— Czemu miałoby ją to interesować, tatusiu?
Wyjęła mały notatnik z adresami i powoli zaczęła go kartkować. Wszyscy ci ludzie nie żyją, od dawna nie żyją. Współpracownicy ojca towarzyszący mu podczas tak wielu ekspedycji, redaktorzy i fotografowie, którzy ślęczeli z nim nad jego książką. Nawet jego wrogowie, którzy powiadali, że zmarnował życie, a jego prace badawcze nie na wiele się zdały; nawet ci najbardziej grubiańscy, którzy oskarżali go o sporządzanie fotomontaży i podawanie nieprawdziwych informacji o jaskiniach, do czego ojciec nigdy się nie posunął.
Czemu ona miałaby nadal żyć, ta kobieta, która dawno temu finansowała jego ekspedycje, ta bogata kobieta, która przysyłała tak wiele pieniędzy przez tak wiele lat.
— Musisz ją poprosić, żeby przyjechała! Powiedz jej, że to bardzo ważne. Muszę jej opowiedzieć, co widziałem.
Przyjechać? Aż z Rio de Janeiro tylko dlatego, że jakiś starzec miał dziwne sny? Córka znalazła w notatniku właściwą stronę; tak, było tam nazwisko i numer. A obok data, sprzed zaledwie dwóch lat.
— Ona mieszka w Bangkoku, tatusiu. — Która godzina jest teraz w Bangkoku? Nie miała pojęcia.
— Przyjedzie do mnie. Wiem, że przyjedzie.
Zamknął oczy i opadł na poduszkę. Był taki mały, jakby skurczony; jednak kiedy otworzył oczy, nie miała wątpliwości, że spogląda na nią jej ojciec, wciąż ten sam mimo łysiny, mimo naciągniętej, pożółkłej skóry i wątrobianych plam na pomarszczonych dłoniach.
Wydawało się, że słucha muzyki, łagodnego śpiewu wampira Lestata, dobiegającego z jej pokoju. Przyciszy radio, jeśli nie pozwala mu spać. Nie przepadała za amerykańskimi piosenkarzami rockowymi, ale tego lubiła.
— Powiedz jej, że muszę z nią porozmawiać! — rzekł nagle, jakby dochodząc do siebie.
— W porządku, tatusiu, jeśli chcesz, żebym to zrobiła. — Zgasiła nocną lampkę. — Teraz już śpij.
— Nie poddawaj się, dopóki jej nie znajdziesz. Powiedz jej… o bliźniaczkach! Widziałem bliźniaczki.
Kiedy wychodziła, przywołał ją jeszcze raz, wydając jeden z tych nagłych jęków, które zawsze ją przerażały. W świetle padającym z holu widziała, że wskazuje na książki w głębi pokoju.
— Podaj mi ją — powiedział. Znów unosił się z wysiłkiem.
— Książkę, tatusiu?
— Bliźniaczki, rysunki…
Zdjęła z półki stary tom, przyniosła mu i położyła na podołku. Ułożyła wyżej poduszki i znów włączyła lampkę.
Podnosząc go, z bólem zauważyła, jaki jest lekki; z bólem patrzyła, jak się trudzi, gdy zakłada okulary w srebrnych oprawkach. Wziął do ręki ołówek, by jak zawsze w razie potrzeby robić notatki na marginesach, ale wypuścił go z palców. Złapała go i odłożyła z powrotem na stoliczek.
— Zadzwoń do niej zaraz! — zawołał.
Skinęła głową, ale została przy nim, na wypadek gdyby jej potrzebował. Dobiegająca z jej gabinetu muzyka była teraz głośniejsza; tak, to jeden z hardrockowych, bardziej hałaśliwych utworów. Ojciec jednak zdawał się tego nie zauważać. Z wielką łagodnością otworzyła książkę i wyszukała pierwszą parę kolorowych ilustracji, zapełniającą obie strony.
Jak dobrze je znała, jak doskonale pamiętała tę wyprawę; jako mała dziewczynka odbyła wówczas z ojcem długą wspinaczkę na górę Karmel, gdzie w zakurzonej ciemnej jamie, unosząc latarkę, pokazał jej ścienne malunki.
— Popatrz na te dwie postaci; widzisz je, te rude kobiety? Początkowo prymitywne figurki były ledwo dostrzegalne w słabym blasku latarki. O ileż łatwiej badało się później fotograficzną dokumentację. Nigdy nie zapomniała tamtego pierwszego dnia, kiedy ojciec pokazał jej całą serię małych rysunków: bliźniaczki tańczące w deszczu — drobnych kreseczkach sypiących się z nabazgranej chmurki; bliźniaczki klęczące po obu stronach ołtarza, na którym leżał ktoś śpiący albo martwy; bliźniaczki w niewoli, sądzone przez gniewny tłum; bliźniaczki uciekające. A potem zniszczone rysunki, z których niczego nie dało się uratować; i wreszcie jedna bliźniaczka łkająca, łzy padają drobnymi kreseczkami, jak deszcz, z oczu, które też są małymi czarnymi kreseczkami.
Wyrzeźbiono to w skale i pokryto pigmentem; oranżowym — włosy, białym — ubiór, zielonym — roślinność wkoło i nawet błękitnym — niebo nad głowami ludzików. Minęło sześć tysięcy lat, od kiedy stworzono to wszystko w głębokiej ciemności pieczary. Nie mniej stare były prawie identyczne reliefy w płytkiej skalnej komorze na stoku Huayna Picchu, po drugiej stronie świata.
Rok później odbyła z ojcem również tę podróż przez rzekę Urubamba, w górę peruwiańskiej dżungli. Na własne oczy ujrzała wizerunki tych samych dwu kobiet, wykonane w uderzająco zbliżonym, chociaż nie identycznym stylu. Na gładkiej ścianie odnalazła również te same sceny — padający deszcz, radosny taniec; a potem surowa scena ołtarzowa wyrysowana z pieczołowitą dokładnością. Na ołtarzu leży ciało kobiety, a bliźniaczki trzymają w dłoniach dwie niewielkie, starannie namalowane miski. Żołnierze z nagimi mieczami brutalnie przerywają ceremonię i uprowadzają w niewolę łkające bliźniaczki. Potem odbywa się srogi sąd i znana już ucieczka. Na kolejnym reliefie, niewyraźnym, chociaż nadal czytelnym, bliźniaczki trzymają niemowlę — małe zawiniątko z kreseczkami w miejscu oczu i kępką rudych włosów; potem powierzają innym swój skarb wraz z kolejnym przybyciem groźnych żołnierzy. Wreszcie jedna z bliźniaczek pośrodku gęstej dżungli wyciąga ramiona, jakby usiłowała dosięgnąć siostry; czerwony pigment jej włosów przyklejono do ściany zeschłą krwią.
Doskonale zapamiętała swoją ekscytację. Dzieliła radosne uniesienie ojca, który znalazł bliźniaczki na starożytnych reliefach, tak bardzo oddalone jedne od drugich, ukryte w górskich jaskiniach Palestyny i Peru.
Wyglądało to na wielkie historyczne odkrycie, nieporównywalne z żadnym innym. Rok później w berlińskim muzeum znaleziono wazę, na której były namalowane takie same figurki, klęczące z miskami w dłoniach przed kamiennymi marami. Dziełu nie towarzyszyła żadna dokumentacja. Jakie to jednak miało znaczenie? Za pomocą najbardziej wiarygodnych metod ustalono, że powstało w 4000 r. p.n.e., i bezbłędnie odczytano na nim słowa w nowo rozszyfrowanym języku starożytnego Sumeru, słowa, które znaczyły tak wiele dla nich wszystkich:
Wszystko to wydawało się niesłychanie znaczące i ojciec zamierzał oprzeć na tych znaleziskach dzieło życia. Tak było, dopóki nie zaprezentował swoich badań.
Wyśmiano go. Albo zignorowano. Nie do uwierzenia, taki związek między starym i nowym światem. Sześć tysięcy lat, proszę, proszę! Zaliczono go do nieszkodliwych wariatów, razem z tymi, którzy mówili o starożytnych astronautach, Atlantydzie i zaginionym królestwie Mu.
Przedstawiał argumenty, urządzał wykłady, błagał, żeby mu uwierzono, by pojechano z nim do jaskiń i przekonano się na własne oczy! Przedstawił próbki pigmentów, dowody prób laboratoryjnych, szczegółowe badania roślin przedstawionych na reliefach i nawet białych szat bliźniaczek.
Na jego miejscu każdy by się poddał. Wszystkie uniwersytety i fundacje pokazały mu drzwi. Zabrakło mu pieniędzy nawet na wychowanie i wyżywienie dzieci. Podjął się nauczania, by mieć za co żyć, a wieczorami pisywał listy do muzeów na całym świecie. A w muzeum w Manchesterze i potem w Londynie znaleziono gliniane tabliczki, niewątpliwie opisujące bliźniaczki! Za pożyczone pieniądze udał się w podróż i sfotografował te artefakty. Kontynuował poszukiwania.
Wtedy pojawiła się ona, cicha, ekscentryczna kobieta, która go wysłuchała, obejrzała materiały i nawet dała mu starożytny papirus znaleziony na początku stulecia w Górnym Egipcie. Były na nim te same wizerunki i słowa: „Legenda o bliźniaczkach”.