Выбрать главу

— I nikt mi o tym nie powiedział? — oburzyłem się.

— Nie sądziłam, że ona mówi to poważnie — odparła Marsiel bardzo zmieszana. — Myślałam, że jej to minie. Gdybym /rozumiała… gdybym tylko zrozumiała…

Rozejrzałem się, zły i zakłopotany. Co ze mnie za przywódca, skoro tracę Pielgrzymów na początku podróży? To samo musiało przyjść do głowy Muurmutowi.

— Zostańcie tutaj. Sprowadzę ją — powiedział, wyprostowawszy się.

— Zaczekaj — powstrzymałem go. — Nie chcę, żebyś dokądkolwiek szedł.

Za późno. Muurmut już wdrapywał się na wielki stos kamieni. Jak na człowieka jego postury, poruszał się z zadziwiającą zręcznością i z ogromną determinacją. Nie było sensu rozkazywać mu, żeby wrócił. Znajdował się wysoko na rumowisku. Odłamki skalne osuwały się pod nim i przez chwilę wyglądało na to, że cała hałda rozpadnie się i runie razem z nim w przepaść. Jednak on biegł uparcie w górę. Jakoś udało mu się dotrzeć do wierzchołka. Zniknął po drugiej stronie.

Byłem wściekły z powodu tej bezmyślnej brawury. Jak zamierzał sprowadzić Min, nawet gdyby ją znalazł? Tylko ktoś o ogromnej sile mógł przejść przez wielką stertę poszarpanych odłamków skalnych. Muurmut mógł dokonać tego sam, ale nie niosąc Min.

Nie miałem jednak innego wyboru jak czekać na niego. Gdybym teraz wydał rozkaz wymarszu, naraziłbym się na zarzut, że chcę się pozbyć rywala i do tego w brutalny i tchórzliwy sposób.

Nie było go już od ponad godziny. Chociaż ucieszyłbym się, gdyby zginął przez swoją głupotę, zacząłem się modlić o jego bezpieczny powrót, żebyśmy mogli wyruszyć bez dalszej zwłoki. Nie pojawiał się jednak przez długi czas.

Potem usłyszeliśmy szuranie i na szczycie rumowiska ukazał się Muurmut, czerwony na twarzy, brudny i spocony. W milczeniu obserwowaliśmy, jak schodzi, a potem długo pije z manierki, którą podała mu Gryncindil.

— I co? — zapytałem.

— Odeszła.

— Zginęła?

— Nie, nie to miałem na myśli. Odeszła. Wróciłem do pierwszego zakrętu szlaku i spojrzałem w dół. Zobaczyłem ją zbiegającą po zboczu. Była nie większa od lalki. Zawołałem za nią i myślę, że mnie usłyszała. Może coś odkrzyknęła, ale wiatr porwał jej słowa. Przez cały czas biegła. Kierowała się w stronę płaskowyżu, jakby to było najwspanialsze miejsce na świecie. Wracała do Stopionych.

— Do swoich — odezwała się Hendy. — Teraz to jest jej lud. Zadrżałem. Wiedziałem jednak, że Hendy ma rację. Min była dla nas stracona. Gdyby Muurmutowi udało się ją dogonić, mógłby ją sprowadzić z powrotem tylko siłą. I tak nie zostałaby długo.

Tak więc mieliśmy pierwszego dezertera do Królestw. Szeptem odmówiłem modlitwę za Min, kimkolwiek miała być, czy kimkolwiek postanowiła się stać.

Muurmut poprosił o następną manierkę. Musiał włożyć wiele wysiłku w ten daremny pościg. Pił łapczywie. Potem spojrzał kolejno na wszystkich, uśmiechając się szeroko i wypinając dumnie pierś. Najwyraźniej był bardzo zadowolony ze swojego samotnego wypadu i spodziewał się, że wszyscy go docenią.

Czułem, że muszę go sprowadzić na ziemię.

— Nie chcę, żeby w przyszłości ktokolwiek wypuszczał się na samotną wyprawę — oświadczyłem, patrząc na niego znacząco.

— Co? — krzyknął Muurmut i rzucił mi pełne nienawiści spojrzenie.

— To, co zrobiła Min, jest smutne i bolesne, Muurmucie. Nasze serca rwą się do niej. Ale biegnąc za nią postąpiłeś bardzo źle. Nie miałeś szans jej dogonić ani sprowadzić z powrotem. A my, czekając na ciebie, straciliśmy cenny czas. Musimy iść naprzód, cały czas naprzód…

Jego twarz pokryła się rumieńcem.

— Poilarze wiem, co jest dobre, a co złe, równie dobrze jak ty. Nie mógłbym żyć z własnym sumieniem, gdybym nie podjął tej próby. Zajmij się sobą, a mnie zostaw w spokoju.

Splunął na kopiec i odszedł gniewnie, trzymając Gryncindil pod ramię.

Tu i ówdzie usłyszałem pomruki. Po raz pierwszy ktoś wziął stronę Muurmuta. Uważali jego pościg za Min za śmiały i heroiczny czyn. Nie zmieniało to faktu, że czyn był zarazem lekkomyślny. Problem polegał na tym, że tylko ja to rozumiałem.

Gdy weszliśmy wyżej, deszcz ustał i zrobiło się cieplej, choć nie tak ciepło jak w dolnych partiach Ściany. Z powodu ukształtowania terenu musieliśmy skręcić w stronę wewnętrznej doliny. Znaleźliśmy się w świecie bujnych łąk i pięknych zielonych wzgórz, stanowiących kontrast z ponurym i suchym płaskowyżem.

To ukryte pośród ogromu Ściany miejsce sprawiło nam dużo przyjemności, choć opóźniło marsz. Było jak wielka czara o równym dnie i brzegach łagodnie wygiętych do góry. Wszędzie wokół nas wznosiły się wysokie jasnoczerwone ściany kanionu zwieńczone czarnymi lśniącymi skałami. Na jednej z nich znajdował się szlak, który prowadził na Wierzchołek. Nie mieliśmy jednak pojęcia, który to ani jak się tam dostać. Przez wiele dni wędrowaliśmy przez tę krainę strumieni i gęstej trawy, nie znając właściwego kierunku.

Czułem, że zanosi się na bunt. Wątpiłem, czy ktoś ma lepszy pomysł, jaką drogę wybrać. Ale ja byłem przywódcą, a przywódca musi prowadzić. Inni szukają w nim siły i mądrości. Biada mu, jeśli ich nie ma.

Przez cały ten czas Muumrut milczał. Mógł powiedzieć: „Poilar prowadzi nas donikąd” albo: „Poilar narzekał, kiedy straciłem godzinę na poszukiwanie Min, a teraz sam traci wiele dni w tym kraju strumieni” albo: „Skoro Poilar nie wie, którędy iść, może ktoś inny powinien prowadzić”. Nie powiedział jednak niczego takiego, przynajmniej niczego takiego nie słyszałem. Wiedziałem jednak, co myśli. Dostrzegałem to w jego oczach, w grymasie ust i buńczucznej postawie.

Nie dałem mu satysfakcji i nie dopuściłem do narad. Konsultowałem się tylko z Traibenem i z Kathem, Jaifem, a czasami z Naxą i Kilarionem. Ceniłem ich zalety, czy to była bystrość Traibena, wiedza Naxy, pomysłowość Katha czy intuicja Kilariona w wyborze właściwego szlaku lub dobra wola Jaifa. Doszedłem do wniosku, że mogą mi się przydać. Ale nigdy nie naradzałem się z Muurmutem. Może to było małostkowe z mojej strony, lecz zawadzał mi od samego początku, narzekał, sprzeciwiał się i judził przeciwko mnie, więc nie miałem teraz zamiaru obdarzyć go zaufaniem.

Widziałem, że przypatruje mi się z daleka. Przez cały czas wyglądał na spiętego i zagniewanego. Bez wątpienia dusił w sobie sarkastyczne i ubliżające uwagi. Mimo to milczał.

Nikt nie potrafił zaproponować sposobu wytyczenia trasy w górę. Tak więc wędrowaliśmy bez celu, od czasu do czasu trafiając na jakiejś łące na własne ślady lub obozowisko, gdzie nocowaliśmy trzy dni wcześniej. Byliśmy jak dzieci, a może raczej jak marzyciele próbujący znaleźć drogę w nie znanym świecie. Wysłali nas na Ścianę, nie wiedząc nic o tym, co nas czeka. Całe lata szkolenia opierały się na domysłach, bajkach i nonsensach. Nic dziwnego, że znaleźliśmy się w tarapatach.

Pewnego późnego popołudnia, kiedy po długim dniu bezcelowej wędrówki rozbijaliśmy obóz na mchu obok czystego strumienia, podeszła do mnie Gryncindil. Zapadał zmrok, a na niebie pojawiły się dwa księżyce.

— Poilarze, Muurmutowi jest bardzo ciężko — oznajmiła.

Gryncindil i Muurmut zaczęli sypiać ze sobą po tym, jak opuściliśmy płaskowyż. Wydawało mi się to dziwne, ponieważ Gryncindil, chociaż trochę porywcza, zawsze wydawała mi się kobietą zrównoważoną i o dobrym sercu, więc nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego związała się z takim aroganckim bufonem jak Muurmut. Jednak tam, gdzie chodzi o Zmiany, rozum śpi. Może Muurmut miał zalety, których nie potrafiłem dostrzec.