Muurmut najwyraźniej się tego nie spodziewał. Sam byłem zdumiony, że zdołałem to powiedzieć. Wpatrywał się we mnie, jakby próbował się doszukać jakiejś ukrytej drwiny w moich słowach. Widać jednak było, że stara się w nie uwierzyć. Seppil i Talbol spoglądali na siebie w kompletnym osłupieniu. Zobaczyłem, że Gryncindil idzie z uśmiechem w naszą stronę.
— No… — zaczął Muurmut i umilkł, nie wiedząc, co powiedzieć.
— Tamtego dnia potraktowałem cię zbyt ostro. Teraz tego żałuję. Doszedłem do wniosku, że miałeś rację, idąc na poszukiwania Min. I wykazałeś się odwagą, podejmując tę samotną próbę.
— No — wybełkotał zakłopotany. — Cóż, Poilarze… Nigdy wcześniej nie widział mnie w takim nastroju. Ani nikt inny. I nie był pewien, co ma o tym myśleć. Pewnie przyszło mu do głowy, że szykuję dla niego nowe upokorzenie.
Patrzyłem na niego spokojnie. Postanowiłem przebrnąć przez to wszystko.
— I co, Muurmucie? Przyjmiesz moje przeprosiny czy nie?
— Jeśli są szczere, to je przyjmuję. Dlaczego miałbym nie przyjąć? Wyznam jednak, że nie rozumiem, dlaczego zadajesz sobie ten trud.
— Ponieważ zbyt dużo energii zużywaliśmy na spory — stwierdziłem — a nie mamy jej w nadmiarze. — W moim głosie pojawił się cieplejszy ton, lecz przyznaje, że z trudem przychodziło mi płaszczenie się przed nim w taki sposób. Mimo to wyciągnąłem do niego rękę. — Możemy skończyć z tymi kłótniami?
— Zrzekasz się przywództwa na moją rzecz? — zapytał chłodno.
I znowu poczułem ochotę, żeby go uderzyć. Zacisnąłem jednak zęby i odparłem, siląc się na spokój:
— Nasi towarzysze wybrali mnie na przywódcę. Jeśli zechcą mnie usunąć, niech tak będzie. Ale rezygnacja nie leży w mojej naturze. Proszę cię, żebyś zaakceptował mnie jako przywódcę tej Pielgrzymki, Muurmucie. Obiecuję ci w zamian, że odłożę na bok niechęć, jaką czułem wobec ciebie, i włączę cię w krąg moich doradców.
— Chcesz, żebyśmy zostali przyjaciółmi? — zapytał z niedowierzaniem.
— Raczej sprzymierzeńcami. Towarzyszami podróży, współdziałającymi dla dobra nas wszystkich.
— Cóż…
Gryncindil, która znalazła się przy jego boku, dała mu mocnego kuksańca. Rzucił jej gniewne spojrzenie, ale wstał i wyprostował się na całą wysokość. Górował nade mną. Stałem l wyciągniętą ręką. Przyjął ją, chociaż minę miał niewyraźną.
— Bądźmy więc sojusznikami — powiedział. — Towarzyszami podróży. W porządku, Poilarze. Działajmy wspólnie.
Nie było to najczulsze pojednanie. Ale spełniło swoją rolę. Jutro, postanowiłem, odwołam Muurmuta na stronę i zapytam go, czy ma pomysł, jak wydostać się z doliny strumieni.
Kiedy ruszyłem na swoje miejsce przy ognisku, podeszła do mnie Gryncindil i szepnęła słowa podziękowania. Skinąłem głową i szedłem dalej. To wszystko nie było dla mnie przyjemne. Zrobiłem to z konieczności, tak jak się wypala ranę.
14
Tej nocy wzeszły wszystkie księżyce. Było tak jasno, że mieliśmy trudności z zaśnięciem. Jednak to nie księżycowe światło nie pozwalało mi zasnąć, lecz rozmowa z Muurmutem. W głowie kłębiło mi się od niesfornych myśli. Przewracałem się z boku na bok przez wiele godzin, zastanawiając się, czy skończyłem się jako przywódca przez moją gotowość do wykonania pojednawczego gestu, który ktoś mógł uznać za tchórzostwo albo w najlepszym razie za chwiejność.
Nie — powtarzałem sobie. — Przywódca może tylko zyskać, okazując wielkoduszność. Mądrzej było unieszkodliwić i rozbroić Muurmuta dobrocią niż pozwolić, by dalej żywił gniew w sercu.
Jednak żadna z tych filozoficznych myśli nie pomogła mi zapaść w sen. Leżałem spięty, ciągle niespokojny. W końcu nie mogłem już dłużej uleżeć. Bolały mnie oczy, policzki paliły. Wyśliznąłem się ze śpiwora i poszedłem do strumienia, żeby spryskać wodą twarz.
Wszyscy spali wokół ogniska, oprócz Kilariona i Malti, którzy pełnili warte. Sami wyglądali na półprzytomnych. Kiedy przechodziłem obok, sennie skinęli mi głowami. Zazdrościłem im tej senności.
Spojrzałem na drugą stronę strumienia i zobaczyłem obozującą jak zwykle samotnie Hendy. Nieraz mówiłem jej o niebezpieczeństwie odłączania się od reszty, ale ona i tak robiła, jak jej się podobało, wiec w końcu przestałem ją o to męczyć.
Nie spała. Siedziała na posłaniu z brodą opartą na dłoni i obserwowała mnie. Jej oczy błyszczały w świetle wielu księżyców. Przypomniałem sobie, jak pięknie wyglądała, kiedy niedawno namawiała mnie na pojednanie z Muurmutem, i jak słodko pachniała. Patrzyłem na nią i czekałem, łudząc się nadzieją, że na mnie skinie. Ale tylko odwzajemniła mi spojrzenie. Potem przypomniałem sobie, jak w gniewie zapytałem ją, czy robiła Zmiany z Muurmutem, skoro przyszła wstawić się za nim. I poczułem, że ogarnia mnie wstyd.
Musiałem naprawić to grubiaństwo. Choć nie otrzymałem od niej zaproszenia, ruszyłem na drugą stronę potoku. W połowie drogi potknąłem się na śliskim kamieniu i runąłem jak długi. Przez chwilę klęczałem w chłodnej wodzie. Kląłem swą niezręczność, ale jednocześnie mocno mnie ta sytuacja rozbawiła. W takich wypadkach śmiech jest najlepszy. Nie była to jednak dla mnie wesoła noc i zapowiadała się na jeszcze gorszą.
Pozbierałem się i podszedłem do Hendy. Stanąłem nad nią, ociekając wodą. Spojrzała na mnie, a po jej twarzy przemknął… strach? A może jakieś bardziej złożone uczucie?
— Na twoją prośbę rozmawiałem z Muurmutem — zacząłem.
— Tak. Wiem.
— Przeprosiłem go. Nie był specjalnie wdzięczny. Może nie zrobiłem tego z wielkim entuzjazmem. Ale zawarliśmy pokój.
— To dobrze.
Nie powiedziała nic więcej. Stałem, czekając na coś jeszcze. Czułem się jak trzynastolatek, a nie jak dwudziestoletni mężczyzna, który połowę życia ma już za sobą.
— Mogę usiąść obok ciebie? — zapytałem wreszcie. Chyba uśmiechnęła się lekko.
— Jak chcesz. Jesteś cały mokry. Zimno ci?
— Właściwie nie.
— Widziałam, jak upadłeś w strumieniu.
— Tak. Patrzyłem na ciebie zamiast pod nogi. To głupi sposób przeprawiania się przez wodę. Ale byłem bardziej zajęty tobą.
Nic nie odpowiedziała. Wzrok miała nieprzenikniony. Ukląkłem obok niej.
— Wiesz, że nie mówiłem tego poważnie, kiedy cię zapytałem, czy robiłaś Zmiany z Muurmutem?
— Rozumiem, co miałeś na myśli.
— Byłem zaskoczony, że zadajesz sobie trud, by wstawiać się za nim, skoro nigdy nie angażujesz się w żadne spory. I przyszłaś do mnie tuż po Gryncindil, która robi z nim Zmiany. Czułem się pokonany liczebnie. A mój gniew…
— Powiedziałam ci, że rozumiem. Nie ma potrzeby wciąż tego wyjaśniać. Tylko gmatwasz sprawy. — Położyła mi dłoń na nadgarstku i ścisnęła z zadziwiającą siłą. — Nie mogę patrzeć, jak się trzęsiesz. Chodź do mnie. — I odsunęła połę śpiwora.
— Naprawdę chcesz? — zapytałem. — Wszystko przemoczę.
— Och, jesteś głupi.
Po raz drugi w ciągu pięciu minut roześmiałem się ze swojej głupoty. Wgramoliłem się obok niej. Przesunęła się w prawo, żeby zrobić mi miejsce. Między nami została wolna przestrzeń. Przez chwilę się nie ruszałem. Wyczułem, że w Hendy toczy się walka między wrodzonym brakiem zaufania do innych ludzi a pragnieniem, żeby w końcu się otworzyć wobec drugiego człowieka i pozwolić się objąć. Pod tym względem przypominała Thissę. Ale Thissa była santanilłą. Dzieliła ją od innych ludzi moc czarodziejskiego kunsztu. Mogła być tylko gościem w czyimś życiu. Hendy, jak podejrzewałem, starała się położyć kres swojej powściągliwości. Ta walka musiała ją drogo kosztować. Widocznie doszła do wniosku, że teraz nadeszła właściwa pora, by z tym skończyć. Byłem zdumiony i wdzięczny, że wybrała właśnie mnie. Dałbym jej wszystko, czego by sobie zażyczyła. Mógłbym z nią spokojnie porozmawiać, przytulić albo zrobić Zmiany. Przyrzekłem sobie, że będę cierpliwy i delikatny. Tej nocy popełniłem już dość nietaktów. Położyła się na plecach i powiedziała w ciemność: