Выбрать главу

Zaledwie umilkł głos Nika, z przeciwnej strony dobiegł cichutki szept Anik:

— Radku, jesteś bardzo miły. Cieszę się, że powiedziałeś to wszystko o panu Daubie i Byssonie. Oni są bardzo dzielni, a ty… ty… Dziękuję ci za tatusia i…

W tym momencie podróż dobiegła końca. Winda zatrzymała się pośrodku jasno oświetlonego lądowiska. Temperatura na polu startowym szybko wzrastała, sprężarki tłoczyły powietrze i po chwili przeźroczysta, pancerna przegroda spłynęła pod podłogę. Gospodarze. — z Blackiem Rondellem i Patt Hardy na czele — rzucili się w stronę przybyłych. Zabrzmiały radosne okrzyki, ludzie ściskali się i całowali, pytania i odpowiedzi padały tak szybko, że żaden komputer nie byłby w stanie zarejestrować, kto akurat mówi i o czym.

Radek nie słyszał nic. Wysiadł z miski, machinalnie uwolnił głowę od próżniowego kasku i kroczył z powagą przed siebie. Ktoś ustąpił mu z drogi, ktoś inny na jego widok wydał cichy okrzyk przestrachu. Wreszcie ujrzał przed sobą roześmianą twarz ojca. Wtedy nagle poczuł, że jego nogi, które wytrzymały ostatnio tyle trudów — dziką walkę na pokładzie „Ety”, dreptanie po kosmicznym grzęzawisku, loty, skoki i upadki — teraz bez żadnego powodu zaczynają wykrzywiać mu się do tyłu, jakby zamiast kolan miał słabe sprężynki, w dodatku założone zupełnie niewłaściwie. W uszach wciąż dźwięczały mu ostatnie słowa Anik i nie przestały dźwięczeć nawet wtedy, kiedy podłoga lądowiska zatoczyła wielki łuk, przemieszczając się nad jego głową. Leżąc usłyszał jeszcze muzykę polegającą głównie na biciu w wielki bęben, ale nie zdołał już odgadnąć, że to profesor Fufurya żąda pomocy dla niego. Zamknął oczy i pogrążył się w błogiej ciszy.

— Prędko do kącika medycznego! — zawołał O,Cla-ha unosząc głowę chłopca i tocząc dokoła zalęknionym wzrokiem.

— Co mu się stało? Co mu się stało? — powtarzała blada jak kreda Anik.

— Odsuńcie się.

Doktor Olcha wrócił prowadząc robota obsługującego salkę medyczną. Kilka sekund później Radek, unoszony w ramionach automatu, wędrował na fotel diagnostyczny. Wszyscy poszli za nim. Kiedy na głowę chłopca nasunął się wielki hełm opleciony barwnymi kabelkami, obecni zamarli w niemym oczekiwaniu.

Wreszcie z głośnika przystawki lekarskiej komputera padły słowa:

— Receptory żołądka za pośrednictwem nerwu błędnego atakują mózg badanego, powodując zaburzenia ośrodka „G” w okolicy podwzgórzowej. Diagnoza: stan psychiczny wywołujący dążenie do pobrania paliwa. Terapia: normalne postępowanie polegające na uzupełnieniu zasobów energetycznych. Koniec.

— Jak to: koniec?! — wykrzyknęła ze zgrozą Patt. — Co to znaczy?

— Receptory… nerwy… mózg… żołądek… — szeptała zbielałymi wargami Anik.

Doktor Olcha wyprostował się i potoczył po zebranych smutnym wzrokiem.

— Sytuacja jest bardzo, bardzo poważna — oznajmił tragicznym szeptem. — Obawiam się ponadto, że wszyscy cierpimy na to samo, co Radek. Trudno… — zrobił dramatyczną pauzę —…będziemy musieli ostro zabrać się do roboty w kuchni.

— Do czego? — oczy Patt zrobiły się okrągłe jak spodki.

— Do roboty w kuchni! — astrofizyk nie mógł już dłużej utrzymać powagi i parsknął wesołym śmiechem. — Mój syn miał trochę za dużo wrażeń, ale przede wszystkim jest po prostu głodny! To widać rodzinne — dodał zerkając na Basia, który stał nieco z tyłu i niespokojnie przestępował z nogi na nogę.

— Głodny?

— Owszem — Piotr Jardin roześmiał się także. — Najzwyczajniej w świecie zemdlał z głodu, a komputer wytłumaczył nam tylko fachowo, na czym to polega!

— I wy się śmiejecie! — wydyszał z oburzeniem Black Rondell załamując ręce. — To nieludzkie! Biedny, biedny chłopiec! Natychmiast do jadalni!

— Do jadalni! — podchwycił wesoło O’Claha mrugając porozumiewawczo na Basia.

Królowa kosmosu

— … no a potem, zdaje się, zemdlałem. Nie mam pojęcia, co mi się stało, przepraszam.

Radek spuścił oczy, kończąc tym aktem zakłopotania swą długą i szczegółową opowieść o przebiegu wyprawy ratunkowej i wszystkich tajemniczych zdarzeniach, które ją poprzedziły.

— Ugryzł! On! Wiedziałem! — zawołał Fufurya, krzywiąc twarz w szatańskim grymasie.

— Byłeś bardzo głodny — rzekł łagodnie profesor Yaic. — Nic dziwnego. Cały dzień bez jedzenia… I to taki dzień!

Radek obrzucił wzrokiem stół i skrzywił się z niesmakiem. Jedzenie! Brrr… Nie do wiary, że można zemdleć z głodu!

W jadalni zapanowała cisza. Oprócz Radka i profesorów: Fufuryi i Yaica, znajdowali się tutaj: ojciec Radka, Oleg Zadra z Nikiem, białowłosy delegat Centrali Ochrony Planet, Piotr Jardin, no i oczywiście Baś. Bysson i Dauba zniknęli gdzieś zaraz po szczęśliwym powrocie do bazy, profesor Kuningas dyżurował samotnie w dyspozytorni nadzorując pracę automatów, które prowadziły wielkiego satelitę z powrotem na orbitę Neptuna, a Patt Hardy, Anik, gruby chemik i profesor

O’Claha z tajemniczymi minami ulotnili się, mamrocząc coś niezrozumiale o jakichś gospodarskich obowiązkach.

Milczenie przerwał profesor Fufurya łypiąc w stronę

Radka.

— Było nie było, jesteśmy górą! Kosmos! Potwory! Purchawki! Człowiek: bach! — zilustrował sposób, w jaki ludzie radzą sobie z sekretami i pułapkami wszechświata. — Mógłbym cię ostatecznie zabrać do gwiazd — zaopiniował łaskawie — gdybyś nie miał zwyczaju obgryzania palców uczonym i oskarżania ich, że są bandziorami. Ha!

— Niech pan profesor będzie zadowolony, że skończyło się na oskarżeniach — powiedział zuchwale Nik. — Gdyby pan widział, jak on zwalił z nóg Daubę, używając Anik w charakterze maczugi!

— To było dawno i nieprawda — zaśmiał się jego ojciec, przymrużając łobuzersko lewe oko. — Nikt w ogóle nie wie, o czym mówisz. A poza tym na twoim miejscu siedziałbym cicho — dodał, poważniejąc. — I tak, prędzej czy później, pociągniemy cię za język. Zdaje się, że będziesz nam musiał to i owo wyjaśnić. Na przykład szczegóły twojej umowy z Daubą i Bysso-nem.

— Nik był bardzo dzielny — zaprotestował gorąco Radek. — On pierwszy zorientował się, dokąd leci „Eta”. Potem kierował automatami i… nakręcił film…

Twarz Nika stała się nagle czerwona jak jego własne włosy.

— Nie — mruknął przymykając powieki. — Nie, zachowałem się głupio i nieładnie. Tylko, tato, zamiast dużo mówić, ja… przez pół roku nie zajrzę do mojej kolekcji — podjął bohaterską decyzję.

Wszyscy spojrzeli na niego z przejęciem. Wreszcie Oleg Zadra odchrząknął jakoś dziwnie i powiedział:

— Zawsze wierzyłem w wychowawcze właściwości podróży kosmicznych i okazuje się, że miałem rację — podróżnik silił się na żartobliwy ton, lecz w jego głosie. brzmiało tłumione wzruszenie. — W świetle tego, co usłyszałem, uważam, że pół roku to za długo… — zawahał się — powiedzmy, trzy miesiące.

— Pół roku — powtórzył z uporem Nik. Buddy Cox wstał.

— Pójdę do Byssona i Dauby — oznajmił. — Dość długo już siedzą sami.

— Poczekaj — zatrzymał go Piotr Jardin — co z nimi będzie?

Białowłosy rozłożył ręce.

— To nie zależy ode mnie — westchnął. — Jeśli chodzi o Byssona, miałem powołać komisję, aby orzekła, czy może on wrócić do dawnej pracy.

— Jak to? — spytali równocześnie Radek i Oleg Zadra. — To kim Alan był?

— Pilotem dalekiego zasięgu w Ośrodku Wielkich Szybkości — odpowiedział pracownik Centrali Ochrony Planet. — Tam właśnie poznał Witolda Daubę. Bysson oblatywał eksperymentalne modele rakiet, był prawdziwym asem. Dwa lata temu miał wypadek. Niegroźny, ale komisje lekarskie badające pilotów są, jak wiecie, niezwykle skrupulatne. Obawiano się, że uraz, którego doznał, może kiedyś dać znać o sobie, i to w najmniej odpowiednich okolicznościach. Krótko mówiąc, dano mu licencję pilota średniego zasięgu i odesłano go do grupy patrolowej. Prosił, odwoływał się, ale nic nie pomogło. Jego ostatnie podanie trafiło jednak do Centrali i nasi specjaliści orzekli, że sprawa zasługuje na ponowne rozpatrzenie. Ponieważ i tak akurat leciałem tutaj w związku z purchawkami, obarczono tą misją mnie. Miałem zebrać najlepszych pilotów, uczonych i lekarzy z Instytutu Galaktycznego, a także