Decyzja spada jak grom z jasnego nieba i nie ma od niej odwołania. Tylko Mistrzowie znają powody, dla których odrzucają kandydata, i nie mają obowiązku ich wyjawić.
To dlatego tak bardzo bałem się tej chwili. Ponieważ byłem młody i niedoświadczony, myślałem że Pierwsza Selekcja zależy wyłącznie od kaprysu, impulsu lub zwykłej niechęci i dlatego nikt nie weźmie pod uwagę zalet, które niewątpliwie posiadałem. Czy zrobiłem przed laty coś, co mogło zirytować lub obrazić Mistrza, co utkwiło mu w pamięci jak cierń w oku. Klepnie mnie w ramię i wszystko się dla mnie skończy: żadnej Pielgrzymki, żadnej wspinaczki na Ścianę, żadnych tajemnic Wierzchołka. Jeśli postanowią mnie wykluczyć, nie pomoże mi sen o gwiazdach. Nie będzie też miało znaczenia pochodzenie od Pierwszego Wspinacza. Większość osób z Domu Ściany powołuje się na pochodzenie od Niego. I nawet jeśli połowa kłamie, to i tak zostaje mnóstwo tych, w których żyłach płynie Jego krew. Nie stanowi to jednak przepustki na Pielgrzymkę. Czyżbym stał z jednym ramieniem uniesionym wyżej? Klap. Czy błysk w moim spojrzeniu lub grymas ust nie są zbyt aroganckie? Czy pomimo wszelkich starań kalectwo przemawia przeciwko mnie? Klap. Klap. Czy któryś z Mistrzów jest tego ranka rozdrażniony w powodu bólu w kolanie? Klap. Poilar odpada.
Jak już stwierdziłem, byłem młody i niedoświadczony. Nie rozumiałem prawdziwego celu Selekcji.
I stałem jak kołek, powstrzymując drżenie i obserwując Mistrzów. Klap! Odpadł Moklinn, wysoki pełen wdzięku chłopiec, który od czasów Thrance’a był najlepszym lekkoatletą w wiosce. Klap! i odpadła głupiutka Ellitt. Klap! Baligan, młodszy syn naczelnika Domu Śpiewaków. Klap! Klap! Klap!
Jakie było kryterium? Odrzucenie Ellitt mogłem zrozumieć, gdyż miała umysł dziecka i szybko zginęłaby na Ścianie. Ale dlaczego pozbyli się wspaniałego Moklinna? Dlaczego Baligana, którego dusza była czysta jak górski strumień? I tak dalej. Wiele decyzji nie budziło najmniejszych wątpliwości, ale odrzucono też paru najlepszych młodych ludzi w wiosce. Patrzyłem, jak odchodzą zdruzgotani. I czekałem ze strachem, aż Mistrz, który niespiesznie szedł wzdłuż naszego szeregu, zbliży się do mnie. To był Bertoll, najstarszy brat mojej matki. Wszyscy Mistrzowie pochodzili z mojej rodziny. To, że jestem członkiem Klanu Ściany, wcale mi nie pomagało. Ani to, że wszyscy znali moją obsesję na punkcie Pielgrzymki. Niemądrze, zuchowato i dziecinnie rozpowiadałem wokół, że zamierzam zobaczyć Wierzchołek. A oni tylko się uśmiechali. Może rozgniewałem ich swoją chełpliwością? I postanowili dać mi nauczkę?
W ciągu tych paru minut umarłem tysiąc razy. Żałowałem, że nie urodziłem się w innym Domu, że nie jestem Cieślą, Muzykiem, Zamiataczem, by Mistrzowie nie wiedzieli, co się dzieje w mojej duszy. Zaraz Bertoll mnie klepnie, tylko po to, żeby ukarać mnie za zuchowatość. Wiedziałem, że to zrobi. Byłem tego pewien. I przysięgałem, że jeśli to zrobi, zanim wzejdą księżyce, zabiję jego, a potem siebie.
Stałem nieruchomo jak skała, z oczami utkwionymi w jednym punkcie.
Bertoll minął mnie, nawet nie spojrzawszy i poszedł dalej.
Łzy ulgi popłynęły mi po policzkach. Straszne wizje okazały się przesadzone. I w tym momencie pomyślałem o Traibenie. Byłem tak skoncentrowany na sobie, że zupełnie o nim zapomniałem. Obejrzałem się akurat w chwili, kiedy Mistrz przechodził obok mojego drobnego chudego przyjaciela, jakby go wcale nie zauważył, a potem klepnął wielkiego silnego chłopaka stojącego za nim.
— To nie ma sensu — powiedziałem do Traibena, kiedy Selekcja się zakończyła. Odrzucono sto osiemdziesiąt osób. Reszta mogła sama podjąć decyzję co do kandydowania. — Jestem kulawy i irytuję ludzi, bo wydaję się pewny siebie. Ty nie potrafisz przebiec stu kroków bez zadyszki i onieśmielasz innych, ponieważ jesteś bardzo bystry. Przepuścili ciebie i mnie, a odrzucili kogoś takiego jak Moklinn, który jest najlepiej z nas przygotowany do wspinaczki. Albo Baligana, najlepszego, najbardziej życzliwego człowieka, jakiego znam. Jakimi kryteriami się kierują?
— To tajemnica — stwierdził Traiben — ale wiem jedno: Selekcja jest nie po to, żeby kogoś ukarać, lecz żeby nagrodzić.
Popatrzyłem na niego zbity z tropu.
— Co masz na myśli?
— Że niektórzy są zbyt dobrzy, by ich wysłać na górę.
— Nadal nie rozumiem.
Traiben westchnął z tą swoją okropną cierpliwością.
— Posłuchaj. Co roku wysyłamy czterdziestu wybrańców, z których większość ginie w Ścianie, a ci nieliczni, którzy wracają, są odmienieni. Obijają się po wiosce, medytując i modląc się. Niewiele mają z nami wspólnego. To jest gra, w której zawsze przegrywamy. Posyłamy Pielgrzymów, żeby zdobyli użyteczną wiedzę, ale z takiego czy innego powodu im się to nie udaje. Ci, którzy kończą Pielgrzymkę, nie odgrywają już nigdy żadnej ważnej roli w życiu wioski. Tak się dzieje od czasów Pierwszego Wspinacza. Zgadzasz się?
— Oczywiście.
— Już o tym kiedyś rozmawialiśmy.
— Gdybyśmy każdego roku oddali górze naszych najlepszych czterdziestu ludzi, co stałoby się z wioską? Kto by nami kierował? Kto by nas inspirował nowymi pomysłami? Rok po roku tracilibyśmy najbardziej utalentowanych. Po jakimś czasie zamienilibyśmy się w plemię głupców i słabeuszy. I dlatego należy niektórych zatrzymać, oszczędzić, żeby mogli w przyszłości sprostać potrzebom wioski.
Zrozumiałem, do czego zmierza, i wcale mi się to nie spodobało.
— Pielgrzymka jest najważniejszym czynem, jakiego możemy dokonać — oświadczyłem. — Pielgrzymi to nasi najwięksi bohaterowie. Nawet jeśli nie udaje się osiągnąć celu. Posyłając ich w Ścianę, spłacamy nasz dług wobec bogów i zapewniamy sobie w ten sposób ich błogosławieństwo. Tak nas nauczał Pierwszy Wspinacz. — Jak widzicie, znowu cytowałem katechizm.
— Istotnie — zgodził się Traiben. — Pielgrzymi to bohaterowie, nie wątpię w to. Jednak są zarazem ofiarami.
Wytrzeszczyłem oczy. Nigdy nie traktowałem tego w ten sposób.
— Dlatego Mistrzowie wybierają takich jak ty, silnych i zdeterminowanych, albo takich jak ja, bystrych i pełnych pomysłów. Tacy właśnie są bohaterowie. Ty i ja potrafimy jednak sprawić kłopoty. Możemy zostać bohaterami, ale jesteśmy zbyt dziwni i niesforni, żeby być dobrymi przywódcami w wiosce. Potrafisz sobie wyobrazić siebie jako naczelnika Domu? Albo mnie? I dlatego można nas poświęcić. Można nas wyznaczyć na Pielgrzymkę. Natomiast Baligan z pewnością kiedyś pokieruje swoim Domem. A Moklinn ma doskonałe ciało. Szkoda, by zginął na Ścianie.
— Thrance też miał doskonałe ciało — przypomniałem. — Mimo to został wybrany.
— I nie wrócił, prawda? Thrance był samolubny i dumny. Może Mistrzowie uznali, że wioska powinna się go pozbyć.
— Rozumiem — powiedziałem, chociaż wcale mnie to nie przekonało.
Byłem wstrząśnięty tym, co usłyszałem od Traibena. W ciągu zaledwie paru minut po raz kolejny przewrócił do góry nogami mój świat. Czułem takie zadowolenie, że udało mi się przejść przez Pierwszą Selekcję. Teraz zacząłem się zastanawiać, czy rzeczywiście mam być z czego dumny, czy też potraktować to jako znak, że wioska chętnie się beze mnie obejdzie?
Szybko jednak odzyskałem równowagę. Zostanie naczelnikiem Domu nigdy nie leżało w moich planach. Natomiast zostanie Pielgrzymem tak. Zdałem pierwszy test i tylko to naprawdę się liczyło.
I tak zaczęło się szkolenie.
Od pierwszych dni stopniowo wzmacniano dyscyplinę. Podzielono nas na czterdzieści stuosobowych grup — Traiben i ja znaleźliśmy się w różnych — i od tego momentu przenosiliśmy się z Domu do Domu, żeby się uczyć i zdawać egzaminy. Z początku wszystko wydawało się zwodniczo łatwe.