masz łączność z komputerem? On ocalał?