— Wszystkim nam jest ciężko, Gryncindil — odparłem.
— Z nim jest inaczej. On chce być przywódcą, a ty stoisz mu na drodze.
— Wiem o tym. To nic nowego.
— On wie, którą drogą powinniśmy pójść.
— Czyżby? Niech więc powie.
— Nie. Zwymyślałeś go, kiedy poszedł szukać Min. Był na ciebie za to wściekły. Nie spał całą noc i powtarzał:, Jak moglibyśmy nie spróbować? Jak moglibyśmy tak zwyczajnie pozwolić jej uciec i iść dalej, jakby nic się nie stało? A Poilar jeszcze mi mówi, że źle zrobiłem…”. Jest rozgoryczony, Poilarze. Dzień i noc się gryzie. Czasami słyszę, jak płacze, naprawdę płacze. To taki zduszony, suchy płacz, pełen frustracji i gniewu. Dwa czy trzy razy był w poważnych kłopotach, kiedy szukał Min, wiesz? Omal nie zginał. Część ścieżki usunęła mu się spod stóp i spadła w przepaść, niemal pociągając go za sobą. Tak więc kiedy skrytykowałeś go później, kiedy wrócił… Nie, Poilarze, on nie zamierza zgłosić się z żadnymi pomysłami. Boi się, że znowu zrobisz z niego głupca.
— Był bardzo dzielny, że poszedł za Min, ale jednocześnie nierozsądny.
— Nieprawda, Poilarze. Wzruszyłem ramionami.
— Tak uważasz? Cóż, więc myliłem się. Posłuchaj, Gryncindil, przykro mi, że Muurmut cierpi z mojego powodu. Ale sam jest sobie winien.
— Nie możesz mu pomóc?
— Jak? Odstępując mu miejsce przywódcy?
— Mógłbyś przynajmniej od czasu do czasu się go poradzić. Przyjrzałem się jej uważnie. Mówiła szczerze. Dostrzegłem w jej oczach ciepło, miłość do Muurmuta, która mnie poruszyła. Wziąłem pod uwagę możliwość, że go nie doceniałem. Nawet samochwały mogą mieć jakieś zalety.
Nie wierzyłem jednak w jego osąd, ponieważ zawsze uważałem, że miłość własna przeszkadza mu w myśleniu, że stara się zrobić wrażenie na innych swoją siłą, odwagą, sprytem i zdolnościami. Prawdziwego przywódcy nie obchodzą takie rzeczy.
— Pomyśle o tym — obiecałem Gryncindil, nie zamierzając wcale tego robić.
Wiedziała o tym, ale zdawała sobie również sprawę, że niczego więcej nie osiągnie. Odwróciła się, mrucząc coś do siebie.
Chwilę później, gdy szukałem dogodnego miejsca na legowisko, zbliżyła się do mnie Hendy.
— Możemy porozmawiać? — zapytała.
Byłem trochę zaskoczony, gdyż Hendy zawsze trzymała się na uboczu. Ostatnio jednak jakby trochę wyszła ze swojej skorupy. Wątłe ramiona miała teraz wysunięte do przodu w postawie dziwnej determinacji, stanowiącej kontrast z jej zwykłym nieśmiałym, pełnym rezerwy zachowaniem.
— O czym? — zapytałem.
— O Muurmucie.
— O Muurmucie! Na Kreshe, kobieto! Na Selemoya i Thiga! Sprzysięgłyście się przeciwko mnie? Powiedz mi, ty również robisz z nim Zmiany?
To było obcesowe pytanie. I zadałem je tak ostrym tonem, że cofnęła się o krok. Nie spuszczała ze mnie wzroku.
— Również? Czy robię Zmiany aż z tyloma mężczyznami? Z Muurmutem i innymi?
— Nie to miałem na myśli — odparłem, czerwieniąc się i żałując, że nie mogę odwołać tych słów. — Ale właśnie przyszła do mnie Gryncindil, żeby wstawić się za Muurmutem. Cóż, ona ma przynajmniej powód. A kiedy również ty się zjawiłaś…
— Muurmut nie jest moim kochankiem — oświadczyła spokojnie. — A to, co robi z nim Gryncindil, to jej sprawa. Przyszłam do ciebie, ponieważ wszyscy martwimy się, że może być tylko gorzej.
— Gorzej?
— Miedzy tobą a Muurmutem. O, nie, nie, Poilarze, proszę, nie rób takiej niewinnej miny. Od Hithiat obaj walczycie ze sobą i wszyscy o tym wiedzą.
— On uważa, że nadaje się na przywódcę. Ja wiem, że jestem lepszy. Walczymy ze sobą, bo on się ze mną nie zgadza.
— To samo można powiedzieć o tobie.
— Uważasz, że Muurmut lepiej się nadaje niż ja, żeby prowadzić grupę?
— Nie — odparła. — Jest nierozważny, uparty i potrafi być bardzo głupi. Ale go nie doceniasz, Poilarze. Ma pomysły. Niektóre mogą być dobre. A ty sprawiasz mu ból, bo nie chcesz go wysłuchać. Jeśli tak dalej pójdzie, zmusi nas, byśmy dzielili ten ból.
— Co masz na myśli?
— Walkę o przywództwo.
— Nie spróbuje tego — powiedziałem. — A jeśli tak, poprą go tylko nieliczni.
— Chcesz zaryzykować? — zapytała Hendy. — Walkę o władzę, kiedy dotarliśmy tak daleko?
Jej ciemne oczy lśniły tajemniczo. Szyja i ramiona pachniały delikatnie i wiedziałem, że musi to być zapach jej skóry. Ten pokaz siły dodał jej urody i wywarł na mnie potężne wrażenie.
— Masz jakieś propozycje? — zapytałem.
— Pojednanie między tobą i nim.
— Nie może być pojednania tam, gdzie nigdy nie było przyjaźni.
— Cóż, więc przynajmniej pokój. Uścisk ręki. Byłeś wobec niego okrutny, kiedy poszedł szukać Min. Mógłbyś mu teraz powiedzieć, że tego żałujesz.
— Przysięgasz, że nie uknułaś tego z Gryncindil? Jej nozdrza zadrżały z gniewu.
— Już ci powiedziałam, że nie.
— Ona myśli tak samo jak ty.
— Podobnie jak wielu z nas.
Zastanowiłem się nad tym. Przypomniałem sobie sarkanie, które słyszałem wcześniej. Przywódca prowadzi tylko za zgodą prowadzonych. Tę zgodę można cofnąć w każdej chwili.
— W porządku — odezwałem się po chwili. — Uścisnę mu dłoń, jeśli uważasz, że tak będzie dobrze. Co jeszcze proponujesz, Hendy?
— Poproś Muurmuta, żeby podzielił się z nami swoimi pomysłami, dokąd iść.
— Gryncindil powiedziała to samo.
— Nie dziwię się.
Przez dłuższą chwilę patrzyła mi prosto w oczy. Potem odwróciła się i odeszła.
Tej nocy Jaif śpiewał przy ognisku Pieśń Wysokich Szczytów, a Ais i Tenilda akompaniowały patyczkami. Naxa opowiedział długą, pogmatwaną i komiczną bajkę o stosunkach między bogami i małpami, którą poznał z manuskryptu liczącego sobie pięć tysięcy lat. Chociaż nie osiągnęliśmy niczego podczas całodziennej podróży, tego wieczoru byliśmy dziwnie weseli.
Kiedy Naxa skończył, podszedłem do Muurmuta, który siedział po drugiej stronie ogniska z Talbolem i Seppilem.
— Możemy porozmawiać? — zapytałem.
— Nie wiem. A możemy?
— Daj spokój, Muurmucie. To był zbyt miły wieczór, żeby go teraz zepsuć.
— To ty przyszedłeś do mnie, Kuternogo. Ja nic nie miałem ci do powiedzenia.
Chętnie wrzuciłbym go do strumienia za tego „Kuternogę”, ale opanowałem się, rzucając spojrzenie na Gryncindil, która obserwowała nas z pewnej odległości.
— Jestem ci winien przeprosiny, Muurmucie.
Na jego twarzy pojawił się wyraz zdumienia i ostrożności.
— Przeprosiny? Za co?
— Za to, co ci powiedziałem, kiedy wróciłeś z poszukiwań Min.
Nabrał podejrzliwości.
— Do czego zmierzasz, Poilarze?
Wziąłem głęboki oddech. Oświadczyłem, że nigdy nie pozwoliłbym mu iść na poszukiwanie Min, gdyby mnie poprosił, ale myliłem się, oskarżając go o nieposłuszeństwo, ponieważ on po prostu zerwał się i pobiegł pod wpływem impulsu, nie zadając sobie trudu, by mnie zapytać o pozwolenie. Gdzie nie ma odmowy podporządkowania się rozkazowi, tam nie ma nieposłuszeństwa.
Słuchał tych suchych wywodów ze sceptyczną miną i nic nie odpowiadał.
— Co więcej — kontunuowałem — powiedziałem ci wtedy, że źle zrobiłeś, idąc po nią. Teraz zdaję sobie sprawę, że postąpiłeś właściwie. Skoro istniała jakakolwiek szansa, że można znaleźć Min i sprowadzić ją z powrotem, należało spróbować.