Выбрать главу

Wydawało mi się, że traktuje mnie protekcjonalnie. Nie mogłem tego znieść.

— To głupota, Traibenie. Wiesz, że pójdę z tobą na Wierzchołek.

Ostro rzuciłem te słowa. Chciałem, żeby zabrzmiały przekonująco. Jednak nie było w nich przekonania i Traiben o tym wiedział równie dobrze jak ja.

— Więc pójdziesz? — zapytał. — Naprawdę, Poilarze? Odszedł i zostawił mnie, a ja nie wiedziałem, czy okłamuję samego siebie, czy nie.

Siedziałem tak z zamętem w głowie jeszcze przez godzinę lub więcej. Kiedy wszyscy, z wyjątkiem wartowników, poszli spać, wróciłem do obozu i wśliznąłem się do śpiwora. W nocy miałem znowu sen o gwiazdach, ten sam, który śniłem jako chłopiec, ale wtedy nie był tak intensywny jak teraz. Nawet tej pierwszej nocy, kiedy ten sen śniła ze mną cała wioska. Stałem samotnie na czarnym poszarpanym szczycie, gdzie wiały lodowate wiatry. Wszędzie wokół mnie jaśniało boskie światło, diabelskie światło, które pochodziło z końca czasu i mknęło ku jego początkowi. Ugiąłem nogi, podskoczyłem i pofrunąłem do Nieba, w stronę promieniejącej krainy, gdzie mieszkają bogowie. Zaś gwiazdy, żywe, migoczące i cieplejsze od ognia otwierały się i przyjmowały mnie do siebie, a ja czułem wpływające mi do duszy rzeki dobra.

Wszystkie wątpliwości, jakie mnie opadły w tym okropnym miejscu, wypalił w jednej chwili gwiezdny ogień. Na nowo ogarnęła mnie radość z Pielgrzymki i kiedy się obudziłem — a wydawało mi się, że nastąpiło to zaraz po zaśnięciu — był już ranek i światło obu słońc, białe i szkarłatne, oświetlało wesoło zbocza odległej Ściany. Gdyby była bliżej, wspiąłbym się na nią od razu. Wiedziałem, że już nigdy nie zachwieję się w wierze. I rzeczywiście, nigdy więcej mi się to nie przydarzyło, z wyjątkiem krótkiej chwili pod koniec Pielgrzymki. Jednak to, czy zszedłem ze Ściany z tą samą wiarą, z jaką na nią wchodziłem, wy powinniście ocenić, kiedy wysłuchacie całej mojej historii.

Nocna wizja wyleczyła mnie z dręczącej niepewności. Tego ranka zobaczyłem w oczach towarzyszy, że mieli ten sam sen, nawet Muurmut, który mnie nienawidził i chętnie by zdetronizował. Patrzyli na mnie, jakbym nie był istotą śmiertelną, ale kimś, kto mieszka z bogami w Niebie.

Mimo to narzekania nie ustały. Gdy kilka godzin później podjęliśmy marsz, znalazłem się w grupie z Galii, Ghibbilau Ogrodnikiem i Naxą Skrybą. Nie uszliśmy stu kroków, kiedy Naxa zaczął tak samo jak poprzedniego dnia skarżyć się płaczliwie, że Ściana z każdym dniem odsuwa się od nas zamiast przybliżać.

— Co mi przypomina — powiedział — opowieść Kespera Uczonego, który rozgniewał bogów oświadczając, że zamierza stać się taki mądry jak oni. Tak więc sprawili, że na każdą księgę, którą Kesper przeczytał, zapominał dwie. Tak samo jest z nami. Z każdym naszym krokiem góra odsuwa się od nas o dwa i…

Bez chwili namysłu odwróciłem się i powaliłem go na ziemię.

Klęczał zdumiony, drżąc i patrząc na mnie jak ranne zwierze. Strużka krwi ciekła z rozcięcia w miejscu, gdzie trafił go mój cios. Wskazałem w stronę odległego urwiska.

— Odejdź — rozkazałem. — Teraz.

— Poilarze?

— Nie potrzebujemy nikogo, kto wciąż jęczy i narzeka. Jest bezużyteczny. — Szturchnąłem go końcem pałki. — Znikaj mi z oczu, Naxo. Ruszaj natychmiast. Z powrotem do wioski. Droga w dół powinna być dla ciebie łatwiejsza niż w górę.

Wpatrywał się we mnie.

— Idź. Ruszaj! — Uniosłem pałkę.

— Ale ja zginę, Poilarze. Zgubię drogę i umrę. Wiesz, że tak będzie. Specjalnie wysyłasz mnie na śmierć.

— Inni znaleźli drogę powrotną, prawda? Ty też możesz. I będziesz się cieszył, że jesteś w domu, w miłej przytulnej wiosce. Będziesz mieszkał w okrągłym domu z Tymi Którzy Wrócili, spacerował po wiosce, robił, na co będziesz miał ochotę, nieważne jak skandalicznego, i nikt nie śmie powiedzieć ci złego słowa. — Rozejrzałem się. — Czy ktoś chce wrócić z Naxą? On boi się iść sam. Możecie mu dotrzymać towarzystwa.

Wszyscy patrzyli na mnie ze zmartwiałymi twarzami. Nikt się nie odezwał.

— Nikt nie chce? Zgłoście się! Macie szansę. Niech się w tej chwili utworzy grupa, która chce wracać. — Wszyscy milczeli. — Nikt? W porządku. Niech tak będzie. Naxa idzie sam. Ruszaj, Naxo. Tracimy czas.

— Na miłość Kreshy, Poilarze!

Potrząsnąłem nad nim pałką. Odsunął się poza jej zasięg, stanął kilka kroków ode mnie, jakby nie wierzył, że mówię poważnie. Ruszyłem w jego stronę, a on znowu się ode mnie odsunął. Obserwowałem, jak odchodzi chyłkiem na wschód, zatrzymując się od czasu do czasu i oglądając przez ramię. Po jakimś czasie zniknął na wzniesieniem terenu i już go nie widziałem.

— W porządku — powiedziałem. — Idziemy.

— Wspaniale — odezwał się Muurmut. — Jak się dzielnie spisałeś, Poilarze, uderzając strasznego Skrybę. Co to za mądry przywódca, który wyrzuca z Pielgrzymki wybranego Pielgrzyma.

— Dziękuję za uznanie — odparłem i odwróciłem się. Wyrzuciłem Naxę z pamięci. Maszerowaliśmy dalej. Wiele godzin później zatrzymaliśmy się na odpoczynek i jedliśmy skromny południowy posiłek. Siedziałem na skale, żując kawałek starego suszonego mięsa, kiedy Thissa, Gryncindil i Hendy podeszły i stanęły obok mnie, przestępując niespokojnie z nogi na nogę, jakby bały się coś powiedzieć.

— No? — zapytałem w końcu, ponieważ nie wyglądało na to, że się odważą.

— Poilarze, przyszłyśmy cię prosić, żebyś wybaczył Naxie — powiedziała Thissa cichym drżącym głosem.

Roześmiałem się.

— Naxa odszedł. Nie istnieje. Nie mówcie mi o nim.

— Źle postąpiłeś, wypędzając go — nie ustępowała Thissa. — Myślę, że to rozgniewa bogów. Czuję w powietrzu ich niezadowolenie.

— Jeśli bogowie są na mnie źli, niech mi to powiedzą, a ja się ukorzę — oświadczyłem. — Naxa miał na nas zły wpływ. Lepiej nam będzie bez niego. Zapytajcie Katha Jaifa. Zapytajcie kogokolwiek. Nikt go nie lubił. Nikt go nie chciał.

Wtedy do przodu wysunęła się Hendy i odezwała się tym dziwnym głosem, który tak rzadko słyszałem.

— Poilarze, wiem, co to znaczy być oderwanym od swoich, samotnym, tak jak teraz Naxa. Czuję jego ból. Proszę cię, żebyś mu wybaczył.

Zaskoczyło mnie i trochę zaniepokoiło, że Hendy, która podczas całej Pielgrzymki trzymała się na uboczu, wstawia się za Naxą, gdyż wciąż jej pragnąłem. Było dla mnie dziwne i niemiłe, że broni Naxy, podczas gdy innym, w tym także mi, okazywała taką obojętność. Poczułem coś w rodzaju zazdrości. Jednak dostrzegłem w tym zarazem coś wzruszającego: dwoje wyrzutków czujących do siebie sympatie.

— Nawet gdybym chciał, nic już się nie da zrobić — odpowiedziałem jej łagodniej niż Thissie. — Naxa jest teraz od nas o kilka godzin marszu. Nie możemy tracić czasu, żeby go szukać. Jest teraz zdany na siebie. Będzie musiał sobie sam radzić.

— Nie jest wcale tak daleko — rzuciła Gryncindil ze śmiechem.

— Co takiego? Uśmiechnęła się złośliwie.

— Przez cały ranek skradał się za nami, starając się, żebyś go nie zauważył. Hendy i ja widziałyśmy go niedawno. Ukrywa się tam, za tymi pagórkami.

— Co? — krzyknąłem znowu. Wściekły, chwyciłem za maczugę. — Gdzie on jest? Gdzie?

Gryncindil położyła dłoń na maczudze i powstrzymała mnie. Mądrze zrobiła, bo gdybym w tym momencie dopadł Naxę, byłby to koniec jego życia.

— Naxa to głupiec — stwierdziła. — Mówiłam to wczoraj. Ale nawet głupcy mają prawo żyć. Jeśli go wypędzisz, na pewno zginie na tym pustkowiu. Jest jednym z nas, Poilarze. Chcesz mieć śmierć Pielgrzyma na sumieniu? Z pewnością bogowie obwinia cię o tę śmierć, kiedy dotrzemy na Wierzchołek.