— To ta jaskinia, do której nas zabrali. Jestem tego pewna.
Zobaczyłem ciemny okrągły otwór w zboczu Ściany o wysokości prawie dwa razy większej od wzrostu człowieka. Prowadziła do niego wąska, kamienista ścieżka. Przypominał dziuple, jakie czasami widzi się w pniach wielkich drzew, gdzie roje żądlących palibozów zakładają gniazda. Tłumy Stopionych podążały za nami aż do tego miejsca. Ustawiły się teraz po obu stronach i obserwowały niepewnie, co zrobimy.
— Sześcioro z nas wejdzie do środka — zadecydowałem. — Kto się zgłasza?
Min wystąpiła pierwsza.
— Nie — powiedziałem. — Ty nie.
— Musze — oświadczyła z wielką mocą.
Kilarion również zrobił krok do przodu, unosząc wysoko pałkę. Galii ruszyła za nim, a potem Ghibbilau, Narril Rzeźnik i sześć czy siedem innych osób. Był wśród nich Traiben, ale potrząsnąłem głową.
— Nie powinieneś iść — stwierdziłem. — Jeśli przydarzy się nam coś złego, twój rozum przyda się reszcie grupy.
— Jeśli coś złego stanie się w jaskini, mój spryt też może się wam przydać — odparł i rzucił mi tak jadowite spojrzenie, że ustąpiłem. Zatem do jaskini wszedł Kilarion, Galii, Traiben, Ghibbilau, Min, Narril i ja.
Jaskinia była większa, niż się spodziewałem, jak komnata o wysokim nieregularnym sklepieniu. Za wejściem znajdował się mały półokrągły przedsionek, a za nim większa komora. Wszystko oblewała niesamowita zielona poświata, jakby gdzieś w głębi płonął ogień podsycany dziwnym gatunkiem drewna. Nie czuliśmy dymu ani nie widzieliśmy płomieni. Światło wydostawało się z otworu w ziemi. Było jasne i stałe, nie migotało jak światło ogniska.
— Jama — oznajmiła Min. — Ze Źródłem.
Ostrożnie weszliśmy głębiej. Min poruszała się trochę szybciej. Chwyciłem ją za rękę, gdy zrobiła taki ruch, jakby chciała wysforować się do przodu. Za nami weszło kilku Stopionych, trzymali się jednak z tyłu. Nie było śladu Stum. Postawiłem Narrila, Galii i Ghibbilau na straży między dwiema komorami i poszedłem dalej razem z Min, Kilarionem i Traibenem.
— Spójrzcie tam — powiedział Traiben. — Oto Dziewięciu Wielkich!
W głębi jaskini, gdzie zielone światło było silniejsze, w górnej części ściany dokładnie nad otworem w ziemi znajdował się szereg naturalnych łuków. Każdy z nich tworzył coś w rodzaju niedostępnej skalnej grzędy. Zwisały z nich głową w dół wielkie ptasie stworzenia pogrążone w głębokim śnie. Ogromne kosmate skrzydła miały przyciśnięte do ciała. Nasze wejście ich nie obudziło. Kilkunastu Stopionych uklękło pobożnie, patrząc w górę z uwielbieniem.
— Powietrzne demony! — szepnęła Min. — Wampiry!
— Tak — potwierdził Traiben. — Teraz odpoczywają. Jak łagodnie wyglądały, wygrzewając się w emanującym z dołu cieple! Widziałem jednak straszne twarze o szerokich nosach i wielkich zakrzywionych zębach, a także pazury, którymi teraz trzymały się mocno kamiennych grzęd, a wcześniej chwytały ofiary. A więc tak spędzały dnie — spały spokojnie nad Źródłem, a wylatywały o zmierzchu, żeby pożywić się krwią swoich wiernych wyznawców.
— Stum? — zawołała Min. — Stum, gdzie jesteś? Żadnej odpowiedzi. Min zrobiła krok do przodu, potem następny, aż znalazła się nad brzegiem Jamy. Osłaniając dłonią oszpeconą część twarzy, jakby chciała ją ochronić przed ogniem zmian, spojrzała w dół.
Nagle wydała z siebie ostry krzyk. Pomyślałem, że zamierza się rzucić w głąb Jamy. Szybko chwyciłem ją za nadgarstek i odciągnąłem. Kilarion wziął ją ode mnie i mocno przygarnął do szerokiej piersi. Zbliżyłem się i zajrzałem do otworu.
Zobaczyłem długi, wąski opadający stromo korytarz prowadzący. Na samym dnie znajdowało się coś w rodzaju kamiennego ołtarza, na którym siedział jakiś ciemny i przysadzisty bożek. Promieniowały stamtąd pulsujące fale jasnego światła. Odbijały się od ścian szybu i oślepiały. Wiedziałem już, że opowieści o ogniu zmian, jakie słyszeliśmy podczas szkolenia, są prawdziwe, i że to musi być jedno z miejsc, gdzie wydobywa się on z wnętrza góry. W naszej zacisznej wiosce u podnóża Ściany jesteśmy osłonięci przed tą straszną siłą, ponieważ mieszkamy daleko od jej źródła. Poczułem na policzku żar. W jednej chwili obudziła się we mnie moc zmian i dusza zamarła mi ze strachu. Groziło nam tutaj niebezpieczeństwo. Podejrzewałem, że tak będzie przez resztę drogi do Wierzchołka.
Zanim cofnąłem się znad otchłani, zobaczyłem jeszcze jedną rzecz. Coś leżało u stóp ołtarza, coś bezkształtnego i strasznego. Kiedyś mogło to być żywą istotą.
— Poilarze, co tam widzisz? — zapytał Kilarion.
— Nie sądzę, żebyś chciał wiedzieć.
— Czy to Stum? Nie żyje?
— Tak — powiedziałem. — Musieli ją wrzucić. Chodźmy stąd.
Min wydała z siebie przeraźliwy jęk wyrażający taką wściekłość, że przestraszony Kilarion ją puścił. Pomyślałem, że dziewczyna zamierza wbiec do Jamy za Stum i zastąpiłem jej drogę, ale ona skoczyła w drugą stronę, wyrwała Traibenowi pałkę i pobiegła niewielkim występem w ścianie jaskini do miejsca, skąd mogła dosięgnąć śpiących Dziewięciu Wielkich. Zamachnęła się z całej siły i strąciła najbliższego z grzędy. Upadł z głuchym stukiem na kamienną podłogę, trzepocząc słabo skrzydłami. Min zamachnęła się znowu, zadała mu druzgoczący cios w plecy i kopnęła przetrącone ciało w stronę Jamy. Kilarion z okrzykiem radości podniósł je za łuskowatą, szponiastą nogę i wrzucił do środka.
Tymczasem Min strąciła drugiego demona, a potem trzeciego. Uderzały bezradnie skrzydłami, rozespane i ogłupiałe. Klęczący Stopieni jak sparaliżowani patrzyli na rzeź. Zbili się w gromadkę, drżąc i skamląc. Kilarion stanął obok Min i z zapałem uderzał maczugą. Ja również wpadłem w gorączkowe podniecenie, chwyciłem jednego z Wielkich gołą ręką i złamałem mu skrzydła pałką, a potem cisnąłem go do Jamy. Ghibbilau, Galii i Narril przybiegli zwabieni hałasem. Dołączyli do nas, pomagając w zabijaniu. Tylko Traiben stał z boku i patrzył na to ze zdumieniem.
Sześć, siedem, osiem, dziewięć. Spadł ostatni demon-ptak. Kilarion zgarnął kilku kwilących Stopionych szerokimi ramionami i zepchnął ich również do otworu. Potem wszyscy uciekliśmy z ponurej jaskini na miłe światło dnia.
13
Na nagim skalnym wzniesieniu omiatanym przez ostre wiatry, pół dnia drogi od płaskowyżu odprawiliśmy uroczystość żałobną na cześć Stum. Było nam bardzo smutno na myśl, że nigdy nie dojdzie na Wierzchołek, żeby zobaczyć bogów. Stum była szczerą, silną, pogodną kobietą, która niczego się nie bała. Zasłużyła na lepszy los.
Poprosiłem Min i Malti, żeby powiedziały parę słów z Księgi Śmierci jak podczas ceremonii na cześć Stappa, ale Min była pogrążona w smutku po utracie przyjaciółki, wiec zastąpiła ją Gryncindil. Znowu Jaif śpiewał, a Tenilda grała. Zbudowaliśmy kopiec dla Stum i pożegnaliśmy ją, a potem ruszyliśmy w stronę Ściany. Życie jest krótkie, na świecie czyha wiele niebezpieczeństw, lecz Pielgrzymka musi trwać.
Błogosławieństwem było znowu wędrować po tak długiej podróży przez płaski teren. Cieszyliśmy się, że zostawiamy za sobą żałosny płaskowyż i straszne Królestwo Stopionych. Maszerowaliśmy żwawszym krokiem po zboczu Kosa Saag. Z daleka ta cześć Ściany wydawała się kamienną zaporą nie do pokonania, wznoszącą się aż do bram Nieba. Okazało się to jednak tylko złudzeniem. Stwierdziliśmy, że wcale nie jest tak stroma, jak się wydawało, kiedy patrzyliśmy na nią z perspektywy wielkiego płaskowyżu. Było na niej sporo łagodnych i łatwych do pokonania odcinków. Tak więc pod tym względem wewnętrzna część Ściany przypominała miejsce, gdzie zaczęliśmy podróż. W pierwszych dniach po opuszczeniu płaskowyżu posuwaliśmy się szybko naprzód.