— Niech mówią — wstawił się za uczonymi Oleg Zadra. — Będzie wesoło!
— Nie wszystkim — doktor Olcha stropił się nagle. — Uczciliśmy fantazję Basia i czwórkę bohaterów ostatniego lotu „Ety”, ale zapomnieliśmy o piątym… a raczej o piątej. Nie pojmuję, jak to się mogło stać, że Anik nic nie dostała — stwierdził z żalem.
Dziewczyna zaśmiała się.
— Och, nie szkodzi! Zresztą ja… — posmutniała nagle i spojrzała po sobie — ja muszę dbać o linię — zakończyła z zabawną powagą.
— Bo chodziło o niespodziankę — odezwała się zafrasowana Patt Hardy — a Anik brała udział w przygo towaniach. Nie mogła przecież zrobić niespodzianki samej sobie. Ale to rzeczywiście niesprawiedliwe.
— Niech sobie za to wyobrazi najpiękniejszą bajkę, a my będziemy ją oklaskiwać — zaproponował Black Rondell. — Chociaż troskę o linię uważam za niebezpieczny przesąd.
Obrzucił krytycznym spojrzeniem Zgrabną sylwetkę dziewczyny.
— Taka chuda… — rozczulił się.
— Bajka? Niech będzie bajka! — zgodził się O’Claha. — Śpiący królewicz już się zbudził, to może wreszcie zobaczymy coś wesołego i… bohaterskiego! No, Anik!
— Śpiący królewicz? — spytał krzywiąc się Piotr Jardin. — To o mnie?
— A o kim? — huknął Fufurya. — Gdzie się człowiek obrócił, widział tylko ciebie; na brylantowym łożu, w jakimś cudacznym pałacu! A jaki byłeś przystojny! Myślałby kto… ha!
— Naprawdę? — ucieszył się egzobiolog.
— To co z tą bajką? — przypomniała szybko Patt, unikając wzroku „śpiącego królewicza”.
Piotr Jardin zaczął się w nią jednak wpatrywać tak uporczywie, że piękna autorka świątecznych niespodzianek musiała wreszcie unieść głowę i spojrzeć mu w oczy. Jej smagła twarz momentalnie okryła się ciemnoczerwonym rumieńcem.
— Bajka?! — zawołała raptem szczególnym głosem Anik, która bardzo uważnie obserwowała tę scenę. — Dobrze.
Podbiegła do ściany naprzeciwko godła, stuknęła w nią lekko palcem i oto…
— Znowu! — jęknął Fufurya.
— Cicho bądź! Potwora obejrzysz sobie w lustrze! — skarcił go scenicznym szeptem O’Claha.
Część jadalni przeistoczyła się w przebogatą, pałacową komnatę. Na środku, dokładnie tak, jak przedtem w bajce Basia, stało kryształowe podwyższenie z szerokim lśniącym od złota i klejnotów łożem. Zajmował je Piotr Jardin w książęcym stroju. Nagle do sali wbiegła dziewczyna.
— Ona pokazuje, jak to było, kiedy cię budzili — szepnął do egzobiologa Rondell.
Mylił się jednak. Dziewczyna nie miała bowiem kasztanowych warkoczy. Jej czarne włosy opadały łagodnymi falami na ramiona. W pewnym momencie odwróciła się twarzą do widzów.
— Patt! To jest Patt! — ucieszył się Baś.
— Anik… — wyszeptała błagalnie prawdziwa Patt, ale nie zdążyła powiedzieć nic więcej.
Jej wyobrażenie na ścianie pochyliło się nad śpiącym królewiczem i złożyło na jego czole długi pocałunek. Wtedy Piotr Jardin obudził się, podniósł i wyciągnął ramiona do swojej wybawicielki.
— Zdrada! — zawołała Patt biegnąc do ściany. Uderzyła w nią dłonią, a kiedy pałac zniknął, stała jeszcze dłuższą chwilę nieruchomo, wstrzymując oddech i przyciskając ręce do piersi. Wreszcie odwróciła się powoli, ukazując zebranym twarz, na której błąkał się jakiś nieodgadniony uśmieszek.
— To ładna bajka — powiedziała przerywanym głosem — ale kogoś tam brakowało. Jak myślisz?
Pytanie to było zwrócone do córki obudzonego przed chwilą księcia.
W ciszy, która teraz nastała, szept Anik zabrzmiał tak wyraźnie, jakby wyszedł z ust profesora Fufuryi znajdującego się akurat u szczytu formy.
— Tatusiu, — ja bardzo lubię Patt. Ojciec pochylił się, przytulił dziewczynkę do siebie i odpowiedział takim samym szeptem:
— To się nieźle składa, córeczko, bo ja też szalenie ją lubię. Jak myślisz — ciągnął z chytrym, a zarazem trochę nieśmiałym uśmiechem — czy możemy jej to powiedzieć?
Anik krzyknęła cicho i rzuciła się w stronę Patt, ciągnąc ojca za sobą.
— No i tego… uhm… tak… — dał wyraz swemu wzruszeniu profesor Stanko Yaic.
— Kobieta! Piotr! Sen! Osłabienie! Fiksum-dyr-dum! — orzekł znieruchomiały z wrażenia Fufurya. Następnie zastanowił się głęboko i powiedział już zupełnie innym tonem: — Nie rozumiem, dlaczego to mi się tak podoba. I oni także mi się podobają — odkrył ze zdziwieniem. — Ba, ja ich nawet lubię!
— Cudcudcud! — krzyknął O’Claha. — Starynastro-szonypytonprzemówiłludzkimgłosem! Ale do licha teraz z gadami! — przerwał sam sobie, biegnąc w stronę uszczęśliwionej trójki. — Hura! Wiwat! Niech wszystkie gwiazdy i księżyce będą dla was szczęśliwe! — Bardzo się cieszę — powiedział szczerze i poważnie profesor Kuningas.
Po nim pośpieszyli z życzeniami pozostali. Kiedy wreszcie wszyscy umilkli, z rogu sali dobiegł charakterystyczny szmer kamery.
— Nie wiem, czy widzowie uwierzą, że tak było naprawdę — mruczał Oleg Zadra nie przestając filmować — i czy nie zarzucą mi, że specjalnie spreparowałem taki sentymentalny finał. Ale co robić. Życie bywa piękniejsze niż filmy.
— Wezwanie do dyspozytorni! — oznajmił w tym momencie przez głośnik główny komputer bazy. — Wezwanie do dyspozytorni!
— Akurat w takiej chwili?! — żachnął się Black Rondell.
— Idę — profesor Kuningas westchnął i ruszył w stronę drzwi.
Stanko Yaic poszedł za nim.
— Ja też! — wyrwał się Nik.
— I ja — dorzucił Radek.
Piotr Jardin uwolnił z uścisku Patt i Anik, po czym potrząsnął głową.
— W takim razie niech idzie także moja córka, a z nią Dauba i Bysson — powiedział z udaną powagą. — Ta piątka ostatnio wszystko robi wspólnie…
— …a ponieważ baza nie ma już bodaj latawca, którym mogliby po kryjomu nawiać na drugi koniec Galaktyki, więc nie musimy ich nawet wiązać — dokończył gładko doktor Olcha.
Koniec końców poszli wszyscy. Profesor Kuningas zajął swoje miejsce przed panoramicznym ekranem. Po obu stronach wielkiej tarczy, na tle miliardów gwiazd, zawisły znajome rybie sylwetki.
— Statki… — szepnął Bysson.
— Dopiero teraz — w głosie Radka zabrzmiała duma.
— Halo, baza! — zadudniło w głośniku. — Zgłasza się rakieta badawcza dalekiego zasięgu „Kopernik”.
— Halo! — zawtórował pierwszemu drugi męski głos. — Tu statek flagowy Instytutu Galaktycznego „Albert”. Mówi Lud Arbanin. Odebraliśmy dokładną relację z przebiegu ewakuacji K-1 i wyprawy ratunkowej. Czy baza ma dość energii, by wrócić na orbitę Neptuna o własnych siłach?
— Tak — odparł Kuningas. — Witam, profesorze.
— To ja witam i pozdrawiam was serdecznie — padło z głośników. — A także gratuluję świetnie przeprowadzonej operacji. Nie zdążylibyśmy ocalić Piotra Jardin. Na mój wniosek Rada Naukowa postanowiła przyznać wszystkim ratownikom, którzy brali udział w ostatnim rejsie „Ety”, krzyże Orderu Pierwszej Gwiazdy. Jeszcze raz gratuluję.
— Dziękuję — odrzekł kierownik bazy. Odwrócił się i odszukał wzrokiem Anik, Byssona, Daubę, Radka i Nika. Wyglądali tak, jakby jedna z Ba-siowych kosmicznych wróżek przemieniła ich w kamienne posągi. I nic dziwnego. Order Pierwszej Gwiazdy, zwany także Krzyżem Słonecznym, był przyznawany niesłychanie rzadko. W dodatku gratulacje składał im sam legendarny Lud Arbanin, nestor astrofizyków, dyrektor Instytutu Galaktycznego.