Pomachał do mnie.
— Chcesz mnie zabić? — zapytał. Mówił to niemal wesoło. — Cóż, więc jestem. Jak chcesz to zrobić? Nożem? Maczugą? Gołymi rękami, Poilarze? Zrób to i będziesz miał spokój.
— O czym ty mówisz? — spytałem.
Mój głos brzmiał jak zgrzytanie. Thrance nie odpowiedział od razu, lecz zbliżył się do mnie powoli tym swoim chwiejnym chodem, zataczając się i przechylając przy każdym niezdarnym kroku.
Odsunąłem się na wypadek, gdyby miał zamiar uderzyć pierwszy. Kiedy jednak podszedł bliżej, zobaczyłem, że jest nie uzbrojony. Poza tym nie przyjął postawy człowieka, który spodziewa się walki.
— Mam wielu wrogów w tym obozie. W porządku. Co zamierzacie zrobić?
— Podsłuchiwałeś?
— Kręciłem się tu i tam. Głosy się niosą w nocy. — Wydawał się całkowicie obojętny. — Ta Galii, pamiętam ją… Jej brat był kiedyś moim przyjacielem. Żywa dziewczyna, ale zbyt tłusta jak na mój gust. Tak sobie wtedy pomyślałem. I oczywiście była za młoda na Zmiany, kiedy opuszczałem Jespodar. Miałem kobiet na pęczki. Ale byłem piękny. — Pochylił się, wyginając plecy w krzywy łuk tak, że jego oczy znalazły się na poziomie moich. — I co, Poilarze? Naprawdę jesteś tak nikczemny, jak twierdzi ta twoja Galii i jej przyjaciele? Zabij mnie więc. A potem zajmij się Kavnallą, jak potrafisz.
— Nie będzie żadnego zabijania. Ale ta istota zwana Kavnallą przeraża nas.
— Wystarczy jej tylko zaśpiewać — oznajmił Thrance chłodno. — To cały sekret. Zamierzałem wam powiedzieć jutro. Teraz już wiesz. Śpiewaj. Śpiewaj. Otwórz usta i śpiewaj. Masz, oto cała tajemnica. Możesz mnie zabić, jeśli chcesz. Ale po co zadawać sobie trud? — I roześmiał mi się w twarz.
Było dokładnie tak, jak powiedział. Sposobem na zwalczenie pokusy okazał się śpiew. Im bardziej fałszywy, tym lepiej.
Kto by w coś takiego uwierzył? Jednak to wystarczyło, żeby się obronić przed strasznym potworem.
Rano Thrance powiedział mi, żebym wezwał całą grupę. Kiedy stanęliśmy wokół niego kręgiem, wyjaśnił, co mamy robić. Kavnalla czekała na nas po drugiej stronie białych wzgórz. Od momentu zwinięcia obozu musieliśmy zacząć śpiewać, głośno i z pasją, wywrzaskując każdą melodię, jaka nam przyjdzie do głowy. Chodziło o robienie jak największego hałasu. Chwila ciszy mogła się okazać fatalna w skutkach. Gdyby ktoś stracił głos, idący najbliżej niego mieli go chwycić mocno i ciągnąc przeprowadzić przez terytorium Kavnalli.
— A jaka jest sama Kavnalla? — zapytał Traiben.
— To straszna istota — odparł Thrance. — Potwór, który czai się, żeby wabić słabych. Co mogę ci więcej powiedzieć? To gigantyczny pasożyt, wróg naszej rasy. Śpiewaj i omiń go. Dlaczego musisz wiedzieć, jaki jest? Śpiewaj, chłopcze. Śpiewaj i biegnij szybko, a się uratujesz.
Mieliśmy tylko dwóch prawdziwych Śpiewaków, Jaifa i Dahaina. Ustawiliśmy ich na czele kolumny, obok Thrance’a, gdyż znali sekret wydobywania z siebie donośnych dźwięków przy stosunkowo małym wysiłku. Reszta, z kilkoma wyjątkami, nie miała za grosz słuchu. Nasz śpiew przypominał raczej krakanie, skrzeczenie czy też zawodzenie. Thrance uprzedził jednak, że od tego zależy nasze życie, więc śpiewaliśmy. Przeszedłem wzdłuż szeregów, by się upewnić, że wszyscy robią, jak kazał. Thissa, zawsze nieśmiała, wysnuwała z siebie cieniutką srebrną nić dźwięku. Wziąłem ją za ramiona i potrząsnąłem.
— Śpiewaj, kobieto! Na litość Kreshe, śpiewaj! — wrzasnąłem. Mała Bilair Uczona również nie potrafiła wydobyć z siebie nic więcej niż żałosne sapanie, przypuszczam, że ze strachu, więc stanąłem przy niej, wywrzaskując sprośną pijacką piosenkę, z której znałem zaledwie połowę słów. Robiłem zachęcające gesty, aż udało się jej wydobyć z siebie trochę silniejszy głos. Minąłem Naxę, który zawodził na jedną straszną męczącą nutę, ale za to bardzo donośnie, Tuli, która piskliwie śpiewała wesołą błazeńską piosenkę, Galii wykrzykującą sprośności głosem, co mógł skruszyć skały, prawie równie hałaśliwą Gryncindil i Katha intonującego hymn swojego Domu zlewającymi się frazami, Kilariona, czerwonego na twarzy i z szerokim uśmiechem wznoszącego w powietrze ochrypłe wrzaski. Śpiew Thrance’a był prymitywny, niemelodyjny, zgrzytliwy jak tarcie metalu o metal, przykry dla ucha. I tak maszerowaliśmy. Jeśli Thrance zrobił nam dowcip, musiał teraz świetnie się bawić. Z pewnością takiego hałasu, jaki robiliśmy tego ranka na Kosa Saag, świat nie słyszał.
Jednak nie zrobił kawału. Pomimo wrzasku wciąż słyszeliśmy pieśń Kavnalli, która starała się nas zwabić. „To ta droga, tędy, chodźcie… chodźcie…” Zagłuszały ją jednak nasze krzyki. Odzywała się gdzieś w głębi umysłu, słabo, nierówno i jakby z metalicznym pogłosem. Mówi się czasami, że z powodu hałasu nie słychać własnych myśli. Udało się nam to osiągnąć śpiewem. Ponieważ nie byliśmy w stanie myśleć, nie mogliśmy również ulec pokusie. Ukrywaliśmy przed sobą nalegania Kavnalli oszalałą wrzawą.
Robiąc zgiełk, rycząc i wyjąc jak banda szaleńców dotarliśmy do grani białych wzgórz i znaleźliśmy się w szerokiej niecce otoczonej przez łagodne niskie piaszczyste zbocza. Przed nami jak zwykle wyrosły nowe szczyty: poszarpane, czarne, ostre, niedostępne i przerażające, sterczały wysoko w lodowato niebieskie niebo. Nad tymi odległymi skalnymi sztyletami krążyły duże ciemne ptaki.
Bliżej, u podnóża żółtych wzgórz po lewej stronie zobaczyłem długą, nisko sklepioną jaskinię o szerokim otworze i ciemnym wnętrzu. Prowadził do niej mocno wydeptany szlak. Od razu się domyśliłem, że znajduje się w niej źródło tajemniczego głosu. Thrance zauważył, że patrzę w tamtym kierunku i zaśpiewał mi do ucha w swój kraczący, niemelodyjny sposób:
— Tam jest Kavnalla, tam jest Kavnalla!
— Tak — odśpiewałem. — Czuję przyciąganie. — Zapatrzyłem się w ciemność, przestraszony i zafascynowany. — Powiedz mi — śpiewałem dalej — czy to wyjdzie, czy to wyjdzie z jaskini?
A Thrance odpowiedział tak samo:
— Nie, nie, Kavnalla nigdzie nie wychodzi, nigdzie, nigdzie, leży i czeka, aż do niej przyjdziemy.
W tym momencie Uczona Bilair wyrwała się z grupy, nie śpiewając już, lecz tylko kwiląc i mrucząc coś do siebie. Zaczęła biec piaszczystym zboczem w stronę jaskini. Gdy to zobaczyłem, rzuciłem się w pościg. Thrance również ruszył za nią. Złapaliśmy ją w połowie wzgórza. Chwyciłem Bilair za ramie, okręciłem i popatrzyłem w oczy o dzikim spojrzeniu, na twarz wykrzywioną w dziwnym grymasie.
— Proszę… — szepnęła. — Pozwól… mi… iść…
Nie przerywając śpiewu, uderzyłem ją w twarz, niezbyt mocno, ale ogłuszyłem na moment. Bilair spojrzała na mnie oszołomiona. Zamrugała oczami i potrząsnęła głową. I wtedy na jej twarzy pojawiło się zrozumienie. Skinęła mi głową i wyszeptała kilka niewyraźnych słów podziękowania. Usłyszałem, że podejmuje piskliwą piosenkę. Puściłem ją, a ona jak przestraszone zwierzę wróciła biegiem do grupy, śpiewając najgłośniej, jak potrafiła.
Odwróciłem się do Thrance’a. Roześmiał się, a w oczach ’ pojawił mu się dziwny, diaboliczny błysk. Tym samym nieznośnym, zgrzytliwym głosem zaśpiewał:
— Pozwól, że pokażę ci Kavnallę, pozwól że pokażę ci Kavnallę!
— Co ty mówisz, co ty mówisz? — zapytałem go śpiewnie, ile miałem sił w płucach, w podobnym rytmie. To było absurdalne, że rozmawialiśmy w ten sposób. Cała grupa zatrzymała się i również wpatrywała w ciemny otwór jaskini. Wydawało mi się, że niektórzy przestali się wydzierać. — Śpiewajcie! — wrzasnąłem. — Nie przestawajcie ani na chwilę! Śpiewajcie!