Myśl o zabiciu Thrance’a mnie przeraziła. Próbowałem ją odpędzić. Jeszcze dzień — powiedziałem sobie, dwa albo trzy, i znowu z nim porozmawiam, ale tym razem nie pozwolę się wywinąć. Wiedziałem jednak, że się łudzę. Thrance zbijał mnie z tropu. Nigdy nie miałem do czynienia z kimś takim jak on.
Moi towarzysze robili się coraz bardziej niespokojni. Pewnej nocy po zapadnięciu ciemności przyszła do mnie delegacja złożona z Galii, Naxy, Talbola i Jaifa. Byli zmartwieni i źli po dniu szalonej wspinaczki, która wszystkich wyczerpała. Przyciąganie było teraz tak silne, że maszerowaliśmy dosłownie od świtu do zmierzchu. W końcu jednak zatrzymaliśmy się pomimo natarczywego głosu w głowach i rozbiliśmy obóz w pobliżu płytkich małych grot w zerodowanej Ścianie.
Hendy była razem ze mną w małej wilgotnej pieczarze.
— Każ jej odejść — zażądała szorstko Galii.
— O co chodzi? — zapytałem. — Chcecie mnie zamordować?
— Chcemy z tobą porozmawiać. To sprawa między tobą a naszą czwórką. Wyłącznie.
— Hendy dzieli ze mną łoże i i nie tylko. Możecie mówić przy niej.
— Nie sprawia mi to żadnej różnicy — stwierdziła Hendy cicho i zaczęła się zbierać do odejścia.
— Zostań — poleciłem, chwytając ją za nadgarstek.
— Nie — powiedziała Galii. Wydawała się ogromna, gdy tak stała w otworze małej groty. Miała zawziętą miną. Nigdy nie widziałem jej w takim stanie. — Każ jej wyjść, Poilarze.
Chciało mi się spać. Przypuszczani też, że w moim umyśle dokonywały się Zmiany, a głos Kavnalli był donośniejszy niż zwykle, jak dudnienie w mózgu. „Chodź, chodź, chodź”. Przez to stawałem się niecierpliwy i popędliwy. Odwróciłem się do nich plecami.
— Zostawcie mnie, dobrze? Nie jestem w nastroju, by z wami dyskutować. Powiesz mi wszystko rano, Galii.
— Porozmawiamy teraz — oświadczyła.
— Co za różnica, czy Hendy usłyszy to czy nie? — wtrącił się Talbol. — Niech zostanie.
Galii chrząknęła i wzruszyła ramionami, ale nie sprzeciwiła się.
— Wysłuchasz nas? — zapytał Talbol.
— Mówcie — zgodziłem się niechętnie.
Talbol zbliżył się do mnie kołyszącym krokiem. Pamiętałem, że był człowiekiem Muurmuta. Jak to dobrze, że Muurmut odszedł — pomyślałem. Wyobrażam sobie, jakie by mi sprawił kłopoty jako członek tej delegacji. Przyjrzałem się szerokiej płaskiej twarzy, brązowej jak skóra, której wyprawianiem zajmował się jego Dom. Co za dziwne przymierze, pomyślałem: moi przyjaciele Galii i Jaif z Talbolem i Naxą, którzy nigdy mnie zbytnio nie kochali.
— Chcemy wiedzieć, Poilarze, dlaczego pędzimy jak szaleni, nie wiedząc dokąd — powiedział.
— Idziemy do Królestwa Kavnalli — odparłem. — A potem do następnych.
— Tak, właśnie tam — odezwał się Naxa, stając obok Talbola. — I co dalej? A jeśli Thrance chce nas zaprowadzić nas do tej istoty, której wezwanie słyszymy w głowach?
— Na pewno nie — zaprotestowałem słabo, odwracając wzrok z zażenowaniem, gdyż Naxa wyraził na głos obawę, którą podzielałem. Nie mogłem się jednak do tego przyznać. — On wie, jak się przed nią obronić.
— A co to może być? — zapytała Galii.
— Nie wiem.
— Ale on zamierza nam to powiedzieć wcześniej czy później?
— Kiedy przyjdzie czas. Tak mi obiecał.
— Czyli kiedy? — spytała. — Na co czeka? Wydaje się nam, że czas już nadszedł. Tak dobrze chronił swoją Czterdziestkę, że tylko on przeżył. Mój brat był członkiem jego grupy, Poilarze. A teraz dzień po dniu pędzimy w stronę tej twojej Kavnalli, głos staje się coraz silniejszy, a Thrance nic nam nie mówi.
— Powie. Wiem, że powie.
— Wiesz? Tak myślisz? Wierzysz? Masz nadzieję? Co, Poilarze? — Wielka, mocno zbudowana Galii stała przede mną jak wieża, a jej oczy płonęły w mroku pieczary. — Dlaczego nie zażądasz, żeby ci powiedział teraz? Ty jesteś przywódcą czy on? Kiedy nam powie, jak mamy się bronić?
— Powie — powtórzyłem z mniejszym przekonaniem. — We właściwym czasie.
— Dlaczego mu ufasz, Poilarze? Nie miałem na to odpowiedzi.
— Myślę, że powinniśmy zrzucić go ze skał — oświadczył Talbol. — Zawrócić i znaleźć inną drogę w górę, zanim przekonamy się, że nie ma powrotu. Gdzieś blisko działa ogień zmian. Jesteśmy w wielkim niebezpieczeństwie. A on nas tam prowadzi.
— Właśnie — włączył się Jaif, który do tej pory milczał. — Zabijmy go teraz, kiedy jeszcze możemy.
— Zabić go? — spytałem zaskoczony.
I usłyszałem to od Jaifa, najlepszego z ludzi?
— Tak, zabić — powtórzył Jaif. Sam wydawał się trochę oszołomiony swoją śmiałością.
Galii energicznie pokiwała głową.
— To niezły pomysł, Poilarze. Wzięłam stronę Thrance’a, kiedy się zjawił, ale stwierdziłam jednocześnie, że powinniśmy go zabić, jeśli będzie stwarzał problemy. Nie mówiłam tego poważnie, ale teraz tak myślę. Jest zepsuty do szpiku kości. Tylko sprawia kłopoty, nie widzisz tego?
Naxa i Talbol również poparli pomysł pozbycia się Thrance’a i nagle wszyscy zaczęli mówić jedno przez drugie, domagając się jego śmierci i zmiany trasy. Pośród tego zgiełku słyszałem naglący głos Kavnalli, głośniejszy niż zwykle, łomoczący jak bęben. „Chodź, chodź, chodź”.
W głowie miałem zamęt, w uszach mi szumiało.
— Uspokójcie się! — krzyknąłem. W moim tonie musiało być takie napięcie, że wszyscy zamilkli z lękiem. Stali w wejściu do jaskini, gapiąc się na mnie. Potem odezwałem się spokojniej. Nie ma mowy o zabiciu Thrance’a czy kogokolwiek innego, chyba że jak tak zadecyduję. Porozmawiam z nim jutro i oświadczę, że nadszedł czas, by nas nauczył, jak się strzec pieśni Kavnalli. A on udzieli mi odpowiedzi albo pożałuje, obiecuję wam. A teraz dobranoc. Idźcie. No już.
Spojrzeli na mnie i wyszli bez słowa. W czaszce mi dudniło, jakby ktoś walił w nią młotem. Myśli się plątały.
— A jeśli oni mają rację, Poilarze? — odezwała się Hendy po dłuższej chwili. — Jeśli Thrance naprawdę jest naszym wrogiem?
— To rozprawię się z nim jak należy.
— Ale jeśli już wpadliśmy w sidła Kav…
— Ty też? — zapytałem. — Bogowie! Widzę, że nie będę miał dzisiaj spokoju.
Leżałem drżąc. Przesunęłam! dłońmi po plecach, chcąc żebym się rozluźnił. Wszystkie mięśnie miałem napięte, a głowa bolała mnie okropnie. Głos wydawał się coraz donośniejszy. „Chodź do mnie. Chodź. Chodź.” Kavnalla już nie przyzywała, lecz rozkazywała. Ogarnęła mnie rozpacz. Jak zdołamy się oprzeć tak natarczywemu wezwaniu? Zaprowadziłem grupę w paszczę lwa. Ogarnie nas ogień zmian płonący w jego jaskini i staniemy się monstrami. Dlaczego zaciągnąłem naszą Czterdziestkę do tego strasznego miejsca? Bo Thrance był kiedyś sławnym bohaterem, którego wielbiłem, bo pozwoliłem mu się zwieść przez wzgląd na to, jaki był dawniej. Powinienem go odpędzić, kiedy przyszedł do nas w krainie czerwonych skał. Zamiast tego przyjąłem go do naszej Czterdziestki i oto jak nam odpłacił. W tym momencie mógłbym go zabić własnymi rękami.
Hendy otarła się o mnie i poczułem miękkie wypukłości jej piersi. Ale nie mogłem teraz myśleć o przyjemności ani o poczuciu jedności, jakie dawały nam Zmiany. Wymruczałem przeprosiny, zerwałem się i wyszedłem w noc.
Padał lekki deszcz. Rozmyte światło kilku księżyców świeciło słabo. Zobaczyłem niedaleko poruszającą się sylwetkę i w pierwszej chwili pomyślałem, że to jeden z wartowników, Gazin albo Jekka, ale chwilę później, kiedy wzrok przyzwyczaił mi się do ciemności, rozpoznałem groteskową, wysoką postać Thrance’a rysującą się w mroku jak zjawa.