Выбрать главу

Pragnąc pocieszyć się po stracie Stum, powtarzaliśmy, że od tego miejsca droga będzie łatwa i wkrótce znajdziemy się w siedzibie bogów. Coś takiego ona by powiedziała.

Oszukiwaliśmy jednak samych siebie. Wprawdzie mieliśmy za sobą trudności płaskowyżu, ale już zaczęły pojawiać się nowe.

Jak mam wam opowiedzieć o ciężkich przejściach w tej strefie Kosa Saag?

Po pierwsze powietrze zrobiło się zadziwiająco zimne i pojawiły się gdzieniegdzie białe połacie nie stopionego śniegu, rzecz naprawdę osobliwa dla ludzi z upalnych nizin. Czasami kiedy spoglądaliśmy w górę, widzieliśmy ciemne skorupy starego śniegu w miejscach, gdzie nie dochodziło słońce. Wydawało się, że leżą tam od wieków. Zimne śnieżne bryły paliły nas, kiedy dotykaliśmy ich z ciekawości. Kłuły w palce, aż pękała skóra.

Pięć dni drogi od płaskowyżu, nocami zaczęliśmy się tulić do siebie, żeby się ogrzać. Instruktorzy ostrzegali nas przed zimnem na tych wysokościach.

— Myślałem, że będzie cieplej — stwierdził Kilarion, wskazując na Ekmeliosa świecącego na niebie. — Przecież z każdym krokiem zbliżamy się do słońca.

Rozśmieszyła nas naiwność Kilariona. Nikt jednak, nawet Traiben, nie znalazł właściwej odpowiedzi.

Skóra nam zgrubiała, by ochronić nas przed mrozem, a serca biły szybciej, żeby krew żwawiej krążyła. Przystosowaliśmy się do zimna, podobnie jak wcześniej do rozrzedzonego powietrza.

W duchu zastanawiałem się jednak, co będzie wyżej, skoro tutaj temperatura jest taka niska.

Nie tylko pochłodniało, zmieniła się też pora roku. Dotąd było raczej sucho i pogodnie. Teraz zaczęły się częste zimne jak lód deszcze i na razie rzadkie opady śniegu. Pewnej nocy rozpętała się straszna burza. Wyjące wiatry smagały górę tak gwałtownie, że myślałem, iż zmiotą nas z powrotem na płaskowyż. Przyniosły zacinający deszcz ze śniegiem, który szczypał twarze i dłonie jak ogień. Chłostał tak, że wołaliśmy do bogów, by nas oszczędzili. Wyszukiwaliśmy szczeliny, pęknięcia, małe groty, chowaliśmy się przed burzą, gnieżdżąc się po dwoje lub troje, by się nawzajem ogrzać.

Ta noc kosztowała nas jedno życie. Gdy o świcie wstaliśmy zesztywniali, obolali i na pół zamarznięci, zobaczyłem zbielałą, sztywną twarz i nieruchome oczy Aminteera Tkacza wystające ze śniegu jak oznakowanie szlaku. Był zagrzebany aż po szyję. Wezwałem pomocy i odkopaliśmy go, ale za późno. Aminteer wybrał pechowe miejsce na spędzenie nocy, zagłębienie, gdzie wiatr szybko nawiał śnieg i podczas snu uwięził go jak w pułapce. Może umarł, nie wiedząc, co się z nim dzieje.

Przeszliśmy dopiero przez pierwsze Królestwo, a już mieliśmy trzech zmarłych. Zrozumiałem teraz, dlaczego tak niewielu Pielgrzymów wraca z podróży. Góra jest bardzo wysoka, a niebezpieczeństwa niezliczone. Zakrawało na cud, że w ogóle ktokolwiek dotarł do Wierzchołka.

Śnieg i deszcz ze śniegiem ustały, a mróz trochę zelżał, ale za to nadeszła gwałtowna ulewa i wydawało się, że nigdy się nie skończy. Czekaliśmy dwa dni w wilgotnej jaskini. W tym czasie Jekka, Thissa i Malti podjęli próbę naprawienia oszpeconej twarzy Min za pomocą Zmian i czarów. Widziałem, że zbili się w gromadkę w odległym końcu jaskini. Mamrotali coś, klaskali, śpiewali, zapalali aromatyczne kadzidełka, dawali jej wywary lecznicze do picia i święte obrazki do potrzymania. Na próżno. Nie potrafili zmusić jej ciała, by wróciło do pierwotnej formy, i myślę, że jeszcze pogorszyli sprawę. Gdy skończyli, Min wycofała się w najciemniejszy kąt jaskini i skuliła się tam, naciągnąwszy opończę na twarz. Słyszałem, jak szlocha. Podszedłem do niej, ale mnie odprawiła. Później Galii próbowała ją pocieszyć i również została odtrącona. Wreszcie Marsiel i kilku innym kobietom udało się z nią porozmawiać. Nadal jednak była w ponurym nastroju i trzymała się z dala od reszty.

Następnego dnia, chociaż deszcz wciąż padał, postanowiliśmy wyruszyć.

Byłoby lepiej, gdybyśmy zostali. Wkrótce po wymarszu usłyszeliśmy głębokie dudnienie dobiegające z góry.

— Grzmot — stwierdził Kath.

Ale to nie był grzmot. Chwilę później Ijo Uczony przyłożył dłoń do czoła, a kiedy ją odjął, zobaczyliśmy, że jest cała zakrwawiona.

— Dziwny deszcz — mruknął.

Sam poczułem kłujące uderzenie. Rozległy się krzyki. Spadała na nas lawina lekkich kamyków. Potem rozległo się głuchy łoskot głazu, który wylądował u moich stóp.

— Kryć się! — krzyknął Traiben. — Lawina!

Chwilę później mieliśmy wrażenie, jakby runęła na nas cała góra. Ziemia zatrzęsła się nam pod nogami. Ale Kreshe Wybawca uratował nas w tej niebezpiecznej godzinie. Niedaleko znajdował się skalny nawis. Pobiegliśmy jak szaleni w jego stronę, a wszędzie wokół sypały się wielkie i małe kamienie.

Dotarliśmy do schronienia, zanim lawina zaczęła spadać na dobre. Tak mocno przyciskaliśmy się do ściany, że mimo grozy chwili wybuchnęliśmy śmiechem. Nie był to jednak śmiech ze szczęścia. Staliśmy stłoczeni, ogłuszeni i przestraszeni, podczas gdy z góry z takim hukiem, jakby giganci walili młotami leciał potężny grad skalnych odłamków. Zapewne deszcz spowodował osunięcie się jakiegoś zbocza. Z bezpiecznego miejsca obserwowaliśmy zdumieni, jak wielkie głazy uderzają w ścieżkę, którą przed chwilą szliśmy, i odbijając się, spadają w przepaść.

Trwało to wiele minut. Myśleliśmy, że nigdy się nie skończy. Tenilda i Aid zaczęły wybijać rytm na niewidzialnych bębnach, jakby w tym hałasie słyszały tajemniczą muzykę. Jaif zaczął do tego rytmu śpiewać Pieśń Spadającej Góry. W tym momencie rozległ się łoskot, od którego zatrzęsła się ziemia, straszniejszy od dotychczasowych, a po nim drugi, prawie równie przerażający, i trzeci. Wszyscy umilkliśmy i patrzyliśmy na siebie, myśląc, że to już nasz koniec. Po trzecim huku zapadła straszna cisza. W końcu dudnienie ustało i słyszeliśmy tylko stukot małych kamyków i szum deszczu. A potem sam deszcz.

Ostrożnie wyjrzeliśmy spod występu. W miejscu, gdzie znajdowaliśmy się zaledwie kilka chwil wcześniej, zobaczyliśmy ogromne usypisko trzy razy wyższe od człowieka. Omal nie stało się naszym kopcem mogilnym. Szlak został zasypany.

Dzięki łaskawości bogów nikt nie został zabity ani ranny. Stopniowo otrząsnęliśmy się z szoku wywołanego furią natury. Ale panicznie szukając schronienia, porzuciliśmy plecaki i śpiwory, z których większość leżała teraz pogrzebana pod tonami kamienia. Nie było nadziei na ich odzyskanie. Straciliśmy większość ekwipunku i musieliśmy od tej pory dzielić się tym, co nam zostało. Mimo to przed wymarszem podziękowaliśmy Kreshe za ocalenie.

— Gdzie jest Min? — zapytałem, kiedy już mieliśmy ruszać. Rozejrzałem się, lecz nigdzie jej nie dostrzegłem. Podszedłem do skalnego kopca desperacko zacząłem go rozkopywać. Pomyślałem, że nie zdążyła dotrzeć na czas do bezpiecznego miejsca i leży teraz pod kamieniami.

Wtedy zbliżyła się do mnie Hendy i powiedziała:

— Widziałam, jak zawraca, zanim spadły skalne odłamy.

— Zawraca? Dokąd?

— Do krainy Stopionych. Biegła ścieżką, którą przyszliśmy. Wołałam ją, ale nie zatrzymała się, a potem zeszła lawina.

— Wszystko przez tę twarz — odezwała się Marsiel. — Powiedziała mi wczoraj, że nie zniesie, żeby ktoś na nią patrzył.

To było po tym, jak Uzdrowiciele próbowali jej pomóc. Wspomniała, że myśli o odejściu, bo nie może dłużej z nami zostać. Poza tym była bardzo nieszczęśliwa z powodu Stum. Mówiła, że wróci do miejsca, gdzie ona umarła.