W końcu ona przerwała pełną napięcia ciszę. — Nie chcesz mnie — stwierdziła. — Z powodu Tipkeyn.
— Dlaczego miałoby to mieć znaczenie?
— Splugawili mnie. Zbrukali.
— Oni tylko wykorzystali twoje ciało, Hendy. Twoje ciało, nie ciebie. Nadal byłaś sobą, kiedy robili to z twoim ciałem. Można splugawić ciało, ale nie duszę.
Nie była przekonana.
— Gdybyś mnie pragnął, sięgnąłbyś po mnie. Ale nie zrobiłeś tego.
— Nie poprosiłaś mnie o to. Nie zrobię tego bez zaproszenia.
— Naprawdę?
— Powiedziałaś mi, że nigdy nie wybierałaś. Czekam, aż to zrobisz.
— Moje ciało wybiera — powiedziała. — Moje ciało i ja. — Położyła ręce na swoich piersiach. — Jak myślisz, co to jest? Skąd się wzięły i dlaczego? Jak sądzisz? Och, Poilarze, Poilarze…
To wystarczyło. Przykryłem jej dłonie swoimi, ściskając piersi. Potem ona cofnęła ręce. Przesunąłem wargami po policzku i w dół do zagłębienia szyi.
— Boję się — powiedziała bardzo cicho.
— Nie bój się.
— Ale ja nie wiem, jak się to robi. Umiem tylko leżeć i nie bronić się.
— Tylko ci się wydaje, że nie wiesz. Rób tak, żeby ci było dobrze, a wtedy wszystko będzie w porządku.
Zsunąłem dłoń na jej brzuch i do ciepłego miejsca między udami. Była gotowa.
— Boję się, Poilarze — powtórzyła.
— Chcesz, żebym przestał?
— Nie… nie…
— Czego się boisz?
— Że… ci się to… nie spodoba…
— Zapomnij o mnie. Niech tobie będzie dobrze.
Wtedy uczyniła bardzo dziwną rzecz. Zsunęła się niżej w śpiworze i położyła rękę na mojej krzywej nodze, początkowo nieśmiało, potem odważniej, głaszcząc delikatnie kostkę. Żadna kobieta wcześniej tego nie robiła, więc byłem zaskoczony. Omal się nie odsunąłem. Ale zrozumiałem, co chce mi przekazać dotykiem: akceptuje moje cielesne kalectwo, jak ja zaakceptowałem jej duchowe. W ten sposób wyznawała miłość. Tak więc pozwoliłem jej jeszcze przez chwilę masować kostkę, a potem łagodnie przyciągnąłem Hendy do siebie, tak że znaleźliśmy się twarzą w twarz. Uśmiechnąłem się do niej w ciemności. W jej oczach zobaczyłem strach i pożądanie.
— Poilarze?
— Tak?
— Poi…larze…
— Tak. Tak.
Przez chwilę pomyślałem o mężczyznach z Tipkeyn stojących wokół niej kręgiem, pojących ją winem i śmiejących się. Ze złością odsunąłem od siebie te myśli. Musiałem się ich pozbyć, jeśli ona kiedykolwiek miała wyrzucić je z siebie.
Przykryłem ją ciałem.
— Poilarze — powiedziała cicho.
— Tak.
— Poilarze. Poilarze. Poilarze.
Wykąpaliśmy się potem w strumieniu. Była cicha, spokojna i najwyraźniej szczęśliwa. Kiedy człowiek robi Zmiany, wyrywa się z więzienia ciała i unosi ku bogom. Przez chwilę czuje, że jest jednym z nich, chociaż trzeba tak szybko wrócić. Miałem nadzieję, że tak było z Hendy. Nie pytałem, co czuła ani jak się czuje teraz, nie tyle z obawy przed jej odpowiedzią, co dlatego, że chciałem, by ta chwila trwała dla niej samej, bez wypytywania, bez analizowania, bez introspekcji. Ona wiedziała, co czuła. Ja wiedziałem, co ja czułem. Niech to nam wystarczy — powiedziałem sobie.
Następnego dnia wyglądało na to, że wszyscy wiedzą, co zaszło miedzy Hendy i mną, jakby stali w nocy wzdłuż strumienia i obserwowali nas. Widziałem uśmieszki, kpiarskie lub porozumiewawcze spojrzenia. Z pewnością Hendy i ja nie daliśmy im żadnych wskazówek naszym zachowaniem. Prawie się do mnie nie odzywała przez cały dzień, maszerując jak zwykle z tyłu grupy. Nawet na mnie nie patrzyła, kiedy się zatrzymaliśmy na odpoczynek. Oboje wiedzieliśmy i to nam wystarczało. Ale inni też wiedzieli. Cóż, w grupie Pielgrzymów jest niewiele sekretów. Nie przypuszczałem, by nas szpiegowano. Podejrzewałem raczej, że wokół Hendy i mnie jest jakaś aura, blask, który roztaczają wokół siebie ludzie, kiedy przez jakiś czas celowo trzymają się z daleka od siebie, a potem mogą się połączyć. To od razu widać. W powietrzu wisi napięcie, promieniowanie i wszystkie próby, by to ukryć, tylko je wzmacniają.
Zastanawiałem się, co mogą myśleć inne kobiety, z którymi w czasie podróży robiłem Zmiany. Zawsze znajdą się takie, dla których jest coś szczególnego w kochaniu się z przywódcą. Uważają to za oznakę jego łaski. Czy mój nowy związek, który zapowiadał się na trwały, kogoś urazi? Miałem nadzieję, że nie, ale jeśli tak, to trudno. Nikomu nic nie byłem winien. Nie związałem się na stałe z żadną z nich. Jest to niemożliwe. Podczas Pielgrzymki ludzie czują pożądanie, łączą się w pary, robią Zmiany i rozchodzą się. Mogą później zejść się znowu i wszystko powtórzyć. Tak było z Galii, ze Stum, z Marsiel, z Min, z Thissą. Żadnych zobowiązań. Żadnych obietnic. Jeśli raz kochałem się z Galii, potem z Thissą, jeszcze później z tą czy tamtą, a teraz z Hendy, to dobrze. Tak już jest. Może któregoś dnia zwiążę się na stałe z Hendy, kiedy już skończymy. Może nie. Kto wie? Kto wie, czy w ogóle zejdziemy ze Ściany? Teraz wędrowaliśmy i to było najważniejsze. Nasze życie pozostawało w zawieszeniu, dopóki się wspinaliśmy. A mogliśmy się wspinać całą wieczność.
Tamtego dnia, zgodnie z daną sobie obietnicą, zwróciłem się do Muurmuta i powiedziałem:
— Zamierzam poszukać drogi między tymi dwoma szczytami. Linia drzew na przełęczy wskazuje, że płynie tam potok. Moglibyśmy pójść wzdłuż niego. Co o tym sądzisz?
I wskazałem na chybił trafił w stronę odległych poszarpanych czerwonych urwisk, między którymi rosła gęsta zieleń. Na to zbocze nie weszłyby nawet dzikie grezbory. Ani my, chyba że mielibyśmy skrzydła.
— Cóż — zaczął Muurmut i od razu zorientowałem się po jego wahaniu, że on również nie ma pojęcia, którędy należy pójść. — Może masz rację, Poilarze. Ale powiem ci, że znam trochę magię nieba i rzuciłem czar, który daje mi zupełnie inne spojrzenie na sprawy.
Omal się nie roześmiałem na myśl o flegmatycznym Muurmucie Winiarzu o nalanej twarzy praktykującym magię nieba czy jakikolwiek inny rodzaj magii. Rzucanie czarów jest specjalnością Domu Czarowników i nikogo innego. Uczyniłem jednak wysiłek, żeby zachować się pojednawczo.
— Aha, więc którą trasę proponujesz? — spytałem zamiast drwiąco parsknąć.
Był zaskoczony. Chyba się nie spodziewał, że zapytam go o to wprost.
— Tamtą — odparł po chwili i skinął głową na wschód, niedaleko od kierunku, który zaproponowałem. Strzelał na ślepo, podobnie jak ja. — Widzisz tę niewielką górę, która wygląda jak siodło? Jeśli na nią wejdziemy, dotrzemy prosto do nieba.
— Tak uważasz?
— Tak mówi czar, który rzuciłem.
— Więc pójdziemy tą drogą — zadecydowałem, a on spojrzał na mnie jak rażony piorunem.
Co miałem do stracenia? Jeśli szlak Muurmuta okaże się właściwy, wreszcie wyrwiemy się z tej trawiastej doliny i będziemy mogli kontynuować podróż, a tylko to się naprawdę liczyło. Jeśli zaś magia nieba okaże się bzdurą, co podejrzewałem, przynajmniej nikt nie będzie mógł później powiedzieć, że umyślnie pozbawiłem grupę dobrodziejstw wynikających z mądrej rady Muurmuta, żeby umocnić swoją władzę.
Tak więc zwołałem całą grupę i ogłosiłem decyzję.
— Zmieniamy trasę. Na podstawie magii nieba Muurmut twierdzi, że musimy wejść na to siodło. Spróbujemy więc. Cała zasługa przypadnie Muurmutowi, jeśli okaże się, że jego czar otworzył nam drogę. I wskazałem na niego, jakby był źródłem mądrości, a on uśmiechnął się, ukłonił i pomachał ręką, jakby wybrano go na naczelnika Domu. Poczerwieniał jednak mocniej niż zwykle, więc zorientowałem się, że mnie przejrzał i znienawidził za to jeszcze bardziej. Cóż, niech tak będzie. Zawsze chciał prowadzić. Teraz dałem mu szansę.