Выбрать главу

— Kto wie, w jaki sposób myślą bogowie? — Nadal trząsłem się z wściekłości. — Jeśli Naxa ma trochę oleju w głowie, będzie się trzymał ode mnie z daleka. Nie chcę więcej oglądać jego twarzy. Przekażcie mu to.

— Miej odrobinę litości, Poilarze — poprosiła Gryncindil.

— Dajcie mi spokój.

— Poilarze, błagamy cię… — odezwała się Hendy cicho. Trochę zmiękłem, ale odwróciłem się do niej plecami.

— Zostawcie mnie w spokoju — powtórzyłem.

— Rzucę na niego czar, żeby przestał gadać głupstwa — obiecała Thissa.

— Nie. Nie. Nie. Nie. Nie chcę go znać.

Furia, jaką budził we mnie Naxa, nie chciała opaść. W końcu jednak przekonały mnie: Thissa swoją czarodziejską mocą, Hendy współczuciem wobec odrzuconego, a Gryncindil gotowością, by wybaczyć mężczyźnie, który zaledwie dzień wcześniej ją obraził. Dałem im słowo, a one odeszły, żeby go sprowadzić. Wkrótce potem przywlókł się do obozu ze zwieszoną ze wstydu i strachu głową. Od tej pory nie usłyszeliśmy od niego ani słowa skargi.

11

Płaskowyż nie stał się ładniejszy ani podróż przyjemniejsza. Narzuciłem jednak szybkie tempo i wszyscy się do niego dostosowali, wiec żwawo pokonywaliśmy męczące pustkowie, dążąc do celu.

Czas jakby zatrzymał się dla mnie w miejscu. Nie odczuwałem zniecierpliwienia ani rozpaczy, której wcześniej doświadczyłem. Pragnąłem tylko iść znowu w górę. Nie pozwoliłbym, żeby coś mi w tym przeszkodziło. Czasami wracał niepokój i wtedy zaczynałem lustrować horyzont w poszukiwaniu znaków, że naprawdę posuwamy się naprzód. Chciałem się przekonać, czy pewne charakterystyczne pagórki lub pasma leżące przed nami zmieniają położenie w stosunku do wielkiej odległej góry. Oczywiście zmieniały. Stale się do niej przybliżaliśmy, choć mogło się nam wydawać inaczej. Płaskowyż był większy, niż sądziliśmy, ale bez wątpienia zbliżaliśmy się do jego krańca. Góra rysowała się teraz przed nami wyraźnie. Nie była już tylko bladą, czerwoną poświatą na horyzoncie. Pojawiły się też nowe rzeczy.

Thissa wyczuła je jako pierwsza.

— To miejsce jest zamieszkane — stwierdziła nagle w pewnym suchym miejscu pełnym kamiennych skarp.

— Gdzie? Przez kogo?

— Nie wiem. Czuje czyjąś obecność. — Zawahała się. Potem wskazała w stronę podnóża góry, gdzie ze wschodu płynęła czarna rzeka i w skalnej rozpadlinie łączyła się z wartką rzeką o białej wodzie płynącą z zachodu. — Tam — powiedziała. — Przy dwóch rzekach.

— Kto to może być? — zapytałem. — Ktoś niebezpieczny?

— Nie potrafię stwierdzić. Może.

— Powinniśmy to ominąć — oświadczył Jaif. — Lepiej z nikim się nie stykać.

Było jednak za późno. Zauważono nasze przybycie. Wkroczyliśmy nieświadomie do pierwszego z Królestw Ściany, a jego mieszkańcy już wiedzieli, że idziemy przez ich terytorium. Niedługo mieli nam sprawić kłopoty.

Tej nocy na niebie ukazały się latające demony. Nigdy nie widzieliśmy podobnych stworzeń. Gazin Żongler powiedział, że to duchy wiatru, które zawsze uważałem za stwory z mitów i bajek. Ale Ściana to miejsce, gdzie wszystkie mity i bajki stają się rzeczywistością. Lecz Gazin się mylił. To nie były duchy, a demony.

Obozowaliśmy na omiatanym wiatrem stoku porośniętym brzydkimi krzakami o ostrych czerwonych kolcach świecących złowieszczym blaskiem. Było to posępne, przerażające miejsce, ale pośrodku znajdowało się źródełko świeżej wody i nie mieliśmy innego wyjścia, jak rozbić się przy nim.

Przez większą część wieczoru widzieliśmy krążące nad nami wielkie ptaki, ciemne niewyraźne kształty przecinające powoli ciemne niebo. W każdym razie wzięliśmy je za ptaki. Gdy nad horyzontem wzeszły księżyce, najpierw jasny Sentibos, a zaraz potem mały Malibos, w ich ostrym chłodnym świetle zobaczyliśmy, że latające stworzenia wcale nie są ptakami, lecz raczej skrzydlatymi zwierzętami.

Ich ciała nie różniły się zbytnio od naszych, ale były bardzo kruche i małe, niemal dziecięce. Miękkie i zwiotczałe, miały skarlałe kończyny. Na ziemi stworzenia wydawałyby się bardzo słabe i żałosne. Ale te nieszczęsne ciałka utrzymywały w powietrzu ogromne włochate skrzydła o niezwykłej rozpiętości i sile, dzięki którym istoty szybowały majestatycznie i niestrudzenie. Gazin Żonlger powiedział nam właśnie wtedy, że te stworzenia to duchy wiatru, a mógł się na tym znać, gdyż taniec duchów i elfów jest specjalnością Domu Żonglerów.

Jak już wspomniałem, Gazin się mylił. Po prostu próbował dowieść własnej ważności, jak to jest w zwyczaju Żonglerów, ale nigdy nie widział duchów wiatru, gdyż były znane tylko w starożytnych czasach. Zawsze sądziłem, że elfy ze starych opowieści są delikatne. Jednak te, choć miały drobne ciała, były kosmate jak zwierzęta, pokryte gęstym szarawoniebieskim futrem, które nadawało im odrażający, wrogi wygląd. Powolne ruchy wielkich skrzydeł budziły złowieszcze przeczucia. Gdy stworzenia obniżyły lot na tyle, że można było wyraźnie zobaczyć ich twarze, przekonaliśmy się, że są zdumiewająco brzydkie, mają płaskie czarne nosy o wielkich otworach i oczy przypominające zielone ognie. Wysokie uszy miały porośnięte kępkami gęstych włosów. Cztery wielkie żółte zęby, dwa na górze i dwa na dole, wystawały z ust i zachodziły na siebie jak zagięte sztylety. Słabe ręce kończyły się ostrymi pazurami. Czyż mogły istnieć szkaradniejsze stworzenia i mniej przypominające elfy?

Krążyły nad nami przez parę godzin, do późna w nocy, ani razu nie próbując lądować. Jeden przeleciał tuż nade mną. Poczułem kwaśny odór jego skrzydeł i usłyszałem, jak syczy coś do siebie niskim, nieprzyjemnym głosem.

Duchy wiatru czy też demony wydawały ostre, ochrypłe krzyki. Po jakimś czasie odniosłem wrażenie, że ich wrzaski przypominają mowę, że stworzenia mówią coś do nas — czy też raczej krzyczą — używając prawdziwych słów, lecz z języka, którego nie rozumiałem. W snach można czasami zrozumieć nie znany język, ale ja nie mogłem się nawet domyślić, czego od nas chcą te fruwające monstra. Ich ton był jednak złośliwy, jakby rzucały na nas czary albo co gorsza przekleństwa.

Zobaczyłem, że Thissa kuli się pod skałą i płacze. Gdy któryś z demonów przelatywał blisko niej, robiła magiczne znaki. Naxa podszedł do niej i objął ją ramieniem, jakby chciał jej dodać otuchy. Usłyszałem, że mówi coś do niej cicho. Thissa skinęła głową, a wtedy on odchylił głowę i krzyknął coś do stworzeń. Nie miałem pojęcia co.

Większość z nas nie spała tej nocy. Siedzieliśmy przy ognisku w kijami w rękach, gotowi się bronić. Nie było to potrzebne. O świcie demony zniknęły, jakby wystraszone przez światło.

Przez cały dzień maszerowaliśmy w niezwykłym tempie, jakbyśmy dzięki niewyspaniu zyskali nową energię. Myślę jednak, że powodowało nami zmęczenie, a może po prostu chcieliśmy wydostać się z krainy latających demonów. Jeśli mieliśmy taką nadzieję, to okazała się płonna, ponieważ kiedy zapadła noc, wróciły i zaczęły znowu krążyć, wykrzykując nam nad głowami przekleństwa.

I znowu usłyszałem, jak Naxa odpowiada im coś w zgrzytliwym, przykrym dla ucha języku. Podszedłem do niego.

— Rozumiesz ich język? — zapytałem.

Zbliżyłem się do Naxy po raz pierwszy od czasu, kiedy pozwoliłem mu wrócić do grupy. Spojrzał na mnie ze strachem. Najwyraźniej myślał, że go uderzę. Potem rzucił nerwowe spojrzenie na stojącą obok Thissę, jakby zamierzał wezwać ją na pomoc, gdybym go zaatakował. Thissa patrzyła jednak nieobecnym wzrokiem i szeptała coś do siebie.