— A może ty czegoś nie rozumiesz? — powiedziałem. Miotałem się, szukając właściwych słów. — Załóżmy, że dwoistość męskość-kobiecość jest niezbędna dla ludzkiego gatunku. Załóżmy, że kobiety chcą mężczyzn, załóżmy, że powstaną przeciwko tobie i będą usiłowały ich ochronić. Świat to nie ta mała prostacka wysepka! Nie wszystkie kobiety są wieśniaczkami oślepionymi przez twoje wizje!
— Czy myślisz, że mężczyźni są właśnie tym, czego chcą kobiety? — zapytała. Przysunęła się bliżej, jej twarz zmieniła się niedostrzegalnie w grze światła. — Czy o to ci chodzi? Jeśli tak, to oszczędźmy kilku mężczyzn więcej i trzymajmy ich tam, gdzie będzie można na nich patrzeć, jak te kobiety patrzyły na ciebie, i dotykać, jak one dotykały ciebie. Będziemy trzymać ich tam, by kobiety miały ich na swoje zawołanie, a zapewniam cię, że nie będą tak wykorzystywani, jak kobiety były wykorzystywane przez mężczyzn.
Westchnąłem. Wszystkie argumenty były daremne. Miała absolutną rację i absolutnie się myliła.
— Krzywdzisz sam siebie — powiedziała. — Znam twoje argumenty. Rozważałam je przez wieki, tak jak rozważałam swoje pytania. Myślisz, że na moje postępowanie wpływają ludzkie ograniczenia. To nieprawda. Żeby mnie zrozumieć, musisz myśleć w kategoriach niewyobrażalnych możliwości. Prędzej zrozumiesz tajemnicę rozszczepienia atomu lub czarnych dziur w przestrzeni kosmicznej.
— Musi być jakiś sposób wykluczający śmierć. Musi być sposób, który zatriumfuje nad śmiercią.
— Ależ to właśnie jest sprzeczne z naturą, mój piękny. Nawet ja nie potrafię położyć kresu umieraniu. — Przerwała, jakby była głęboko poruszona słowami, które właśnie wypowiedziała. — Położyć kres umieraniu — szepnęła. Jakieś osobiste zmartwienie nawiedziło jej myśli. — Położyć kres umieraniu. — Oddalała się ode mnie. Zamknęła oczy, podniosła palce do skroni.
Znów słyszała głosy; dopuszczała je do siebie. A może przez chwilę nie potrafiła ich powstrzymać. Wypowiedziała kilka słów w prawiecznym języku. Nie zrozumiałem ich. Nagle zdałem sobie sprawę z jej pozornej bezbronności, z tego, że głosy jakby pozbawiały ją sił. Przeszukała wzrokiem pokój, a gdy spojrzała na mnie, rozjaśniła się.
Przemożny smutek odebrał mi mowę. Jak mikroskopijne były zawsze moje wizje! Pokonać garstkę nieprzyjaciół, być widzianym i kochanym przez śmiertelnych jako symbol, znaleźć sobie miejsce w wielkim spektaklu życia, nieskończenie większym ode mnie, spektaklu, którego zbadanie zajęłoby umysł jednostki na tysiąc lat. A my nagle stanęliśmy poza czasem, poza sprawiedliwością; byliśmy zdolni obalić całe systemy myślowe. A może to tylko iluzja? Ilu innych sięgało po taką moc?
— Oni nie byli nieśmiertelni, ukochany. — Jej ton był niemal błagalny.
— Ale my jesteśmy dziełem przypadku — powiedziałem. — Jesteśmy istotami, które nigdy nie powinny istnieć.
— Nie wypowiadaj tej myśli!
— Nic na to nie poradzę.
— To jest teraz bez znaczenia. Nie potrafisz zrozumieć, jak mało to wszystko znaczy. Nie podaję ci wysublimowanej racji, która by mną powodowała, ponieważ racje są proste i praktyczne. To, jak zostaliśmy poczęci, jest bez znaczenia. Liczy się to, że przetrwaliśmy. Nie rozumiesz? Sam fakt naszego przetrwania jest najpiękniejszy i to piękno rozrośnie się niepomiernie.
Potrząsnąłem głową. Znów ujrzałem spalone muzeum i leżące na podłodze sczerniałe posągi. Ogarnęło mnie poczucie dotkliwej straty.
— Historia się nie liczy — powiedziała. — Sztuka się nie liczy. Te zjawiska implikują ciągłość, która rzeczywiście nie istnieje. Zaspokajają naszą potrzebę wzorca, głód sensu, ale tak naprawdę nas oszukują. My musimy nadać sens.
Odwróciłem się od niej. Nie chciałem dać się omamić jej rozumowaniu ani urodzie, lśnieniu otchłannie czarnych oczu. Poczułem jej dłonie na ramionach, usta na szyi.
— Kiedy miną lata — powiedziała — kiedy mój ogród rozkwitnie podczas wielu letnich miesięcy i zaśnie podczas wielu zim, kiedy stare drogi wojny i gwałtu będą tylko wspomnieniem i kobiety oglądające stare filmy będą się zdumiewać, że takie rzeczy były kiedykolwiek możliwe, gdy zwyczaje kobiet zostaną przyswojone przez każdego członka ludzkich wspólnot, wtedy być może mężczyźni będą mogli powrócić. Powoli ich liczba będzie mogła wzrosnąć. Dzieci będą wychowywane w atmosferze, w której gwałt będzie nie do pomyślenia, a wojna stanie się niewyobrażalna. Wtedy… wtedy… wtedy będą mogli pojawić się mężczyźni. Kiedy świat będzie na to gotowy.
— To się nie uda. Nie może się udać.
— Dlaczego tak mówisz? Spójrzmy na naturę, jak tego chciałeś zaledwie przed chwilą. Wyjdź do bujnego ogrodu, który otacza tę willę; przyjrzyj się rojom pszczół i mrówkom, które trudzą się jak zawsze. To są samice, mój książę, miliony samic. Samiec jest jedynie aberracją i sprawą pewnej funkcji. One na długo przede mną nauczyły się mądrej sztuczki ograniczenia liczby samców. Wreszcie możemy żyć w epoce, w której samce są całkiem niepotrzebne. Powiedz mi, mój książę, jaki jest teraz użytek z mężczyzn, jeśli nie ochrona kobiet przed innymi mężczyznami?
— Do czego więc jestem ci potrzebny? — zapytałem z rozpaczą. — Czemu wybrałaś mnie na swojego małżonka! Na litość boską, czemu nie zabiłaś mnie z innymi mężczyznami! Wybierz jakiegoś innego nieśmiertelnego, jakąś przedwieczną istotę, głodną takiej mocy! Musi być ktoś taki. Nie chcę rządzić światem! Nie chcę rządzić niczym! Nigdy nie chciałem.
Wyraz jej twarzy uległ drobnej zmianie. Pojawił się nieznaczny, przelotny smutek, przez co mrok jej oczu stał się jeszcze bardziej bezmierny. Jej wargi zadrżały, jakby chciała coś powiedzieć.
— Lestacie, gdyby cały świat miał być zniszczony, ja nie zniszczyłabym ciebie. Z przyczyn niejasnych nawet dla mnie twoje ograniczenia są tak promienne jak twoje cnoty. Ale co być może ważniejsze, kocham cię, bo jesteś ideałem wszystkich samczych wad. Agresywny, zuchwały, pełen nienawiści i zawsze elokwentny, gdy tylko trzeba usprawiedliwić przemoc. Jesteś destylatem męskości, a taka czystość ma olśniewającą jakość. Tylko dlatego jednak, że teraz da się kontrolować.
— Przez ciebie.
— Tak, kochanie. Po to się urodziłam. Dlatego tu jestem. To nie ma znaczenia, jeśli nikt nie uzna mojego celu. Postaram się, żeby został uznany. W tej chwili świat płonie samczym ogniem. Ale kiedy wszystko się naprawi, twój ogień zapłonie jeszcze jaśniej — blaskiem pochodni.
— Akaszo, potwierdzasz mój punkt widzenia! Nie myślisz, że dusze kobiet pożądają właśnie tego ognia? Mój Boże, czy będziesz chciała poprawiać słońce?
— Tak, dusze pożądają tego ognia. Ale chcą go zobaczyć jako blask pochodni, jak wspomniałam, albo płomyk świecy. Nie chcą jednak, by szalał w każdym lesie, na każdej górze i w każdej górskiej dolinie. Nie ma takiej kobiety, która by chciała w nim spłonąć! One chcą światła, mój piękny, światła! I ciepła! Ale nie zniszczenia. Jak mogłyby go chcieć? Są tylko kobietami. Nie szaleńcami.
— W porządku. Powiedzmy, że uda ci się dopiąć celu. Ze zaczniesz tę rewolucję i ogarnie ona świat — a zważ, że nie wydaje mi się to możliwe! Ale jeśli ci się uda, czy sądzisz, że nikt w świecie nie zażąda pokuty za śmierć tak wielu milionów? Jeśli nie ma bogów ani bogiń, czy jakimś sposobem sami ludzie — i ty, i ja — nie zostaniemy zmuszeni do zapłaty?