Выбрать главу

— Och, hasło było wspaniałe! — bez zastanowienia zaprotestował rozpromieniony Radek.

Za jego plecami rozległy się przytłumione śmiechy, które jednak ustały, jak nożem uciął, kiedy po raz drugi zabrzmiało: — Dziękuję — tym razem wypowiedziane cichym cienkim głosikiem. Wszyscy niczym na komendę zwrócili głowy w stronę Anik.

Dziewczyna, zarumieniona z zażenowania, dodała sobie odwagi przybierając wyzywającą minę, z czym zresztą było jej szalenie do twarzy.

— Zrobiłam to sama — powiedziała odrobinę za głośno. — Nie wiem, czy będzie ci smakowało.

Chłopiec z trudem oderwał wzrok od jej lekko przymrużonych niebieskich oczu, by obejrzeć swój upominek. Patrzył przez chwilę, jakby nie dowierzając samemu sobie, po czym z jego piersi wyrwał się zdławiony okrzyk:

— Nie! Dlaczego?

Na białej okrągłej tacy leżał — zwinięty jak wąż — złocisty warkocz sporządzony z mieszaniny najwymyślniejszych kremów. Pachniał tak, że można było dostać zawrotu głowy.

— Nie podoba ci się? — spytała niewinnym głosikiem Anik, teraz dopiero spuszczając oczy. — A mówiłeś…

— Ależ on jest zachwycony — przerwał jej wyręczając syna doktor Olcha — tylko z wrażenia stracił mowę. A poza tym zastanawia się pewnie, co by tu zrobić, żeby ten słodki warkocz zachować na zawsze w takim stanie, w jakim jest teraz! Niestety, to niemożliwe. Nawet jeśli go zamknie w sondzie i wystrzeli w przestrzeń, Baś i tak do niego trafi. Ale przecież możesz zawsze popatrzyć na oryginał! — podsunął Rad kowi zdumiewająco proste rozwiązanie. — Pewnie kiedyś razem polecicie do gwiazd, a mam nadzieję, że Anik nie zmieni fryzury. Zresztą stanowczo tak właśnie powinna pokazać się istotom z innych światów — stwierdził autorytatywnie, mierząc dziewczynę zachwyconym wzrokiem. — Od razu nabiorą wysokiego mniemania o mieszkańcach Ziemi.

— Święte słowa — podchwycił z namaszczeniem Piotr Jardin. — Prawda, córeczko?

Anik za całą odpowiedź okręciła się szybko wokół własnej osi, tak że jej warkocze zamigotały w powietrzu jak bengalskie ognie.

— Pięknie! Pięknie! — Black Rondell poklepał się z radości po łysinie.

Radek ocknął się wreszcie. Nadal nie bardzo wiedziała co ma zrobić z tym warkoczem, który trzymał przed sobą, ale zrozumiał, że powinien zabrać głos.

— Ja przecież tylko przypadkiem… — wyjąkał. — Wcale nie myślałem, że to będzie hasło, ale Anik przekrzywił się kask i nie mogła go poprawić, więc zawołałem… a właściwie samo mi się powiedziało…

— Nie myślałeś? — powtórzyła cichutko Anik. Patt Hardy wybrała sobie akurat ten moment, aby szepnąć Radkowi od siebie: — Dziękuję ci za… za wszystko.

Tego było już bohaterowi za wiele. Przycisnął do piersi tacę, tak że o mały włos jej cenny ładunek, przedmiot powszechnego podziwu, nie przeistoczył się w bezkształtny placek, i uciekł na swój fotel.

— Nik Zadra! — zawołał z kolei profesor Kuningas, równocześnie demonstrując upominek przeznaczony dla syna słynnego podróżnika.

Na podstawce przypominającej pagórkowatą powierzchnię komety leżały ułożone w zgrabny stosik… jajowate białe bryłki.

— Purchawki — pośpieszył rozproszyć ewentualne wątpliwości O’Claha.

Nik wzdrygnął się i odruchowo zrobił krok do tyłu.

Nie zrażony tym profesor Kuningas uśmiechnął się i powiedział:

— Te są z najlepszych lodów, jakie udało nam się zrobić. Ale pomyśleliśmy także o twoich zbiorach. Na podstawie danych, które otrzymaliśmy ze stacji K-1, nasz komputer odtworzył kilka lodowych kamieni. Na oko nikt nie odróżni ich od prawdziwych, chociaż, niestety, nie będą umiały grać ani malować. Może znajdziesz dla nich jakiś kącik w swoim pokoju. Bądź co bądź to duża osobliwość.

— Powiedziałem, że nie chcę pur… — zaczął ponuro Nik, ale nagle urwał.

Z jego twarzą zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Najpierw zrobiła się zupełnie okrągła, potem wyciągnęła się i wygięła jak księżyc na nowiu, a wreszcie na tym księżycu zajaśniał prawdziwie słoneczny uśmiech.

— Oho — mruknął sceptycznie ojciec uszczęśliwionego kolekcjonera — coś mi się zdaje, że i trzy miesiące to będzie za długo.

Powiedział to bardzo cicho, ale Nik miał słuch równie dobry, jak profesor Fufurya. Spoważniał, wyprostował się i, patrząc ojcu prosto w oczy, rzekł dumnie:

— Pół roku.

— Za co on właściwie dostał te purchawki? — spytał z udaną dezaprobatą O’Claha. — Pewnie chodziło wam o to, żeby Zadrowie mieli rekwizyty do tego ich filmu… A właśnie, właśnie — zamachał rękami — uprzedźcie mnie, kiedy będzie nadawany, żebym przypadkiem nie oglądał. Miałem ostatnio tyle gwałtownych wzruszeń, że jeszcze jedno, a zwariuję z kretesem i lecąc do gwiazd będę ryczeć od rzeczy jak mój uczony przyjaciel.

Zerknął z ukosa na Fufuryę, ale ten nie zdążył się zrewanżować żadną uprzejmością, bo profesor Kuningas nie dopuścił go do głosu.

— Za to, że umiał z nich zrezygnować — odpowiedział na pytanie matematyka — choć z pewnością nie przyszło mu to łatwo. No, dość już tego gadania. A te-raz finał!

Anik, Radek i Nik, a także Dauba i Bysson, sami nie wiedząc kiedy, ustawili się w jednym szeregu. Reszta stanęła na wprost nich. Z głośników jeszcze raz popłynęły dźwięki fanfar, a kiedy umilkły, kierownik bazy Instytutu Galaktycznego powiedział krótko:

— Gratulujemy załodze „Ety” śmiałej wyprawy, dzięki której wrócił do nas żywy i cały Piotr Jardin. Ogłaszam koniec uroczystości — wyrecytował jednym tchem. — To znaczy jej pierwszej części.

Odetchnął z ulgą i zmienił ton na mniej oficjalny.

— A teraz bohaterowie mogą się zabrać do warto znaczy, chciałem powiedzieć… Zresztą wiecie, co chciałem powiedzieć — zakończył zadowolony z siebie.

Całe wystąpienie, a zwłaszcza jego ostatnia część, zostało przyjęte burzliwymi brawami i śmiechem. Tylko Dauba i Bysson nie dali się ogarnąć fali wesołości. Pierwszy z nich chrząknął i z nisko zwieszoną głową wystąpił krok do przodu.

— Mnie nie powinno się dziękować — wykrztusił. — Ja…

— Kolego Dauba — przerwał mu profesor Yaic, mierząc go przenikliwym spojrzeniem spod swoich krzaczastych brwi, które bardziej niż kiedykolwiek przypominały teraz kępę wyschniętych ostów — muszę was niestety zganić za niesubordynację.

Na twarzy fotonika przygnębienie ustąpiło miejsca najszczerszemu zdumieniu.

— Za niesubordynację? Mnie? — wyjąkał.

— A co? Czy profesor Olaf Kuningas nie jest tutaj gospodarzeni i szefem? Czy nie powiedział chwilę temu: „dość gadania”? Tak, tak. Niesubordynacja, kolego! — teraz dopiero uczony uśmiechnął się przyjaźnie dając do zrozumienia, że żartuje.

Dauba pokręcił głową, jakby się z czymś nie zgadzał, ale bez słowa wrócił na swoje miejsce. Oburzył się natomiast ktoś inny.

— Jak to?! — wykrzyknął O’Claha. — Nie wolno gadać? Itomabyćświęto? To ja pójdę na korytarz, uruchomię „zieloną” ścianę i przywołam tłum Kuningasowi Wygłoszę godzinną mowę, przekonam ich, że są obrzydliwymi, despotami, którzy wydają nieludzkie za-rządzenia, zwymyślam Miga, pokąsam jakiegoś bohatera — zerknął obiecująco na Radka — i dopiero będę wiedział, że żyję! Nie dość, że nie dali mi nawet tyciu-teńkiego — pokazał na palcu jak małego — sucharka, to jeszcze mam siedzieć niczym mysz pod miotłą? Nie-doczekanie!

— A ja nigdzie nie pójdę, tylko zwymyślam cię tutaj i od razu — zapowiedział wyginając się ochoczo czło-wiek-wąż.