Выбрать главу

W tym momencie łazik zatrzymał się jakieś dziesięć metrów przed białą kopułą posterunku. U dołu, dokładnie na wprost przybyłych, widniały prostokątne drzwi w postaci gładkiej, pancernej płyty szczelnie wpasowanej w wypukłą ścianę.

Cała trójka natychmiast zapomniała o purchawkach.

Szklana góra… Radek nagle ujrzał rozradowaną twarz Basia, kiedy ten — jako bohaterski rycerz — wkraczał do czarodziejskiego zamku. Może właśnie on, wyobrażając sobie swoje niezwykłe bajki, trafiłby na to hasło?

Radek westchnął ciężko. Następnie, wciąż myśląc o Basiu, wyprostował się tak, że aż mu w kościach zatrzeszczało, i wrzasnął, ile sił w płucach:

— Sezamie, otwórz się!!!

„Sezam” ani drgnął, czego nie dałoby się powiedzieć u Niku i Anik, a nawet o uniwersalnym automacie. Ten ostatni błyskawicznie wyciągnął w stronę Radka swoje kleszczowate ramiona, jednak przekonawszy się, że ma do czynienia nie z kosmicznym napastnikiem, lecz ze znanym sobie i do tego na ogół normalnym chłopcem, zastygł w bezgranicznym zdumieniu. Nik dał rozpaczliwego susa z kabiny i wyciągnął się jak długi dobre kilka metrów od kół pojazdu. Natomiast Anik, zamachawszy rękami, przeskoczyła na następne siedzenie i stamtąd przyjrzała się podejrzliwie swojemu byłemu sąsiadowi.

Na podstawie tych oględzin doszła widać do wniosku, że Radek być może zwariował, ale w każdym razie nie stroi sobie głupich żartów, bo sama także zawołała, tyle że cichym, cienkim głosem:

— Tatuś!

Jednak i to słowo odbiło się bez echa od białej kopuły. Tymczasem automat opuścił powoli ramiona, a Nik jeszcze wolniej podniósł się i rzuciwszy Radkowi nieżyczliwe spojrzenie zaczął iść w stronę posterunku.

— Piotr! — wołał Radek. — Jardin!

— Co-ro-bi-cie? — spytał uniwersalny. Uzyskawszy w miarę dorzeczną odpowiedź, przyłączył się do ludzi.

— Pro-gram! — Za-pis! — Wej-ście! — Wyj-ście! — dukał z zapałem.

Nik zatrzymał się przed włazem, przechylił lekko do — tyłu i po krótkim namyśle także zaczął wyrzucać z siebie pojedyncze wyrazy:

— Pitagoras! Neptun! K-1! Einstein! Kometa! Galaktyka!

— Lot! Gwiazdy! Ziemia! Rakieta! Stacja! Instytut! — zawtórował Radek.

— Au-to-mat! — Kom-pu-ter! — Mo-du-la-tor! — Sprzę-że-nie!

— Tatusiu! Kochany! Ogród! Gagarin! Tatusiu! Dom! Niebo! Słońce! Tatusiu! — Anik nie mogła się powstrzymać, by co chwilę nie powtarzać: „tatusiu”.

— Energia! Trójkąt! Fotosfera! Kwazar! Mgławica! — szukał w kręgu uczonych terminów Nik.

— Księżyc! Błękit! Zieleń! Dzień! Noc! Chmura! — Radek wybierał słowa, które wiązały się z Ziemią.

— Pa-mięć!-Re-gu-la-cja! — To-po-lo-gia! — Sys-tem!

— Kopernik! Orbita! Kolekcja… ee, tego… Materia! Symetria! — Nik szybko zakrzyczał tę nieszczęsną „kolekcję”, która wypsnęła mu się wbrew jego woli.

— Dzień dobry! Góry! Tatusiu!

Posterunek trwał jak skała, biały, nieprzystępny, z zamkniętym na głucho włazem. Radek nabrał do płuc powietrza.

— Woda! Morze! Plaża! Las! Wiatr! Żagiel! Okno! Spacer! Powietrze! Wiosna! Lato! Jesień! Zima! Wakacje! Słońce!

— Słoń-ce-już-by-ło — zauważył robot.

— Cicho! Horyzont! Świt! Zachód! Aleja! Park! Ciepło! Słowik! Bocian! Róża! — zabrakło mu tchu.

Zrozumiał nagle, dlaczego Bysson i Dauba tak szybko wyczerpali swój zapas tlenu. Poczuł, że z czoła ściekają mu pod kryzę kasku strużki potu, i niespodziewanie znowu przyszedł mu na myśl Baś. Braciszek na pewno wołałby inaczej. Jak? Królewicz? Rycerz? Stoliczku, nakryj się? „Zwariowałem — powiedział sobie w duchu. — A jeśli nawet nie, to zaraz zwariuję naprawdę”.

Zerknął mimo woli na Anik, jakby chcąc sprawdzić, czy już czegoś nie zauważyła. Ale i ona, i Nik byli zbyt zajęci wynajdywaniem coraz to nowych haseł, żeby zaprzątać sobie głowę takimi drobiazgami, jak domniemane szaleństwo ich towarzysza.

Ni stąd, ni zowąd przypomniał sobie jeszcze jedną bajkę, która zresztą została pominięta przez Basia w czasie jego pamiętnego pokazu. Bajkę o Królowej Śniegu. Była to bardzo stara baśń i Radek znał nawet kilka jej odmian. Jakaś dziewczynka, żeby uratować swojego braciszka, zawędrowała do lodowego pałacu na końcu świata. A potem także potrzebne było jedno słowo — aby brat przypomniał sobie o domu, który opuścił, o niej samej, o dobrej babuni. To słowo brzmiało:

„kocham”.

A jeśli Piotr Jardin także znał i lubił baśnie? Jeśli przed zaśnięciem przypomniał sobie akurat tę? W końcu ta historyjka pasowała jak ulał do sytuacji. 2e też tu nie ma Basia!

— Całka! Atom! Pozytron! Galileusz! Równanie!

— Trans-la-tor! — Kod! — Dy-rek-ty-wa! — Gra! — Re-la-cja!

— Tatusiu! Kwiaty! Budzik! Firanka! Radek postanowił działać. Zbliżył się do Anik, tak że ich kaski stuknęły lekko o siebie, i zapytał:

— Czy znasz baśń o Królowej Śniegu? Wcale nie żartuję — dodał szybko, widząc, że dziewczyna zmienia się na twarzy. — W tej baśni jednemu chłopcu utkwił w oku i w sercu okruch zwierciadła rozbitego przez czarnoksiężnika. A siostra, kiedy go wreszcie znalazła, właśnie u Królowej Śniegu, musiała wymówić słowo… Pamiętasz?

— Co ty pleciesz? — wydyszała dziewczyna. — Jakie słowo?…

I pewnie w tym momencie przypomniała sobie, co musiała powiedzieć dziewczynka w pałacu Królowej Śniegu, bo nagle zaczęła pilnie spoglądać w przeciwną stronę. Jednak myśl rzucona przez Radka nie dawała jej widać spokoju, gdyż po chwili popatrzyła na niego ponownie. Nik przerwał nawoływanie i przyglądał im się ze zdumieniem. Trzeba przyznać, że Anik i Radek prezentowali się dość malowniczo, stojąc w fotelach otwartego łazika, na tle czarnogranatowego nieba ze złotawymi refleksami — i to tak blisko siebie, że ich kaski wyglądały jak para wielkich uszu należąca do niewidzialnej głowy. W dodatku, czego już na szczęście Nik ze swojego miejsca nie mógł zauważyć, oboje byli zarumienieni po białka oczu.

— Co-się-sta-ło? — zaniepokoił się uniwersalny. — Czy-za-brak-ło-wam-słów?

Dźwięk metalicznego głosu robota nie pozostał bez wpływu na bieg wydarzeń. Anik odetchnęła głęboko, oderwała swój kask od kasku Radka i nagle w zupełnej ciszy rozległo się wyraźnie:

— Kocham!

Z pewnością miał to być okrzyk zdolny poruszyć skały, ale w rzeczywistości zabrzmiał nie tylko cichutko, lecz i zgoła piskliwie. Zaraz potem, dla uniknięcia jakichkolwiek nieporozumień, ten sam głosik zawołał kilkakrotnie:

— Tatuś! Tatuś! Tatuś!

Ale nic nie pomogło. Po pierwsze, twarz dziewczyny. dalej była czerwona jak burak, a po drugie, właz ani drgnął. Czarodziejskie słowo też okazało się bezsilne. „Cóż, to jednak tylko słowo” — powiedział sobie Radek z gorzką ironią, widząc, że Anik patrzy na niego z wyraźną pretensją, jakby miała mu za złe, iż go posłuchała, narażając się nie wiadomo na co, i w dodatku niczego nie osiągnęła.

— Faraon! Sfinks? Troja! Maraton! — Nik podjął przerwaną pracę, przenosząc się do historii starożytnej.

— Syg-nał!-Tra-sa! — Trans-mi-sja! — Ste-ro-wa-nie! — Pro-te-za! — Ge-ne-ra-cja! — upierał się przy swoim cybernetycznym słowniku robot.

— Tęcza! Zorza! Tatusiu! Sosna! Kukułka! Szarotka!

— Anik!

Po tym ostatnim okrzyku, który wyrwał się z piersi Radka, ponownie nastała cisza. Chłopiec, starannie ukrywając rozczarowanie, otwierał już usta, aby zaatakować komputer nową porcją haseł, kiedy napotkał znów wzrok Anik. Poczuł nagle, że ogarnia go pasja.