Kilarion poczuł moje ruchy, które przenosiły się po linie.
— Tańczysz, Poilarze?
To jedno rzucone lekkim tonem pytanie wystarczyło. Wybuchnąłem śmiechem i strach mnie opuścił. Skoncentrowałem się znowu na wspinaczce.
Konieczna jest całkowita koncentracja. Należy widzieć przed sobą tylko małe rysy i lśniące krystaliczne orzeszki. Piałem się wciąż w górę i w górę. Przesuwałem się centymetr po centymetrze między dwoma równoległymi grzebieniami tworzącymi coś w rodzaju wąskiego komina. W następnej chwili wisiałem na skalnym rogu nie dłuższym niż mój wewnętrzny kciuk. Potem znowu przywierałem policzkiem do skały, a stopami szukałem na ślepo jakiegoś oparcia. Ramiona mnie bolały, język miałem spuchnięty.
Nagle przed oczami ukazała mi się jakaś ręka i usłyszałem dźwięczny śmiech Kilariona, który złapał mnie za nadgarstek i wciągnął po chropowatej ścianie na górę. Przetoczyłem się przez krawędź i położyłem na ziemi.
— Widzisz? — powiedział. — To nic wielkiego!
Byliśmy na szczycie. Wspinaczka trwała całe wieki albo tylko chwilę. Nie miałem pojęcia. Wiedziałem tylko, że dokonaliśmy tego. Po drodze nieraz myślałem, że zginiemy. Teraz jednak, kiedy leżałem śmiejąc się i dysząc, stwierdziłem, że Kilarion ma rację i że to naprawdę nie było takie trudne.
Po jakimś czasie wstałem. Znajdowaliśmy się na rozległym płaskowyżu. W pierwszej chwili pomyślałem, że doszliśmy do samego Wierzchołka, do szczytu Kosa Saag, gdyż teren we wszystkich kierunkach był równy. Potem spojrzałem w dal i zobaczyłem na południu następną część Ściany wyrastającą z płaskowyżu. Zrozumiałem, jak bardzo się myliłem.
Był to paraliżujący widok. Dostrzegłem wielką, lśniącą, bladoczerwoną skałę, przesłoniętą u podstawy przez mgliste poranne powietrze i znikającą w gęstych chmurach. Ciągnęła się w nieskończoność, zwężając stopniowo. Wyglądało to jak góra stojąca na górze. Uświadomiłem sobie, że cała Ściana musi być taka. Nie jest to jedna góra, lecz całe pasmo, ogromne u podnóża i coraz węższe bliżej Wierzchołka. Nic dziwnego, że z doliny nie mogliśmy dojrzeć wyższych partii Ściany. Były ukryte przed wzrokiem przez naturalne fortece utworzone przez niższe poziomy. Teraz do mnie dotarło, że tak naprawdę dopiero rozpoczęliśmy wspinaczkę. Docierając do tego plateau, zakończyliśmy zaledwie pierwszy etap pierwszego etapu. Zostawiliśmy za sobą podnóże gigantycznej góry, jaką jest Kosa Saag. Serce we mnie zamarło, kiedy zrozumiałem, że nasza podróż do tego miejsca stanowi tylko prolog. Przed nami wznosiły się różowe schody rysujące się na tle złowrogiego fioletowego nieba.
Odwróciłem wzrok. Później stawimy czoło temu przerażającemu ogromowi. „Wystarczy trudu jak na jeden dzień” — mówił Pierwszy Wspinacz i jak zawsze miał racje.
— No i co? — zapytał Kilarion. — Myślisz, że inni dadzą sobie rade?
Wyjrzałem za krawędź urwiska. Szlak kończący się u podstawy pionowej ściany leżał niewiarygodnie daleko w dole. Z tej wysokości wydawał się nie szerszy od nitki. Nie mogłem uwierzyć, że zdobyliśmy z Kilarionem tak niedostępną skałę. A jednak tego dokonaliśmy. I z wyjątkiem paru trudnych chwil była to całkiem prosta wspinaczka albo tak mi się teraz wydawało. Mogło być znacznie gorzej, powiedziałem sobie. Dużo dużo gorzej.
— Oczywiście — odparłem. — Wszyscy sobie poradzą.
— To dobrze! — Kilarion klepnął mnie po plecach i uśmiechnął się szeroko. — Teraz zejdziemy i powiemy im to. Chyba że wolisz tu na mnie zaczekać. Co?
— Ty zaczekaj, jeśli chcesz — powiedziałem. — Muszą to usłyszeć ode mnie.
— Więc obaj zejdziemy.
— W porządku. Chodźmy obaj.
Schodziliśmy śmiało, nawet brawurowo, szybko zjeżdżając na linach z półki na półkę. Tak działa to górskie powietrze oraz radość z pokonania strachu i osiągnięcia celu. Dobrze, że w podnieceniu nie odpadliśmy od ściany i nie zlecieliśmy w przepaść. Szybko znaleźliśmy się na dole i pobiegliśmy do obozu z wieścią o naszym sukcesie.
— To niemożliwe — stwierdził od razu Muurmut. — Oglądałem wczoraj tę ścianę. Jest zupełnie pionowa. Nikt nie da rady jej przejść.
— Kilarion i ja właśnie to zrobiliśmy.
— Ty tak twierdzisz. Miałem ochotę go zabić.
— Uważasz, że kłamię?
— Nie bądź głupcem, Muurmut — powiedział Kilarion niecierpliwie. — Oczywiście, że weszliśmy. Dlaczego mielibyśmy kłamać? Nie było to takie trudne, jak się wydaje.
Muurmut wzruszył ramionami.
— Może tak, może nie. Twierdzę, że to niemożliwe. Pozabijamy się. Jesteś najsilniejszy z nas, Kilarionie. A ty, Poilarze, wspiąłbyś wszędzie tylko za pomocą języka. Ale czy Thissa da sobie radę? Albo Hendy? A twój kochany Traiben?
Sprytnie wymienił trzy najważniejsze dla mnie osoby.
— Wszyscy sobie poradzimy — odparłem ostro.
— A ja mówię, że nie. Uważam, że to zbyt niebezpieczne. Nienawidziłem go za sianie zwątpienia, kiedy akurat potrzebowaliśmy pewności siebie.
— Co więc proponujesz, Muurmucie? Żebyśmy rozwinęli skrzydła i wlecieli na górę?
— Proponuję, żebyśmy wrócili po własnych śladach i znaleźli bezpieczniejszą drogę.
— Nie ma bezpieczniejszej drogi. Możemy najwyżej wrócić do wsi jak tchórze, ale ja tego nie zrobię.
Rzucił mi groźne spojrzenie.
— Jeśli wszyscy zginiemy na tej skale, Poilarze, kto dotrze na Wierzchołek?
Sprzeciwiał się tylko z przekory i obaj o tym wiedzieliśmy. Nie było innej drogi. Korciło mnie, żeby go zdzielić, ale zachowałem spokój.
— Jak chcesz, Muurmucie. Zostań sobie tutaj. Reszta pójdzie dalej, ryzykując życie.
— Czyżby? — zapytał.
— Niech sami zadecydują — powiedziałem.
Tak więc odbyło się coś w rodzaju nowych wyborów. Zapytałem, kto idzie ze mną i z Kilarionem. Traiben, Galii, Stum, Jaif i kilka innych osób natychmiast podniosło ręce. Jak zwykle ci, na których mogłem polegać. Widziałem wahanie na twarzach stronników Muurmuta, Seppila i Talbola, a także na twarzy Naxy, paru innych mężczyzn i wielu kobiet. Przez chwilę myślałem, że zagłosują przeciwko mnie, co by oznaczało, że przestanę być przywódcą. Niektórzy niezdecydowani i najbardziej bojaźliwi przysunęli się chyłkiem do Muurmuta, jakby zamierzali z nim zostać. I wtedy Thissa podniosła rękę. Okazało się to punktem zwrotnym. Reszta pośpiesznie zagłosowała za wspinaczką. W końcu Seppil i Talbol jako jedyni pozostali przy Muurmucie, zerkając na niego niepewnie.
— Mamy was teraz pożegnać? — zapytałem. Muurmut splunął.
— Pójdziemy pod przymusem. Niepotrzebnie narażasz nasze życie, Poilarze.
— Narażam także swoje — odparłem. — Zresztą po raz drugi dzisiaj. — Odwróciłem się od niego i podszedłem do Thissy, której decyzja przeważyła szalę na moją korzyść. — Dziękuję — powiedziałem.
Przez jej twarz przemknął uśmiech.
— Nie ma za co, Poilarze.
— Same kłopoty z Muurmutem. Mam ochotę zrzucić go w przepaść.
Cofnęła się wstrząśnięta. Widziałem, że wzięła moje słowa poważnie.
— Nie mówiłem tego serio — uspokoiłem ją.
— Gdybyś go zabił, miedzy nami byłby koniec.
— Nie zabiję go, jeśli mnie do tego nie zmusi — powiedziałem. — Ale nie płakałbym zbyt długo, gdyby przydarzył mu się jakiś wypadek.