Ku swojemu zdumieniu poczułem, że zaszła we mnie zmiana. Gniew ustąpił, a ja stopniowo poddawałem się woli Droka.
On mówił, a ja zachwiałem się w swoim niezłomnym postanowieniu. Wszystko, do czego z takim uporem dążyłem, nagle straciło znaczenie. „Zostań” — powiedział. — „Zostań i żyj wiecznie”. Dlaczego nie? Tak — pomyślałem zdziwiony. Dlaczego nie? To wydawało się takie proste. Zrezygnować z uciążliwej Pielgrzymki, która zabrała życie mojego ojca i wielu innych ludzi, zejść ze szlaku i pozwolić odpocząć zmęczonemu ciału. Zostać tutaj. Zostać. Tak. Dlaczego nie? Powoli ulegałem pokusie. „Zostań” — powiedział. — „Zostań. Zostań”. Powtarzał to, jakby rzucał na mnie czar. Zaskoczony, stwierdziłem że moja wola słabnie. Coś we mnie szeptało: „Tak, Poilarze, dlaczego nie? Zostań. Zostań”.
Zostać? Jak mógłbym zostać? Byliśmy związani przysięgą.
Ale przysięga nie ustrzegła mnie przed tygodniami czy miesiącami bezczynności w dolinie niebieskiej trawy u podnóża ostatniego szczytu. Podejrzewam, że na tych wysokościach kruszeje wola nawet najsilniejszych. Możliwe, że to z powodu rozrzedzonego powietrza stajemy się mniej odporni. Sam zacząłem zapominać o celu, któremu poświęciliśmy się z Traibenem, kiedy mieliśmy po dwanaście lat, i ku któremu wytrwale dążyłem.
Tej nocy przygotowano dla nas gorącą kąpiel, sorbet, mocne wina i doskonałe jedzenie. Spaliśmy pod miękkimi kocami na stosach futer. Pomyślałem, że mógłbym to mieć na zawsze. Na zawsze, Poilarze, na zawsze.
To było jak nagła choroba. Po co iść na Wierzchołek? Czekają nas tylko wielkie trudy i rozczarowanie na końcu podróży. Wierzchołek? Na co komu Wierzchołek? „To straszne miejsce” — powiedział ojciec mojego ojca. „Znajdziesz tam tylko okropności”. Widział go. Znowu przypomniała mi się mroczna opowieść o śmierci mojego ojca. Zadrżałem. Stanął mi przez oczami obraz małych szkielecików, lecz bardziej niż on dręczyło mnie pytanie, co doprowadziło tych Pielgrzymów do wyboru takiej przerażającej śmierci. Bałem się nad tym zastanawiać, gdyż w moim umyśle otwierały się otchłanie. Doszedłem do wniosku, że lepiej nie stawiać takich pytań. Daj sobie spokój — powtarzałem w myślach. — Wystarczająco długo dążyłeś do celu, którego nie warto osiągnąć. Osiedlij się w kraju ojca swojego ojca albo idź wyżej, znajdź sobie własne Królestwo, żyj tam szczęśliwie i nie przeszkadzaj bogom. Przyznaje, że takie miałem myśli. Nie ma ani jednego człowieka, który by nie tracił czasami odwagi w drodze na Wierzchołek Ściany.
Zostaliśmy w Królestwie ojca mojego ojca dzień, dwa, trzy, cztery i dłużej. Od czasu do czasu wychodziłem z pałacu, patrzyłem na ścieżkę prowadzącą w górę, na ośnieżone tumie i dach z chmur zasłaniający Wierzchołek i uświadamiałem sobie, że powinienem być w drodze. Cel znajdował się niemal w zasięgu ręki. Mimo to nie wydawałem rozkazu wymarszu.
Potępiajcie mnie, jeśli chcecie. Jakiś demon podszeptywał mi, żebym został w tym przyjemnym miejscu, a ja nie potrafiłem mu się oprzeć. Było to coś w rodzaju paraliżu. Nie przyjąłem oficjalnie oferty ojca mojego ojca, ale mimo to tkwiłem tutaj. Zatrzymam się tutaj jeszcze kilka dni — mówiłem sobie każdego ranka. Muszę zebrać siły na ostateczny szturm.
Po co pośpiech? — pytałem. — Wierzchołek poczeka. Bogowie poradzą sobie beze mnie jeszcze trochę.
I tak mijał czas.
— Musimy ruszać — oświadczyła Hendy po kilku następnych dniach bezczynności.
— Tak. Tak.
— Złożyliśmy przysięgę, Poilarze — powiedział Traiben kilka dni później.
— Tak — odparłem. — To prawda.
Wszyscy patrzyli na mnie, obserwowali, dziwili się. Niektórzy palili się do dalszej wspinaczki, inni nie, ale nikt nie mógł zrozumieć, dlaczego nie wydaję rozkazu. Nawet Thrance, obijający się wśród wspaniałości Królestwa, jakby nie robiły na nim wrażenia, zwrócił ku mnie drwiące spojrzenie i zapytał chłodno:
— Boisz się iść na Wierzchołek, Poilarze? O to chodzi? A może to nagły atak lenistwa trzyma cię tutaj tak długo?
Popatrzyłem na niego wilkiem i nic nie odpowiedziałem.
— Może to z powodu kobiety, co? Jedna z tych smukłych dziewczyn z gładką złotą skórą wślizguje się nocami do twojego łóżka, tak? I nie możesz jej zostawić. — Thrance przysunął do mnie plamiastą twarz i zaśmiał się, wionąc na mnie cuchnącym oddechem. — Ona ma sześć dziesiątek lat, Poilarze! Jest dość stara, by być matką matki matki Hendy, a ty myślisz, że to dziewczyna!
— Odejdź ode mnie — warknąłem.
— Sześć dziesiątek lat!
— Wynoś się — powtórzyłem. — Albo cię przetrącę. Znowu się roześmiał, ale odszedł kuśtykając. Rzeczywiście było trochę prawdy w uwagach Thrance’a, ale tylko trochę. Istotnie zabawiałem się w tym czasie z tutejszymi promiennymi kobietami. Wiem, że nie ja jeden to robiłem. Mieszkańcy Królestwa ojca mojego ojca rzucili się na nas jak na nowe zabawki sprowadzone dla ich rozrywki, a niełatwo było się im oprzeć. Bardzo prawdopodobne, że wszyscy członkowie mojej Czterdziestki podczas pobytu w tej krainie mieli kochanków i kochanki. Szczególne upodobanie znalazłem w gibkiej Alamir o lśniącej skórze dziewczyny o połowę młodszej ode mnie. Nie zastanawiałem się, ile naprawdę ma lat, choć ku mojej konsternacji to pytanie czasami przelatywało mi przez głowę. To ona podsunęła mi pomysł założenia własnego Królestwa z nią jako Królową. Bawiłem się tą myślą przez kilka dni, ale te była tylko gra.
To nie Alamir trzymała mnie w tym miejscu ani nie lenistwo. Thrance jednak trafił w sedno za pierwszym razem.
Chodziło o strach.
Zrozumiałem, że ojciec mojego ojca nie rzucił na mnie żadnego czaru. On tylko złożył kuszącą propozycję, którą dawny Poilar od razu skwitowałby wzruszeniem ramion. Nawet teraz, zmęczony długą podróżą, byłem w stanie ją odrzucić.
Nie mogłem jednak zapomnieć opowieści o dziwnej śmierci mojego ojca na Ścianie. Stała mi żywo w pamięci. Im więcej o niej myślałem, tym większe wywierała na mnie wrażenie. Tysiące razy zadawałem sobie pytanie, co mój ojciec zobaczył na Wierzchołku tak potwornego, że chcąc o tym zapomnieć, rzucił się do Studni Życia?
Przed wyruszeniem w dalszą wędrówkę powstrzymywała mnie groza tej historii, a nie coś tak trywialnego jak strach przed śmiercią. Śmierć nigdy nie była straszna. Bałem się natomiast, że odkryję w siedzibie bogów coś, co skłoni mnie do odebrania sobie życia, jak to zrobili mój ociec i jego sześciu towarzyszy. To była zupełnie paraliżująca myśl. Stwierdziłem, że nie jestem w stanie podzielić się tym strachem z żadnym z moich przyjaciół. Przez długi czas ukrywałem to nawet przed sobą i wierzyłem, że trzyma mnie tutaj nowo nabyte umiłowanie komfortu albo jakiś urok, który rzucił na mnie ojciec mojego ojca. To nie to. Wcale nie to.
22
W końcu to Hendy zmusiła mnie do podjęcia decyzji o opuszczeniu tego Królestwa wygody i bezczynności. Podobnie jak my złożyła przysięgę, że dotrze na Wierzchołek, i to ona pomogła mi odzyskać zmysły i przypomniała o obietnicy.
A dokonała tego tak, że po prostu zniknęła Przez cały czas spędzony w tym Królestwie nie było dezercji, bo po co ktoś chciałby opuszczać to miłe miejsce, skoro niedługo znowu mieliśmy podjąć Pielgrzymkę? Pewnego ranka jednak stwierdziliśmy, że nie ma Hendy. Zapytałem parę osób, czy ją widziały, ale nic mi nie potrafiły powiedzieć.
— Odeszła, żeby poddać się transformacji — wyjawił mi później Traiben.