Puściłem go. Sens się zatracił. Przed sobą miałem tylko światło i wielką radość kobiet, które wreszcie zostały wybawione dzięki cudowi. Salę zaległa cisza; z dala napływał tylko monotonny huk morza.
Wtedy przemówiła Akasza:
— Teraz grzechy mężczyzn zostały odkupione, a tych, którzy nadal są uwięzieni, otoczymy dobrą opieką i miłością. Nigdy jednak nie dajcie wolności tym, którzy pozostali, tym, którzy was uciskali.
Bez dźwięku, bez słów, chłonęły naukę.
Szalejące pożądanie, którego były świadkami, śmierć, którą przyniosłem — to wieczne przypomnienie zapalczywości żywej we wszystkich samcach, której nie można uwolnić. Mężczyźni zostali złożeni na ofiarę ucieleśnieniu własnej przemocy. Te kobiety były świadkami nowego i wszechogarniającego rytuału, nowej świętej ofiary mszalnej. Ujrzą ją jeszcze nie raz i nic wolno im jej zapomnieć.
W głowie wirowało mi od tego paradoksu. Moje niepoważne plany przysparzały mi udręki. Jeszcze nie tak dawno chciałem, by świat śmiertelnych dowiedział się o mnie. Chciałem być wizerunkiem zła w teatrze świata i przez to czynić dobro.
A jakże, stałem się tym wizerunkiem, byłem jego dosłownym ucieleśnieniem, znajdującym przypisane sobie miejsce w mitologii tych kilku prostych duszyczek, tak jak ona obiecała. A cichy głosik szeptał mi do ucha, dręczył mnie tym starym powiedzeniem: uważaj, o co prosisz, bo jeszcze to dostaniesz.
Tak, tak właśnie było: wszystko, o czym kiedykolwiek zamarzyłem, stawało się ciałem. W świątyni ucałowałem ją i marzyłem o tym, żeby ją obudzić, marzyłem o jej mocy; teraz staliśmy oboje, ona i ja, a wokół nas rozlegały się hymny i okrzyki radości. Hosanna!
Drzwi pałacu rozwarły się na oścież. Odchodziliśmy; unosiliśmy się w chwale i czarodziejsko mijaliśmy drzwi, wzbijaliśmy się ponad dach starej rezydencji, a potem nad rozmigotane wody. w cichy gwiezdny przestwór.
Nie lękałem się już upadku, nie lękałem się niczego tak mało znaczącego. Dusza moja bowiem — marna jak zawsze — poznała lęk, jakiego nigdy sobie nie wyobrażała.
Rozdział szósty
Rzecz o bliźniaczkach (II)
Śniła o zabijaniu. To było wielkie mroczne miasto takie jak Londyn albo Rzym, a ona przemierzała je pośpiesznie, szukając ofiary, pierwszej ludzkiej słodkiej ofiary, którą zabije i która będzie tylko jej. Zanim otworzyła oczy, zwinnym skokiem pokonała przestrzeń w sobie, dzielącą wszystko, w co wierzyła, od tego prostego amoralnego czynu — zabijania. Zrobiła to na modłę gadów, które wciągając myszkę w bezwargi pysk i miażdżąc ją powoli, nie zwracają uwagi na cichą, łamiącą serce piosnkę agonii.
Ocknęła się w ciemności; dom żył na górnych piętrach; starsi wzywali: — Przybądź. — Gdzieś był włączony telewizor. Błogosławiona Dziewica Maryja objawiła się na wysepce na Morzu Śródziemnym.
Nie czuła żadnego głodu. Krew Maharet była zbyt silna, jednak myśl o zabijaniu rosła, przyzywała ją do czynu jak wiedźma w ciemnym zaułku. Zabij!
Podniosła się z wąskiego pudła, w którym leżała, szła na palcach przez czerń, aż wymacała dłonią metalowe drzwi. Wyszła na korytarza i spojrzała na nie kończącą się spiralę żelaznych stopni, przypominającą szkielet. W górze przez świetlik dojrzała niebo. Wyglądało jak dym. Mael był w połowie drogi, przy drzwiach do właściwego domu, i patrzył na nią z wysokości.
Zawirowało jej w głowie na myśl, że jest jedną z nich i że są razem. Poczuła pod dłonią żelazną poręcz, a w sercu nagły i smutek, przelotny żal za wszystkim, czym była, zanim tamten piękny zapaleniec złapał ją za włosy.
Mael zbiegł na dół, jakby chciał ją ratować, gdyż myśli i wspomnienia unosiły ją poza to miejsce i ten czas. Oni rozumieli niezawodnie, że czuła oddech ziemi, śpiew lasu, dotyk i korzeni pełznących w ciemności poprzez ściany.
Wpatrywała się w Maela. Lekko pachniał skórą z jelenia i kurzem. Jak mogła kiedykolwiek pomyśleć, że ta istota jest człowiekiem? Przecież jego oczy tak migocą. A jednak przyjdzie czas, kiedy znów będzie chodziła pomiędzy ludźmi, poczuje na sobie przeciągłe spojrzenia uciekające w bok. Będzie pokonywała pośpiesznie jakieś mroczne miasto, takie jak Londyn lub Rzym. Zaglądając w oczy Maela, znów ujrzała tamtą wiedźmę z zaułka, ale to nie była dokładna wizja. Nie, ujrzała zaułek i czyste zabijanie; oboje odwrócili wzrok w tej samej chwili, ale niespiesznie, raczej z szacunkiem. Wziął ją za rękę i popatrzył na bransoletę, którą od niego dostała. Nagle pocałował ją w policzek, a potem poprowadził ją po schodach do pomieszczenia w szczycie góry.
Głosy z telewizora coraz głośniej mówiły o zbiorowej histerii na Sri Lance. Kobiety zabijają mężczyzn. Mordowano nawet noworodki płci męskiej. Na wyspie Lynkonos doszło do masowej halucynacji i niewytłumaczalnej śmiertelnej epidemii.
Nie od razu dotarło do niej, co słyszy. Więc to nie była błogosławiona Dziewica Maryja. W pierwszym odruchu pomyślała, jak to cudownie, że mogą wierzyć w coś takiego. Odwróciła się do Maela, ale on patrzył wprost przed siebie. To nie była dla niego nowość. Wiadomości telewizyjne docierały do niego od godziny.
Kiedy weszła do sali, ujrzała niesamowite, migające światło. Jej nowi pobratymcy, członkowie Tajnego Zakonu Nieumarłych, wpatrywali się nieruchomo w wielki ekran, rozrzuceni po sali jak posągi.
— …zamieszki w przeszłości, wywołane skażeniem pokarmów lub wody. Jak do tej pory nie znaleziono dostatecznego wyjaśnienia doniesień z bardzo odległych miejsc, w tym ostatnio z kilku samotnych wiosek w górach Nepalu. Zatrzymane twierdzą, że widziały piękną kobietę zwaną na przemian Błogosławioną Dziewicą, Królową Niebios albo po prostu boginią, która rozkazała im dokonać masakry wszystkich mężczyzn w wiosce, poza kilkoma starannie wybranymi osobami. Niektóre doniesienia wspominają również o zjawie płci męskiej, jasnowłosym bogu, którego tytułu ani imienia jak dotąd nie znamy…
Jesse spojrzała na Maharet, która bez emocji przyglądała się obrazowi telewizyjnemu, trzymając dłoń na oparciu fotela.
Na stole leżały gazety w języku francuskim, angielskim i w hindi.
— …z Lynkonos na kilka innych wysepek, zanim wezwano gwardię narodową. Szacuje się, że na tym małym archipelagu tuż przy wybrzeżu Grecji zabito około dwóch tysięcy mężczyzn.
Maharet dotknęła małego czarnego pilota i ekran znikł. Wydawało się, że cała aparatura znikła w ciemnym lesie, kiedy ukazały się okna, a za nimi nie kończące się szeregi czubków drzew na tle wzburzonego nieba. W oddali migały światła Santa i Rosa otulone mrocznymi wzgórzami. Czuła zapach słońca, które jeszcze niedawno gościło w tej sali, czuła żar odchodzący powoli i przez szklany sufit.
Popatrzyła na pozostałych, siedzących w milczeniu, oszołomionych. Mariusz wbijał gniewny wzrok w ekran i w rozrzucone przed sobą gazety.
— Nie mamy czasu do stracenia — szybko powiedział Khayman do Maharet. — Musisz kontynuować opowieść. Nie wiemy, kiedy ona się tu zjawi.
Wykonał drobny gest i rozrzucone gazety znikły nagle w ogniu, który pożarł je z wirem iskier wznoszącym się ku paszczy okapu.
Jesse nagle poczuła zawrót głowy. To wszystko działo się za szybko. Patrzyła na Khaymana. Czy kiedyś do tego przywyknie? Do tych porcelanowych twarzy, gwałtownych grymasów, przyciszonych ludzkich głosów i prawie niewidzialnych ruchów?
Co robiła Matka? Mordowała mężczyzn. Materia życia tamtych prostych ludzi została rozdarta i nigdy już nie uda się jej zeszyć. Poczuła dotknięcie lodowatego zagrożenia. Szukała w twarzy Maharet jakiejś wiedzy, wskazówki.