— Muurmut jest kandydatem — oznajmiłem. Zwróćcie uwagę, że przejąłem kontrolę, zanim jeszcze odbyły się wybory. Nie miałem nic złego na myśli. Dowodzenie leży w moim charakterze. Ktoś musi to robić, skoro nie został wyznaczony dowódca. — Są jakieś inne kandydatury? — Nie było. — Więc głosujmy. Ci, którzy są za mną, niech przejdą na tę stronę. Ci, którzy za Muurmutem, na tę.
— Czy nie powinniśmy przed głosowaniem przedstawić swoich kwalifikacji, Poilarze? — zwrócił uwagę Muurmut i rzucił mi harde spojrzenie.
— Chyba tak. Jakie są twoje, Muurmucie?
— Po pierwsze, dwie proste nogi.
To był cios poniżej pasa. Miałem ochotę go sprać, ale pohamowałem się, wiedząc, że mogę to wykorzystać. Uśmiechnąłem się tylko cierpko. Seppil Cieśla zaśmiał się rubasznie, jakby nigdy nie słyszał czegoś zabawniejszego. Talbol Garbarz, który nie potrafiłby się do tego zniżyć, chrząknął cicho na znak solidarności z Muurmutem.
— Tak, bardzo ładne — przyznałem. Muurmut miał grube, mocno owłosione nogi. — Jeśli przywódca musi myśleć nogami, z pewnością masz nade mną przewagę.
— Przywódca musi się wspinać.
— Jakoś dotarłem do tego miejsca — odrzekłem. — Co masz jeszcze na poparcie swojej kandydatury?
— Potrafię dowodzić — oświadczył Muurmut. — Wydaję rozkazy, które inni chętnie wypełniają, ponieważ są to właściwe rozkazy.
— Tak. Mówisz: „włóż winogrona do tej kadzi”, a potem „zgnieć je w taki to a taki sposób” i „teraz wlej sok do beczek i pozwól mu zamienić się w wino”. Świetne rozkazy, ale w jaki sposób przydadzą ci się w trakcie Pielgrzymki? Naśmiewasz się z mojej nogi, co nie świadczy o zrozumieniu dla kogoś, komu przysięgałeś miłość, prawda, Muurmucie? A co to za przywódca, któremu brakuje zrozumienia?
Muurmut spiorunował mnie wzrokiem, jakby miał ochotę zrzucić mnie w przepaść.
— Może nie powinienem szydzić z twojej nogi, ale jak sobie poradzisz w niebezpiecznych miejscach, Poilarze? Czy wspinając się będziesz jednocześnie mógł myśleć o rzeczach, o których musi myśleć przywódca? Ułomność przeszkadza ci w każdym kroku. Czy potrafisz się obronić, kiedy zaatakują nas ognie zmian?
— Nie jestem kaleką — stwierdziłem. — Mam tylko krzywą nogę. — Z przyjemnością bym go nią kopnął, ale powstrzymałem się. — Poza tym jeszcze nie wiemy, czy ognie zmian to prawda czy mit. Jeśli to prawda, każdy z nas będzie musiał się bronić na swój sposób. Ci, którzy są za słabi, by się im oprzeć, zamienią się w potwory, a reszta pójdzie dalej, do bogów. Masz jeszcze coś na poparcie swojej kandydatury, Muurmucie?
— Może powinniśmy usłyszeć, co ty masz do powiedzenia.
Spojrzałem kolejno na współtowarzyszy.
— Bogowie wybrali mnie, żebym was zaprowadził na Wierzchołek — oznajmiłem spokojnie. — Wiecie o tym dobrze. Wszystkim przyśnił się pewnej nocy taki sam sen. Potrafię dowodzić i jasno myśleć. Poza tym jestem dość silny, by podołać trudom wspinaczki. Zaprowadzę was na Wierzchołek. Oto moje kwalifikacje. Dość gadania. Żądani głosowania.
— Popieram — powiedział Jaif.
— Ja również — dorzuciła Thissa cicho. Zagłosowaliśmy. Muurmut, Seppil i Talbol stanęli po jednej stronie, a reszta otoczyła mnie: najpierw trzy czy cztery osoby, po krótkim wahaniu kilka następnych i wreszcie pośpiesznie wszyscy pozostali. Nawet Thuiman, który zaproponował Muurmuta, opuścił go w decydującej chwili. Stało się. Muurmut nie próbował ukrywać wściekłości. Przez chwilę myślałem, że mnie zaatakuje, więc się przygotowałem. Podciąłbym go krzywą nogą, obalił na ziemię, złapał za stopy, odwrócił i przycisnął jego twarz do kamieni, dopóki by się nie poddał.
Nie było to konieczne. Miał na tyle rozsądku, by nie podnosić na mnie ręki przy wszystkich, tym bardziej, że widział ich jednomyślność. Tak więc podszedł niechętnie i podał mi dłoń. Miał jednak ponurą minę i fałszywy uśmiech. Wiedziałem, że nie przepuści okazji, żeby mnie zastąpić.
— Dziękuję wam wszystkim za poparcie. Teraz porozmawiajmy o tym, co nas czeka. — Rozejrzałem się. — Kto był poza Hithiat?
Usłyszałem nerwowy śmiech. Znaliśmy to miejsce z czasów szkolenia, a większość z nas z czystej przekory dotarła samowolnie do Denbail, a nawet do Hithiat. Nikt jednak nie zapuszczał się dalej, jeśli miał odrobinę rozsądku. Uważałem jednako że należy o to zapytać, choć nie oczekiwałem odpowiedzi.
Ku mojemu zdumieniu Kilarion podniósł rękę.
— Ja. Poszedłem do Varhad, żeby zobaczyć duchy. Wszystkie oczy zwróciły się w jego stronę. Wielki mężczyzna uśmiechnął się, zadowolony z wrażenia, jakie zrobiła jego śmiałość. Potem ktoś się roześmiał. Dołączyli do niego pozostali. Twarz Kilariona pociemniała jak niebo przed burzą. To była pełna napięcia chwila.
— Mów dalej — zachęciłem go. — Czekamy.
— Poszedłem do Varhad. Widziałem duchy i robiłem Zmiany z jednym z nich. Kto mi nie wierzy, niech ze mną walczy — rzucił wyzwanie Kilarion, prostując się. Zacisnął pięści i rozejrzał się.
— Nikt w to nie wątpi, Kilarionie — uspokoiłem go. — Powiedz nam, kiedy to się wydarzyło.
— Kiedy byłem chłopcem. Poszedłem tam z ojcem. Każdy chłopiec z mojego klanu przychodzi tutaj, kiedy kończy dwanaście lat. Mój klan to Klan Siekiery. — Nadal patrzył groźnie. — Myślicie, że kłamię, co? Zaczekajcie, a sami się przekonacie.
— Chcemy, żebyś ty nam to opowiedział — stwierdziłem. — Ty wiesz, jak tam jest, a my nie.
— No dobrze — nagle poczuł się skrępowany. — Tam są duchy. I białe skały. A drzewa są… brzydkie. — Umilkł, szukając słów. — To złe miejsce. Wszystko się rusza. W powietrzu jest dziwny zapach.
— Jaki zapach? — zapytałem. — Co masz na myśli, mówiąc, że wszystko się rusza?
— Brzydki zapach. A rzeczy… ruszają się. Nie wiem. Po prostu się poruszają.
Biedny ograniczony Kilarion! Spojrzałem na Traibena i zauważyłem, że stara się powstrzymać śmiech. Rzuciłem mu gniewne spojrzenie. Jeszcze raz cierpliwie zapytałem Kilariona, jak jest w Varhad, a on odpowiedział równie mętnie jak poprzednio.
— To złe miejsce — mruknął. — Bardzo złe miejsce. — Tyle z niego wydobyliśmy. Jego wiedza na nic się nam nie przydała. Podjęliśmy jednak decyzję, że rozbijemy pierwszy obóz na wysokości Hithiat i zaczekamy do rana przed wyruszeniem w nieznane rejony Ściany.
W ten sposób znalazłem się znowu na porośniętej mchem polanie, gdzie dawno temu zabawialiśmy się z Galii. Tej nocy jednak mimo pragnienia, które narosło w nas w ciągu pół roku spędzonego w Chacie Pielgrzymów nie robiliśmy Zmian. Czasami pożądanie staje się zbyt silne, by można je zaspokoić. Tak właśnie było tej pierwszej nocy w Ścianie. Nagłe przerwanie abstynencji wydawało się nam za trudne. Dwudziestu mężczyzn obozowało więc po jednej stronie pola, a dwadzieścia kobiet po drugiej. Równie dobrze moglibyśmy się znajdować w osobnych izbach Chaty Pielgrzymów.
Myślę, że nikt nie spał dobrze tej nocy. Z góry dochodziły głośne pohukiwania przechodzące w okropne skrzeczenie. Czasami ziemia drżała, jakby Kosa Saaga zamierzała nas strącić z powrotem na odległą nizinę. Później spowiła nas mgła zimna jak śmierć. Zastanawiałem się, czy to nie ogień zmian kuszący do przybrania jakiejś dziwnej nowej postaci. Spojrzałem na siebie i przekonałem się, że to nadal ja, więc doszedłem do wniosku, iż nie mamy czego się obawiać. Zapadłem w lekką drzemkę.
W środku nocy nagle się obudziłem i poczułem straszliwe pragnienie, więc wstałem i poszedłem do małego strumyka, który płynął przez środek polany. Kiedy ukląkłem, żeby się napić, zobaczyłem w księżycowym świetle zniekształcone odbicie swojej twarzy. Przestraszyłem się i dostrzegłem jeszcze coś: błysk na dnie strumienia, jakby patrzyły na mnie czerwone oczy. Miałem wrażenie, że to oczy Streltsy, która ugryzła mnie przy Denbail, płaczące krwawymi łzami. Szybko odskoczyłem i wyszeptałem modlitw do każdego boga, jakiego zdołałem sobie przypomnieć.