Выбрать главу

Poprzez kłęby pary spojrzałem w lustro, a właściwie w ścianę luster, i zobaczyłem siebie po raz pierwszy od początku tej złowrogiej odysei. Ten wstrząs był nie do zniesienia.

To nie mogę być ja! — coś krzyczało mi w głowie.

Byłem znacznie bledszy, niż to sobie wyobrażałem. Łagodnie odepchnąłem kobiety i podszedłem do luster. Moja skóra miała perłowy blask, a oczy, bardziej promienne niż niegdyś, były przeniknięte lodowatym światłem i łączyły w sobie wszystkie kolory. Mimo to nie wyglądałem jak Mariusz ani jak Akasza. Na mojej twarzy pozostały zmarszczki.

Krew Akaszy wybieliła mnie, ale zachowałem ludzki wygląd. Co dziwne, kontrast sprawiał, że wszystkie te zmarszczki były tym bardziej widoczne. Nawet drobne fałdki na palcach pogłębiły się w porównaniu z tym, co było dawniej.

Ale cóż to za pocieszenie, skoro tym bardziej zwracałem uwagę swoim zdumiewającym, wręcz nieludzkim wyglądem? Czułem się nawet gorzej niż w tamtej chwili, dwieście lat temu, kiedy w jakąś godzinę po śmierci ujrzałem swe odbicie w lustrze i szukałem w nim własnego człowieczeństwa. Teraz po prostu się bałem.

Przyglądałem się sobie w szklanej tafli; mój tors miał biel marmurowego, muzealnego popiersia. A ten organ, organ, którego nie potrzebujemy, był sprężony, jakby gotów do czegoś, czego nigdy już nie będzie potrafił ani nie będzie chciał robić, był jak z marmuru. Priap skazany na wieczne czekanie.

Oszołomiony patrzyłem na podchodzące kobiety; na cudowne szyje, piersi, ciemne, wilgotne kończyny. Patrzyłem, jak dotykały mnie całego. Zgadza się, w ich oczach byłem piękny.

W kłębach pary zapach ich krwi był silniejszy. Jednak nie byłem spragniony, nie naprawdę. Akasza napełniła mnie, ale ta krew przyprawiała mnie o męki, o prawdziwe męki.

Chciałem ich krwi — i nie miało to nic wspólnego z pragnieniem. Chciałem jej tak, jak człowiek chce szlachetnego wina, chociaż napił się wody. Moje pragnienie było pomnożone przez dwadzieścia, trzydzieści lub sto. Prawdę mówiąc, było tak przemożne, że potrafiłem sobie wyobrazić, że biorę je wszystkie, rozdzieram te delikatne gardła jedno po drugim i zostawiam trupy na podłodze.

Nie, to się nie zdarzy — przekonywałem sam siebie. Groźny oścień tego pożądania sprawiał, że zbierało mi się na płacz. Co mi uczyniono! — myślałem jak w gorączce. Ale przecież wiedziałem, no nie? Wiedziałem, że jestem tak silny, że dwudziestu mężczyzn nie zdołałoby mnie ujarzmić. Pomyśleć tylko, co bym im zrobił. Gdybym chciał się stąd uwolnić, mógłbym unieść się i przeniknąć przez sufit. Mogłem zrobić rzeczy, o których nawet nie marzyłem. Prawdopodobnie miałem dar ognia; mogłem spalać wszystko, co ujrzałem na swojej drodze, tak jak ona to robiła, tak jak wedle swoich słów mógł robić to Mariusz. To tylko kwestia siły. I oszałamiających wyżyn świadomości, otwartości…

Kobiety całowały mnie. Całowały moje ramiona. Jak cudowne były te drobne doznania, te delikatne przyciśnięcia warg do mojej skóry. Nie potrafiłem się powstrzymać od uśmiechu, obejmowałem je łagodnie, całowałem, wtulając usta w rozgrzane, wiotkie szyje i czując napór kobiecych piersi na swoje żebra. Byłem całkowicie otoczony tymi podatnymi na uścisk stworzeniami, otulało mnie soczyste ludzkie mięso.

Wszedłem do głębokiej wanny i oddałem się w ich ręce. Gorąca woda opływała mnie, wspaniale zmywając cały brud, który naprawdę nigdy do nas nie przylega, nigdy nas nie przenika. Zadarłem głowę do tyłu, pozwalając umyć swe włosy gorącą wodą.

Tak, co za wyjątkowa rozkosz. A jednak nigdy nie byłem tak samotny. Tonąłem w tych hipnotycznych doznaniach. Byłem bezwolny, ponieważ tak naprawdę nie mogłem nic zrobić.

Kiedy skończyły, wybrałem sobie perfumy i kazałem pozbyć się innych. Mówiłem po francusku, ale chyba mnie rozumiały. Ubrały mnie w rzeczy wybrane przeze mnie spośród tego, co mi przyniosły. Pan domu lubił ręcznie szyte płócienne koszule, tylko trochę na mnie za duże, i lubił też ręcznie szyte buty, które nieźle na mnie pasowały.

Wybrałem garnitur z szarego jedwabiu o bardzo współczesnym, swobodnym kroju. Srebrna biżuteria. Srebrny zegarek właściciela i jego spinki do mankietów z drobnymi diamencikami. I nawet niewielka, diamentowa szpilka do klapy marynarki. Czułem się dziwnie, założywszy te wszystkie rzeczy; miałem wrażenie, że zarazem czuję swoją skórę i jej nie czuję. Wtedy nastąpiło deja vu sprzed dwustu lat. Wróciły stare pytania śmiertelnika. Czemu, do diabła, dzieje się to wszystko? Jak nad tym zapanować?

Przez chwilę rozważałem, czy można się tym nie przejmować? Czy mogę zdobyć się na dystans i spojrzeć na te wszystkie stworzenia, którymi się karmiłem, jak na coś z innej planety? Okrutnie wyrwano mnie z ich świata! Gdzie dawna gorycz, wymówka dla nie kończącego się okrucieństwa? Czemu zawsze skupiała się na drobiazgach? Nie chodzi o to, że życie jest drobiazgiem. Och nie, żadne życie nim nie jest! Prawdę mówiąc, na tym to wszystko polega. Czemu ja, ten, który zabijał z taką obojętnością, uchylałem się przed wizją zniszczenia wspaniałych zwyczajów tych istot? Czemu serce podchodziło mi do gardła? Czemu płakałem w środku, jakby coś we mnie umierało?

Może jakiś inny czart uwielbiałby to; jakiś wynaturzony i pozbawiony skrupułów nieśmiertelny szydziłby z tej wizji, a równocześnie wślizgnąłby się w szaty boga tak łatwo jak ja do tej perfumowanej kąpieli.

Nic nie mogło dać mi tej swobody, nic. Jej przyzwolenie nic nie znaczyło, jej moc w ostatecznym rozrachunku była tylko innym poziomem tego, co wszyscy posiadaliśmy. A owo coś nigdy nie ułatwiało starań i trudu; przeżywaliśmy piekielne męki, bez względu na to, jak często spoglądaliśmy w twarz zwycięstwu bądź klęsce.

Nie mogło być mowy o podporządkowaniu epoki woli jednostki; jej plan musiał jakoś zostać pokrzyżowany i jeśli tylko zachowam spokój, znajdę na to sposób.

A przecież śmiertelni dopuszczali się względem siebie potworności; barbarzyńskie hordy zalewały całe kontynenty, niszcząc wszystko po drodze. Czy ludzkość łudząc się podbojem i panowaniem, wykazywała tylko ludzkie cechy? To bez znaczenia. Nieludzkie były środki, których używała do realizacji swoich celów!

Znów zacząłbym płakać, gdybym nie przestał szukać rozwiązania; a te biedne wrażliwe stworzenia wokół mnie byłyby jeszcze bardziej poranione i zagubione.

Kiedy zakryłem twarz dłońmi, nie odsunęły się. Czesały mi włosy. Ciarki przeszły mi po plecach, a cichy łomot krwi w ich żyłach nagle stał się ogłuszający.

Powiedziałem im, że chcę być sam. Nie mogłem już wytrzymać pokusy. Przysiągłbym, że wiedziały, czego chcę, a jednak były gotowe ulec. Ciemne, słone ciała były tak blisko mnie. Pokusa była zbyt silna. Bez względu na to, co czuły naprawdę, usłuchały mnie natychmiast i z pewnym lękiem. Opuściły pokój w milczeniu, wycofując się, jakby zwyczajne wyjście było niewłaściwe.

Popatrzyłem na zegarek. Noszenie zegarka, który wskazywałby mi czas, wydało mi się bardzo zabawne. Nagle poczułem rozdrażnienie i zegarek się rozsypał! Szkło się rozprysło i wszystko wypadło z rozerwanej, srebrnej koperty. Bransoletka pękła, srebrny owal spadł z przegubu na podłogę, błyszczące kółka znikły w dywanie.

— Dobry Boże! — szepnąłem. A przecież to było możliwe, jeśli potrafiłem rozedrzeć arterię lub serce. Jednak musiałem kontrolować tę moc, nie mogłem pozwolić jej na samowolę.

Rozejrzałem się i wybrałem na chybił trafił małe lusterko w srebrnej ramce. — Pęknij! — pomyślałem i rozleciało się na błyszczące odłamki. W głuchej ciszy słyszałem, jak uderzały o ściany i blat toaletki.