No cóż, to było użyteczne, diablo bardziej użyteczne niż zdolność zabijania ludzi. Wpatrywałem się w telefon na skraju toaletki. Skoncentrowałem się, pozwoliłem mocy się skupić, a potem świadomie obniżyłem ją i postarałem się wolno przesunąć aparat telefoniczny po szklanej płycie zakrywającej marmur. Tak. W porządku. Małe buteleczki zakołysały się i poprzewracały, kiedy przepychał się między nimi. Ustabilizowałem je, jednakże nie potrafiłem ich poustawiać. Nie potrafiłem ich podnieść. Och, czekajcie, ależ tak, potrafiłem. Wyobraziłem sobie rękę, jak je ustawia. Z pewnością moc nie zastosowała się dosłownie do tego obrazu, ale użyłem go, nadając mocy kształt działania. Uporządkowałem buteleczki. Podniosłem tę, która upadła, i odstawiłem na miejsce.
Usiadłem na łóżku, żeby to przemyśleć, ale ciekawość była zbyt silna, bym ograniczył się do myślenia. Zdałem sobie sprawę z czegoś ważnego: miałem do czynienia ze zjawiskiem fizycznym, z energią. Nie było to nic innego jak moc, którą posiadałem już dużo wcześniej. Na przykład niedługo po tym, jak Magnus mnie stworzył, udało mi się przesunąć kogoś po pokoju — to był mój ukochany Nicolas, z którym się kłóciłem — jakbym uderzył go niewidzialną pięścią. Byłem wtedy wściekły, a później nie udało mi się już powtórzyć tej sztuczki. To była ta sama moc, ta sama sprawdzalna i wymierna cecha.
— Nie jesteś bogiem — powiedziałem. Ale ten wzrost mocy, ten nowy wymiar, jak trafnie mówią w tym stuleciu… Hm…
Patrząc w sufit, postanowiłem unieść się powoli i dotknąć go, przesunąć dłonią po gipsowym fryzie obiegającym sznur kandelabru. Poczułem mdłości i wtem zdałem sobie sprawę, że unoszę się pod sufitem. A moja dłoń, proszę, wyglądało na to, że moja dłoń przenika gips. Opuściłem się trochę i spojrzałem w dół.
Zrobiłem to, nie zabierając ze sobą ciała! Nadal siedziałem na skraju łóżka. Wytrzeszczałem oczy na samego siebie, na czubek własnej głowy. Ja — moje ciało w każdym razie — siedziałem tam bez ruchu, jak we śnie, wpatrzony w ścianę. Wracaj — nakazałem sobie w myślach. I wróciłem, dzięki Bogu, a moje ciało było w porządku. Potem spojrzałem na sufit i usiłowałem zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi.
No cóż, wiedziałem, o co chodzi. Sama Akasza powiedziała mi, że jej duch podróżował poza ciałem. Śmiertelni zawsze robili takie rzeczy, a przynajmniej tak utrzymywali. Od najdawniejszych czasów pisywali o takich niewidzialnych podróżach.
Niemal mi się to udało wtedy, kiedy próbowałem zajrzeć do świątyni Azima, kiedy opuściłem swoje ciało, a ona zatrzymała je, bo zaczęło spadać. Wcześniej było jeszcze kilka przypadków… Ale zazwyczaj nie wierzyłem w te wszystkie opowiastki śmiertelnych.
Teraz wiedziałem, że też jestem do tego zdolny. Ale wcale nie chciałem, żeby to się działo przypadkiem. Zdecydowałem się unieść do sufitu, ale tym razem z ciałem, i dokonałem tego w jednej chwili! Byłem tam, przyciskałem się do gipsu, i tym razem moja ręka nie przeniknęła przez sufit. W porządku.
Wróciłem na dół i zdecydowałem się powtórzyć operację po raz kolejny. Teraz tylko duchem! Znów wróciły mdłości, popatrzyłem z góry na swoje ciało, a potem wzniosłem się przez dach pałacu. Podróżowałem ku morzu. Jakże inaczej wyglądał świat: nie byłem pewien, czy to prawdziwe niebo lub prawdziwe morze. To były jakby zamglone repliki jednego i drugiego i wcale mi się to nie podobało, ani trochę. Nie, dziękuję. Zawracam! A może ściągnąć ciało do siebie? Próbowałem, ale absolutnie nic się nie stało i wcale nie byłem tym zaskoczony. To był rodzaj halucynacji. Tak naprawdę nie opuściłem ciała i powinienem przyjąć to do wiadomości.
A Mała Jenks? Co z pięknymi wizjami, które miała Mała Jenks, kiedy się uniosła? Czy to były halucynacje? Nigdy się nie dowiem, prawda?
Wracać!
Siedzę. Skraj łóżka. Wygoda. Pokój. Wstałem i przechadzałem się przez chwilę, patrząc na kwiaty, na ciemne łodygi, dziwne odbicia światła lamp na białych płatkach, złote lśnienia na powierzchniach zwierciadeł i wszystkie inne cudowne zjawiska.
Nagle otaczające mnie szczegóły, niesłychane bogactwa tego pokoju, przytłoczyły mnie.
Padłem na fotel przy łóżku. Wyciągnąłem się na pluszu, słuchałem mocno bijącego serca. Nie cierpiałem być niewidzialny, wychodzić z ciała! Ani mi się śniło to powtarzać!
Usłyszałem śmiech; lekki, łagodny śmiech. Zdałem sobie sprawę z obecności Akaszy, była tam, gdzieś za mną, może w pobliżu toaletki.
Dźwięk jej głosu, jej obecność dostarczyły mi nagłego zadowolenia. To uczucie było zaskakująco silne. Chciałem ją zobaczyć, ale nie ruszyłem się z miejsca.
— Podróżowanie poza ciałem jest mocą, którą dzielisz ze śmiertelnymi — powiedziała. — Oni stale robią tę sztuczkę.
— Wiem — rzekłem rozczarowany. — Niech ją sobie robią. Bylebym ja mógł latać, nie rozstając się z ciałem.
Znów się roześmiała łagodnym, pieszczącym śmiechem, który słyszałem w snach.
— W dawnych czasach — mówiła — ludzie udawali się do świątyń, by to robić; pili napary sporządzane przez kapłanów, a podczas podróży do nieba spotykali się z największymi tajemnicami życia i śmierci.
— Wiem. Zawsze myślałem, że są pijani albo zaćpani na amen, jak się to dzisiaj mówi.
— Jesteś brutalny — szepnęła. — Twoje reakcje są tak szybkie.
— To ma być brutalność? — spytałem. Znów poczułem woń ognisk płonących na wyspie. Mdliło mnie. Dobry Boże — pomyślałem. — A my rozmawiamy tu, jakby nic się nie działo, jakbyśmy nie wniknęli w ich świat pełen koszmarów…
— A latanie wraz z ciałem cię nie przeraża? — zapytała.
— Przeraża, wiesz o tym — powiedziałem. — Kiedy odkryję granice? Czy mogę siedzieć tutaj i zabijać śmiertelnych, którzy są wiele kilometrów dalej?
— Nie. Odkryjesz granice o wiele szybciej, niż myślisz. To jak każda inna tajemnica. Tak naprawdę nie ma żadnej tajemnicy.
Roześmiała się. Przez ułamek sekundy znów słyszałem głosy, rosnący przypływ, ale rozpłynął się w autentycznych dźwiękach — krzykach niesionych przez wiatr, dochodzących z wioski na wyspie. Palono małe muzeum ze starożytnymi greckimi posągami. A z nim ikony i bizantyjskie malowidła.
Cała sztuka szła z dymem. Życie szło z dymem.
Nagle zapragnąłem ją zobaczyć, ale nie potrafiłem znaleźć jej odbicia w zwierciadłach. Poddałem się.
Stała przy toaletce. Także zmieniła ubiór i uczesanie, była jeszcze bardziej wysublimowana, cudowna, a równocześnie bezczasowa jak poprzednio. Trzymała ręczne lusterko i przeglądała się w nim, ale tak naprawdę nie patrzyła na nic; słuchała głosów ja też znów je usłyszałem.
Przeszedł mnie dreszcz; Akasza przypominała dawną siebie, zamarłą, siedzącą w świątyni. Po chwili jakby się obudziła, znów popatrzyła do lusterka, potem na mnie i odłożyła je.
Włosy miała rozpuszczone, rozplotła wszystkie warkocze, czarne fale opadały swobodnie na ramiona, ciężkie, mieniące się i zapraszające do pocałunków. Suknia wyglądała tak, jakby kobiety uszyły ją dla niej z ciemnego, karmazynowego jedwabiu znalezionego tutaj. Materiał nadawał lekki rumieniec policzkom piersiom, tylko na wpół przysłoniętym luźnymi fałdami, które wspinały się do ramion i były chwycone złotymi zapinkami. Naszyjniki, które miała na sobie, były całkowicie współczesne, ale obfitość nadawała im archaiczny wygląd: perły, złote łańcuchy, opale, a nawet rubiny. Na promiennej skórze wszystkie te ozdoby wydawały się jakoś nierzeczywiste! Roztapiały się w świetle, jakim jarzyła cała postać, jednoczyły się z blaskiem oczu i lśnieniem warg.