Выбрать главу

— Ci Którzy Wrócili są święci — oświadczył. — Powinno się ich zostawić w spokoju.

— Tak, ale chciałem dowiedzieć się, jak jest w Ścianie.

— Będziesz musiał zaczekać i sam się przekonać.

Dorastaliśmy, zbliżając się do wieku, kiedy podejmuje się Pielgrzymkę. Niedługo mieliśmy skończyć dwadzieścia lat, połowę życia. Byliśmy dość dojrzali, żeby się związać z kobietą i płodzić dzieci zamiast tylko kochać się dla przyjemności. Jednak dla mnie Pielgrzymka była wszystkim. Pielgrzymka i tajemnice Królestw Ściany.

Nadszedł dziesiąty orguleta i odbyła się kolejna Selekcja. Zostało nas teraz tylko tysiąc ośmiuset kandydatów, ponad połowę mniej niż na początku, ale nadal dużo. Staliśmy w szeregach na Polu Pielgrzymów, a Mistrzowie przechadzali się wśród nas, klepiąc po ramieniu tak jak poprzednio. Tym razem nie czułem strachu. Przeszedłem pomyślnie przez wszystkie testy, zdobyłem nowe umiejętności. Głupotą byłoby wykluczenie mnie z Pielgrzymki. Rzeczywiście Mistrz przeszedł obok mnie. Minął także Traibena. Tego dnia jednak, nie podając powodów, odrzucono dwieście osób.

Było mi ich żal. Nie okazali tchórzostwa, słabości ani wahania. Mimo to zostali wykluczeni. Cierpieli tak jak ja, wspinali się na strome skały, ale nie mieli szczęścia. Czułem wprawdzie smutek, ale niezbyt wielki. Odpadło dwustu rywali, a moje szansę na znalezienie się w Czterdziestce wzrosły.

Trzeci rok okazał się najgorszy. Treningi przypominały pływanie w ognistym morzu. Zahartowaliśmy się, wychudli, pokryli się bliznami, zmężnieli. Bolały nas wszystkie mięśnie.

Wstawaliśmy o świcie i wspinaliśmy się na urwiste zielone skały między Ashten a Glay. Poranieni, zdobywaliśmy poszarpane granie. Chwytaliśmy gołymi rękami małe zwierzęta i jedliśmy je na surowo. Wykopywaliśmy korzenie i żuliśmy je nie oczyszczone z ziemi. Rzucaliśmy kamieniami w ptaki i nie dostawaliśmy nic do jedzenia w te dni, kiedy nie udało się nam trafić w cel. Czołgaliśmy się w błocie i drżeliśmy smagani deszczem. Staczaliśmy pojedynki sękatymi pałkami, żeby nauczyć się obrony przed zwierzętami i zjawami, które podobno zamieszkują górę. Kąpaliśmy się w rzekach tak lodowatych, że paliły skórę, i leżeliśmy przez całe noce na twardych niewielkich występach, udając że są to posłania z miękkich liści.

Wielu zginęło. Spadali ze skalnych półek. Porywały ich wiry. Zjadali trujące jagody i umierali w męczarniach z wzdętymi brzuchami, wymiotując czarną żółcią. Sam byłem świadkiem pięciu czy sześciu agonii. Dwóch chłopców znałem od dziecka.

Inni nie mogli dłużej znieść trudów szkolenia i sami się wycofywali. Każdego dnia nauczyciele powtarzali: „Rezygnacja nie jest niczym wstydliwym”. Ci, którzy w to uwierzyli, skwapliwie korzystali z okazji. Na początku czwartego roku zostało nas czterystu. Tym razem dziesiątego orguleta nie przeprowadzono Selekcji. Odrzucenie kogokolwiek na tym etapie byłoby okrucieństwem. Odsiew dokonywał się sam. Co dzień nasze szeregi topniały z powodu wyczerpania, chorób, strachu lub pecha.

W tym czasie moja pewność siebie uległa zachwianiu. Przeżywałem trudny okres. Byłem pewien, że odpadnę. Wątpliwości tak we mnie narosły, że w końcu poszedłem do sklepu Thissy Czarownicy i kupiłem sobie zaklęcie. Thissa również była kandydatką i wszyscy uważali, że ma duże szansę na wybór. Miałem nadzieję, że chce, abym znalazł się w Czterdziestce, i dlatego rzuci na mnie dobry urok.

Z początku była wobec mnie chłodna. Krzątała się po sklepie, przestawiając rzeczy z kąta w kąt, jakby nie miała dla mnie czasu.

— Jestem zajęta. Muszę przed zapadnięciem nocy przygotować czar — oznajmiła i odwróciła wzrok.

— Proszę, Thisso — nalegałem. — Proszę. Inaczej Mistrzowie odrzucą mnie przy następnej Selekcji.

Pogłaskałem jej dłoń i ramię. Miała na sobie cienką, lekką szatę ozdobioną mistycznymi znakami wyszytymi złotą nicią. Przeświecało przez nią smukłe giętkie ciało. Wyznałem jej, że bardzo mi się podoba, że ma piękne bursztynowe oczy. Spaliśmy ze sobą kilka razy, lecz Thissa zawsze była przy mnie nieobecna duchem i niechętna, a jej uściski powodowały dziwne mrowienie, tak że później odczuwałem raczej niepokój niż satysfakcję. Była jednak piękna na swój delikatny sposób. Powiedziałem jej to.

Odparła, żebym jej oszczędził pochlebstw, co powtarzała mi wcześniej wiele razy. Wydawało się jednak, że trochę złagodniała. W końcu, po długim przymilaniu się zwyciężyłem. Rzuciła na mnie urok. Zmieszała swoją urynę z moją i spryskała nią teren wokół Chaty Pielgrzymów, wypowiadając specjalne zaklęcie. Wiedziałem, że to dobry urok. I rzeczywiście tak było. W dodatku nie wzięła ode mnie żadnych pieniędzy.

Nastrój mi się poprawił. Spojrzałem na wszystko bardziej optymistycznie. Nigdy nie czułem się szczęśliwszy. Nabrałem wigoru. Kalectwo mi nie przeszkadzało, gdyż miałem siłę zamiast wdzięku, zręczność zamiast szybkości oraz pewność siebie. Traiben nadal był wśród kandydatów. Już mnie to nie dziwiło, gdyż zmężniał zdumiewająco w ciągu tych lat i nikt nie mógł go teraz nazwać słabeuszem, chociaż nadal wydawało mi się, że jest wątły i łatwo się męczy. Płonął w nim ogień. Obaj wiedzieliśmy, że wytrwamy do końca.

Zawsze potrafił mnie zaskoczyć.

— Powiedz mi, Poilarze, czy życie ma jakiś cel? — zapytał raptem pewnego dnia.

Jak zawsze, kiedy zadawał tego rodzaju pytanie, przyszło mi do głowy kilka wersów z katechizmu.

— Naszym celem jest pójść do bogów mieszkających na Wierzchołku i złożyć im hołd — oświadczyłem. — Nauczyć się od nich pożytecznych rzeczy i przekazać je naszemu Ludowi, jak to zrobił Pierwszy Wspinacz.

— I jaki w tym sens?

Katechizm nie podsunął mi gotowej odpowiedzi.

— Żebyśmy mogli prowadzić lepsze życie! — odparłem zdziwiony.

— Ale jaki w tym sens?

Już mnie zdenerwował. Odepchnąłem go otwartą dłonią.

— Przestań. Mówisz jak dziecko, które wciąż pyta „dlaczego?” Jaki sens? Lepiej mieć dobre życie niż złe.

— Tak. Oczywiście.

— Po co tracisz czas na takie bezsensowne rozważania, Traibenie?

Milczał przez jakiś czas.

— Wszystko jest bez znaczenia, Poilarze, jeśli się nad tym zastanowić. Mówimy: „To jest dobre” albo: „To jest złe”, albo: „Bogowie to i tamto”. Ale skąd mamy tę pewność? Dlaczego jedna rzecz jest dobra, a inna zła? Bo tak twierdzimy? Bo tak mówią bogowie? Skąd wiemy, co oni sądzą? Nikt ich nie słyszał.

— Dość, Traibenie.

Niestety, kiedy wpadał w taki nastrój, trudno go było powstrzymać. Mógł bez końca zadawać dziwne pytania, które nikomu innemu nie przyszłyby do głowy, aż wreszcie dochodził do wniosku nie mającego z nimi żadnego związku.

— Nawet jeśli wszystko jest bez sensu, uważam, że powinniśmy go szukać — stwierdził. — Zgadzasz się ze mną?

Westchnąłem.

— Tak, Traibenie.

— Musimy wejść w Ścianę, ponieważ wydaje się nam, że tego oczekują bogowie. Poza tym mamy nadzieję zdobyć wiedzę, która polepszy nasze życie.

— Tak. Mówisz oczywiste rzeczy. Jego oczy zabłysły.

— Zrozumiałem teraz, że istnieje trzeci powód, dla którego wyruszamy na Pielgrzymkę. Chcemy się dowiedzieć, jacy są bogowie. Czym różnią się od nas i na czym polega ich wyższość.

— I co dobrego z tego wyniknie?

— Możemy sami stać się bogami.

— Chcesz być bogiem, Traibenie?

— Dlaczego nie? Jesteś zadowolony z tego, kim jesteś?

— Tak. Bardzo.

— A kim jesteś? Kim jesteśmy?

— Bogowie stworzyli nas, żebyśmy wypełniali ich wolę. Tak mówią święte księgi. My jesteśmy śmiertelni, a oni są bogami. Podoba mi się to. Dlaczego tobie to nie odpowiada?