— Jeśli mnie słyszycie — mówił ktoś z ukrytego głośnika — to znaczy, że nastąpiła awaria. Na skutek nieznanych okoliczności stacja K-1 musiała opuścić powierzchnię komety. W przewidywaniu katastrofy sejsmicznej lub zderzenia z meteorytem została zbudowana tak, że jej wierzchnia część dzieli się na samodzielne, szczelnie zamknięte człony. Każde z pomieszczeń mieszkalnych tworzy teraz osobny pojazd kosmiczny. Tak, znajdujecie się w przestrzeni, ale nie ma powodu do niepokoju. Wszystkie kabiny mają własny naapęd i dokładnie obliczony program lotu. Zmierzamy prosto do bazy Instytutu Galaktycznego na orbicie Neptuna. Baza została uprzedzona o awarii dzięki automatycznej sygnalizacji alarmowej. Niestety, z powodu przerwania kabli nie możecie się porozumieć z komputerem. Zachowajcie spokój. Włóżcie próżniowe skafandry i uruchomcie stacyjki. Kiedy sprawdzicie szczelność skafandrów, będziecie mogli otworzyć drzwi, przedtem jednak musicie się zabezpieczyć linami asekuracyjnymi. Skoro nawiążecie kontakt wzrokowy z innymi członami K-1, będzie to oznaczać, że cel jest już blisko. Wysłuchaliście instrukcji — nagranej bezpośrednio po zakończeniu budowy stacji — na wypadek awarii. Ponieważ nie wiem, w którym momencie uruchomiliście magnetofon, powtórzę zapisany tekst. Jeśli mnie słyszycie, to znaczy, że nastąpiła awaria…
— Co się stało? Osobny pojazd? Kabina? Awaria? — wybełkotał Baś.
— Słyszałeś? Nic nam nie grozi — Radek zbliżał się ostrożnie do wnęki ze skafandrami. — Brawo! Uruchomiłeś centralkę łączności i dzięki temu wiemy już wszystko… No, prawie wszystko — dodał po namyśle.
— A tato?
Radek ha moment przymknął oczy. Czy na pewno cała stacja, podzielona na te jakieś samodzielne cząstki, leci teraz w stronę Neptuna? W instrukcji alarmowej była mowa o pomieszczeniach mieszkalnych, a ojciec wraz z profesorem Yaicem znajdowali się w pracowni… Ale pracownia była przecież otoczona kabinami. Niemożliwe, żeby została.
— Nie bój się — powiedział usiłując przybrać pogodny wyraz twarzy. — Ojciec leci teraz w ten sam sposób, co my, i martwi się o nas. Musimy dowieść, że jesteśmy dobrymi kandydatami na wyprawę do gwiazd. Po czymś takim, jak ta awaria, wszyscy będą patrzeć na nas z szacunkiem.
Baś uspokoił się od razu.
— Ale co ty przedtem powiedziałeś? Co ja uruchomiłem? — spytał z satysfakcją.
— Centralkę łączności — powtórzył Radek. — Trafiłeś we właściwy klawisz, podczas gdy ja szukałem drzwi na suficie — dodał z samozaparciem. — A teraz włóż skafander.
Po chwili obaj byli już ubrani jak do lądowania na obcym, pustym globie. Wokół pasów owinęli długą i cienką, choć niezwykle mocną linę asekuracyjną. Następnie Radek sprawdził, czy w butlach na plecach mają dosyć tlenu. Stwierdziwszy, że wystarczyłoby go na dwie doby spacerowania po parku Asteroidów, zajął się z kolei pistolecikami gazowymi, które zwisały im u pasów. Wszystkie były naładowane.
— …próżniowe skafandry i uruchomcie stacyjki — mówił nieprzerwanie głos recytujący instrukcję. — Kiedy sprawdzicie szczelność skafandrów, będziecie mogli otworzyć drzwi, przedtem jednak musicie się zabezpieczyć linami asekuracyjnymi…
Radek podszedł do pulpitu łączności i po krótkim namyśle przycisnął jeden z klawiszy. Głos umilkł. Nastała cisza.
— Uruchomcie stacyjki… — powtórzył bezwiednie. — Stacyjki… Potem możemy otworzyć drzwi…
— Co mówisz?
— Mówię… nic nie mówię. Myślę… — odpowiedział niezbyt przytomnie starszy kandydat na wyprawę do gwiazd. — Mam! — wykrzyknął nagle z triumfem. — Stacyjki! Oczywiście!
Podsunął sobie przed oczy płaskie pudełeczko wszyte w rękaw skafandra i nacisnął guziczek ozdobiony rysunkiem rozchodzących się kół. Natychmiast w jego słuchawkach rozległ się daleki, ale dość wyraźny głos profesora Yaica.
— Odezwijcie się! Patt Hardy i Anik, Radek l Bartosz, Oleg…
— W porządku, profesorze — przerwał mu, jakby nieco bliższy, baryton słynnego astrografa. — Już jesteśmy gotowi.
— Minutę po alarmie byliśmy gotowi — poprawił przesadnie niedbałym tonem Nik. — Tylko pierwszy skafander, który włożyłem, okazał się dla mnie za mały. Pewnie pomyliliście kabiny i daliście nam ubiory przeznaczone dla obecnych tutaj dzieci…
Radek wykonał ruch, jakby chciał poczęstować niewidzialnego przeciwnika soczystym sierpowym. Był jednak zbyt przejęty sytuacją, żeby wytrwać w niemym oburzeniu dłużej niż przez pięć sekund. Pokazał Basiowi, który guziczek ma nacisnąć, aby — za pośrednictwem stacyjki, czyli osobistej aparatury, łączności, w jaką wyposażone są wszystkie skafandry — nawiązać kontakt z innymi, po czym powiedział:
— Zgłasza się Radek Olcha z bratem. My także jesteśmy gotowi…
— Radek! Baś! — okrzyk doktora Olchy uniemożliwił chłopcu dokończenie zdania, w którym miała być mowa o tym, z jakim mistrzostwem „obecne tutaj dzieci” uporały się z tą błahą i zabawną przygodą, czyli z kosmiczną katastrofą. — Co u was?
— Dobrze, tato! Wiesz, ja coś uruchomiłem! — pisnął Baś. — Gdzie jesteś?
— Strasznie mi przykro, że zostawiłem was samych — odpowiedział natychmiast ojciec. — Ale nie ma powodu do obaw. Lecimy prosto do bazy, wkrótce będziemy na miejscu.
— My się nie boimy — rzekł sucho Radek.
— Wyłączcie się — zażądał stanowczo profesor Yaic. — Nadal nie mamy kontaktu z Patt i Anik. Będziemy je wywoływać.
— Biednebiednekobieciątka! — rozczuliły się słuchawki głosem profesora O,Clahy. — Ciemnozimnoda-lekotoniedladziewcząt. Ohydne, kosmate robaczywe-purchawki!!! — zakończył z pasją.
— Patt Hardy! Anik Jardin! Odezwijcie się — wołał szef nie istniejącej już, a raczej istniejącej w drobnych kawałeczkach, stacji K-1. — Włóżcie skafandry i włączcie osobistą aparaturę łączności. Halo, Patt! Halo, Anik!
— No, pewno! — prychnął pogardliwie Baś, którego krótka rozmowa z ojcem wprowadziła w bohaterski nastrój. — Z babami to tak zawsze.
— Cicho! — Radek drgnął, jakby go coś ukąsiło. — Wstydź się! Sam nie wiesz, co mówisz… — wykrztusił ze ściśniętym gardłem.
Stanęła mu przed oczami smukła sylwetka Anik, jej delikatna twarzyczka z cieniami padającymi od długich rzęs, wspaniałe warkocze.
Dlaczego się nie odzywają? Może… Tu szybko wyliczył w duchu wszystkie niebezpieczeństwa, które czyhają w kosmosie na piękne dziewczęta. Ale zaraz przypomniał sobie o czymś, co dotąd nie przyszło mu do głowy, i aż syknął z przejęcia. Stacja K-1 była zbudowana z bezpiecznych kawałeczków, które w razie. potrzeby zamieniały się w samodzielne statki kosmiczne, z pewnością jednak nie dotyczyło to maleńkiego posterunku obserwacyjnego koło purchawek. Katastrofa mogła wprawdzie objąć tylko rejon stacji, ale niewykluczone, że dotknęła całą kometę, gdyby ta na przykład zderzyła się z jakimś innym ciałem kosmicznym. Tak czy owak, nawet jeśli podstacja ocalała, pozostał w niej Piotr Jardin… Bez rakiety, którą mógł-by wrócić do ludzi. I Anik o tym wie.
Szybko przesunął dłońmi po zapięciach skafandra, jakby chciał się upewnić, czy przedtem dobrze spraw dził jego szczelność. Następnie skoczył ku drzwiom.
— Co robisz?! — zawołał ze strachem Baś. — Tam przecież nie ma nic!
— Tam jest przestrzeń — odpowiedział Radek, od-ryglowując zamek. — I Anik… — dodał szeptem do siebie.