Выбрать главу

Mieszkańcy tych Królestw sami kiedyś byli Pielgrzymami, a przynajmniej ich przodkowie, choć ich wygląd często na to nie wskazywał. Ludzie ci nie dotarli do celu, zrezygnowali ze świętych poszukiwań, podobnie jak stworzenia z jaskini Kavnalli albo insekty Sembitola. Zostali członkami legionu Przekształconych o najdziwaczniejszych kształtach.

Istniała jednak pewna różnica. Mieszkańcy Kosa Saag poszerzyli granice naszych zdolności do zmiany kształtu, robili to chętnie i umiejętnie. Myślę, że nie byli ofiarami ognia zmian. Różnili się od straszliwie zdeformowanych i żałosnych istot Stopionych, od nieszczęsnych sług Kavnalli albo ludzi-owadów przemierzających majestatycznie wąskie szlaki Sembitolu czy też wstrętnych pełzających istot z Kvuz. Wszyscy oni poddali się mocy promieni pochodzących z wnętrza góry. Tymczasem ludzie zamieszkujący wysokie partie góry musieli przekształcić się z własnej woli. W tym ostrym górskim powietrzu sięgnęli do wewnętrznych zasobów i wykorzystali całą gamę możliwości, jaką daje moc zmiany kształtu, a potem rozszerzyli tę skalę.

Spotykaliśmy istoty dwa razy wyższe od najwyższych z nas, otulone rozłożystymi skrzydłami, chociaż ich nigdy nie używali. Widzieliśmy takich, którzy chodzili w białych płomieniach lub w kulach ciemności i wyglądali jak kaskady wody. Widzieliśmy mężczyzn podobnych do drzew i kobiety jak miecze. Kruche, przezroczyste istoty unoszone przez wiatr, gigantyczne głazy z oczami i ustami, które uśmiechały się do nas. Przypomniałem sobie Sekretną Księgę Maylata Gekkerela. Czytałem ją podczas szkolenia i uważałem za bajkę. Myliłem się jednak. Maylat Gekkerel, kimkolwiek był, widział te Królestwa, wrócił z nich o zdrowych zmysłach i napisał relację. Choć jego książka mogła się wydawać niezrozumiała i bałamutna, nie stanowiła wytworu fantazji, lecz rzeczową kronikę Kosa Saag.

To tutaj zacząłem tracić członków mojej Czterdziestki.

Nie mogłem temu zapobiec. Ci, którzy wcześniej oparli się różnym okropnościom, nie mieli teraz siły, by odwrócić się od widzianych tutaj pięknych i dziwnych rzeczy. Wymykali się, znikali jak we mgle. Gdybym nawet wszyskich powiązał liną, i tak znaleźliby sposób, żeby uciec, gdyż pokusa była silniejsza.

Pierwsza odłączyła się Tuli Klown. Nie zaskoczyło mnie to, ponieważ już raz zdezerterowała. Chociaż wtedy wróciła, nosiła w sobie ślad Sembitolu. Niegdyś pogodna i żywa, pogrążyła się w melancholii. Odeszła w nocy wkrótce po śmierci Ziemianina. Thissa powiedziała później, że czuje, jak Tuli tańczy na wietrze. Biedna Tuli. Modliłem się, żeby tak było.

Potem zniknął Seppil Cieśla, Ijo Uczony, mała Bilair i parę innych osób. Odeszh do różnych Królestw. Kazałem ich szukać, choć tylko dla pozoru, gdyż sam zaczynałem przechodzić pewnego rodzaju transformację i nie martwiłem się utratą towarzyszy tak jak kiedyś. Niech sobie idą — szeptało coś we mnie. — Niech znajdą własne przeznaczenie, jeśli naprawdę nie zależy im na dotarciu do Wierzchołka. Większość z tych, którzy podejmują tę próbę, jest skazana na klęskę, i niech tak będzie. Niech tak będzie.

Pewnego razu przykuśtykał do mnie Thrance i wyszczerzył zęby diabolicznie.

— Więc to tak się dzieje, gdy się dotrze na szczyt Ściany? Człowiek po prostu ulatnia się i zostaje w jakimś Królestwie? Jeśli tak, po co w ogóle wspinaliśmy się tak wysoko? Mogliśmy sobie oszczędzić wysiłku i zostać w jaskini Kavnalli.

— Szkoda, że tego nie zrobiłeś — odparłem.

— Ach, jesteś niedobry, Poilarze! Jaką ci wyrządziłem krzywdę? Czyż nie przeprowadziłem was przez niebezpieczne miejsca?

Przegoniłem go machnięciem ręki, jakby był żądlącym palibozem, który krąży mi nad głową.

— Idź sobie, Thrance. Zamień się w powietrze, wodę, słup ognia. Zostaw mnie.

Wykrzywił się jeszcze złośliwiej.

— O nie, nie, nie, Poilarze! Zostanę przy tobie do końca! Jesteśmy sprzymierzeńcami, ty i ja. Jesteśmy towarzyszami podróży. — Roześmiał się i dodał: — A kiedy dotrzemy na Wierzchołek, będzie nas tylko dwóch. Pozostali odpadną dużo wcześniej.

— Zostaw mnie, Thrance — powtórzyłem. — Albo przysięgam na bogów, że zrzucę cię w przepaść.

— Sam się przekonasz — powiedział. — Stracisz ich wszystkich.

Tej nocy opuścili nas Ais Muzyczka i Dorn Klown. Dwa dni później w Królestwie, którego władca mieszkał w lśniącej, oświetlonej pochodniami rezydencji wykutej w wapiennej skale, z kolumnadami, portykami, komnatami, krużgankami i ogromną salą tronową godną boga, straciliśmy Jekkę Uzdrowiciela, co odczuliśmy naprawdę boleśnie. Kiedy policzyliśmy się rano, okazało się, że z całej Czterdziestki zostało nas tylko dwadzieścioro siedmioro, a Thrance dwudziesty ósmy. Tym razem nie próbowałem nawet wysłać ekipy. Uznałem poszukiwania za beznadziejną sprawę. Zastanawiałem się, czy Thrance nie miał racji przewidując, że wszyscy odejdą i zostaniemy tylko my dwaj. Prawdę mówiąc, byłem ciekawy czy sam znajdę się wśród Przekształconych, zanim wszystko dobiegnie końca. Moje zdecydowanie słabło nieraz podczas podróży, lecz tym razem mógłby to być dla mnie koniec poszukiwań. Musiałem z tym walczyć, ale nie wiedziałem, czy zdołam zwyciężyć? Stojąc wobec takiego dylematu, prowadziłem dalej coraz węższym szlakiem resztę moich ludzi w stronę spowitego chmurami królestwa.

21

Chociaż szybko nas ubywało, nadal pozostawał przy mnie rdzeń Czterdziestki, ci, których kochałem najbardziej: Traiben, Galii, Thissa, Jaif i oczywiście Hendy. Został z nami Kilarion, Kath, Naxa, nie odeszli Uzdrowiciele Malti i Kreod ani Gryncindil, ani Marsiel.

Szliśmy coraz wyżej. Powietrze robiło się zimniejsze i było tak rzadkie, że nasze płuca rozdymały się jak balony, żeby wciągnąć wystarczającą jego ilość. Daleko w dole widzieliśmy szczyty okolicznych gór. Miałem wrażenie, że wdrapujemy się po igle przeszywającej niebo. Dach chmur, który zakrywał Wierzchołek przed naszym wzrokiem, niemal spoczywał nam na ramionach, choć w rzeczywistości był jeszcze daleko.

Opuścili nas Scardil, Pren i Ghibbilau. Żałowałem ich, ale nie zrobiłem nic, żeby ich odszukać. Potem wrócił Ijo Uczony. Wyglądał trochę inaczej, ale nie powiedział, gdzie był ani co go spotkało. W dniu jego powrotu straciliśmy Chalize i Thuimana, a w Królestwie, gdzie z ziemi buchały blade płomienie, odeszło dwóch następnych: Noomai Hutnik i Jaif Śpiewak, po którym się tego nie spodziewałem. Ciężko przeżyłem stratę Jaifa. Nie byliśmy bliskimi przyjaciółmi, lecz dobrymi towarzyszami. Parę dni później Hendy powiedziała, że czuje jego obecność wśród nas, że Jaif krąży w powietrzu, śpiewając pieśni. Może i tak. Ja jednak nic nie słyszałem.

Pewnej nocy niebo pulsowało od zmierzchu do świtu pasami różowego światła, co się czasami zdarza, kiedy Marilemma wschodzi o zmroku i pozostaje na niebie przez całą noc. Zwykle jest to omen. Następnego dnia zobaczyłem cudowne i dziwne rzeczy, przerastające wszystko, czego do tej pory doświadczyłem.

W niecce otoczonej wysoką ostrą krawędzią znajdowało się małe Królestwo. Wytyczające jego granice skały pokrywały szare pasma starego śniegu, gdyż na tej wysokości panowało zimno, wiały chłodne wiatry i często padał deszcz ze śniegiem. Mogliśmy ominąć to Królestwo, gdyż leżało trochę w bok od głównej drogi, byliśmy jednak zmęczeni marszem przez krainę chłodu i zobaczyliśmy zbierające się burzowe chmury. Uznałem, że najlepiej będzie poszukać schronienia na noc, choć dopiero minęło południe.

Kath i Kilarion pierwsi przekroczyli krawędź. Usłyszałem gwizdy zdumienia. Kiedy stanąłem na grani, zrozumiałem wszystko. W dole rozciągał się bujny ogród, powietrze było balsamiczne i ciężkie, jakbyśmy wrócili w mgnieniu oka do naszej wioski u podnóża Ściany. Słyszeliśmy śpiew ptaków, czuliśmy zapach tysięcy gatunków kwiatów. W pewnej odległości wyrastał ogromny zagajnik drzew gollacundry o grubych pniach i gałęziach ciężkich od fioletowych owoców pośród zwieszającego się złotego listowia. I wszystko to w zimnych, śnieżnych partiach Kosa Saag! W dole kręcili się pełni wdzięku, eleganccy ludzie ze złotymi pasami na piersiach i szkarłatnymi opaskami na biodrach. Wszyscy bez wyjątku byli w rozkwicie młodości i urody. Miałem wrażenie, że trafiliśmy do siedziby bogów.