Rozległy się głosy; osiągnęły maksimum, zanim zdążyłem je zdusić. A potem opadły jak woda ustępująca po wielkiej powodzi.
Znów dostrzegłem wokół siebie góry; znów widziałem zrujnowany dom. Ból minął, ale wciąż drżałem.
Odwróciła się ku mnie, napięta, ze ściągniętą twarzą i lekko zwężonymi oczami.
— Tyle dla ciebie znaczą, prawda? Jak myślisz, co zrobią lub powiedzą? Sądzisz, że Mariusz zawróci mnie z mojej drogi? Znam Mariusza tak dobrze, jak ty nigdy go nie poznasz. Znam każdą ścieżkę jego rozumowania. Jest chciwy jak ty. Za kogo mnie bierzesz, jeśli sądzisz, że tak łatwo mną kierować? Urodziłam się królową. Zawsze rządziłam; nawet ze świątyni. — Nagle oczy się jej zaszkliły. Usłyszałem głosy, rosnący głuchy szum. — Rządziłam choćby tylko w legendzie; choćby tylko w umysłach tych, którzy przychodzili składać mi hołd, księżniczek, które grały dla mnie na instrumentach, przynosiły mi ofiary i modliły się do mnie. Czego chcesz ode mnie? Żebym zrezygnowała dla ciebie z tronu, z przeznaczenia?
Co mogłem odpowiedzieć?
— Potrafisz czytać w moim sercu — rzekłem. — Wiesz, że chcę, byś udała się do nich, dała im szansę wypowiedzenia się, jak dałaś tę szansę mnie. Oni znają słowa, których ja nie znam. Oni wiedzą więcej niż ja.
— Och, Lestacie, ja naprawdę ich nie kocham. Nie kocham ich tak, jak kocham ciebie. Więc jakie znaczenie ma to, co powiedzą? Nie mam do nich cierpliwości!
— Potrzebujesz ich. Sama to powiedziałaś. Jak możesz bez nich zacząć? Mam na myśli prawdziwy początek, nie te zacofane wioski, lecz miasta, w których ludzie będą walczyć. To twoi aniołowie, tak ich nazywałaś.
— Nie potrzebuję nikogo. — Smutno potrząsnęła głową. — z wyjątkiem… Z wyjątkiem… — Zawahała się, a potem jej twarz straciła wszelki wyraz.
Zanim zdążyłem nad sobą zapanować, jęknąłem; jęknąłem z bezradności i żalu. Oczy zaszły jej mgłą i chyba głosy znów się odezwały, jednakże nie w moich uszach, lecz w jej. Wydawało mi się, że patrzy na mnie, nie widząc.
— Jeśli będę musiała, zniszczę cię — rzekła matowym głosem, szukając mnie wzrokiem, ale nie znajdując. — Uwierz moim słowom. Po raz pierwszy nie zniknę, nie cofnę się. Moje sny staną się rzeczywistością.
Oderwałem od niej wzrok, spojrzałem ponad zrujnowaną bramą, ponad poszarpanym brzegiem urwiska ku dolinie. Co dałbym za uwolnienie od tego koszmaru? Czy byłbym gotów umrzeć z własnej ręki? Oczy napełniły mi się łzami, kiedy patrzyłem na ciemne pola. Tchórzostwem było tak myśleć; sam do tego doprowadziłem! Nie było już dla mnie ucieczki.
Stała jak posąg, zasłuchana; potem zamrugała, a jej ramiona drgnęły, jakby niosła w sobie wielki ciężar.
— Czemu nie możesz mi uwierzyć? — powiedziała.
— Porzuć to! — odparłem. — Zostaw wszystkie te wizje. — Podszedłem do niej i wziąłem ją za ramiona. Uniosła wzrok, prawie jakby była pijana. — Stoimy w ponadczasowym miejscu, bo te biedne wioszczyny, które podbiliśmy, nie zmieniły się od tysięcy lat. Pozwól, że pokażę ci mój świat, Akaszo chcę, byś zobaczyła każdą jego najdrobniejszą część! Chodź ze mną do miast jak szpieg; nie by niszczyć, ale by ujrzeć!
Jej oczy znów się rozjaśniły; bezwolność ustępowała. Objęła mnie i nagle znów zapragnąłem krwi. Mogłem myśleć tylko o tym, chociaż się opierałem i łkałem nad słabością swej woli. Chciałem jej. Chciałem jej i nie mogłem tego zwalczyć; a jednak moje stare marzenia wracały, tamte dawne wizje, w których budziłem ją i zabierałem ze sobą do oper, muzeów, sal koncertowych, prowadziłem przez metropolie i skarbce pełne wszystkich pięknych i niezniszczalnych rzeczy, które ludzie stworzyli na przestrzeni wieków, artefaktów wznoszących się ponad wszelkie zło, pomyłki i słabości ludzkich dusz.
— Cóż to wszystko dla mnie znaczy, miłości moja? — szepnęła. — Ty miałbyś mnie uczyć swojego świata? Ach, cóż za próżność. Jestem poza czasem i zawsze byłam.
Kiedy patrzyła na mnie, była załamana jak nigdy. Widziałem jej smutek.
— Potrzebuję cię! — szepnęła. Jej oczy po raz pierwszy napełniły się łzami.
Nie mogłem tego znieść. Poczułem dreszcze. Uciszającym gestem położyła mi palce na ustach.
— Doskonale, miłości moja — powiedziała. — Jeśli sobie tego życzysz, udamy się do twoich braci i sióstr. Do Mariusza. Jednak pozwól mi jeszcze jeden raz przycisnąć cię do serca. Widzisz, nie mogę być inna, niż jestem. Oto, co obudziłeś swoim śpiewem: oto, czym jestem!
Chciałem protestować, zaprzeczać; chciałem znów wytoczyć argumenty, które podzieliłyby nas i sprawiły jej ból, ale kiedy spojrzałem jej w oczy, nie mogłem znaleźć właściwych słów. Nagle zrozumiałem, co się stało.
Znalazłem sposób, by ją zatrzymać, znalazłem ten klucz. Był w zasięgu ręki przez cały czas. Nie jej miłość do mnie była ważna, lecz to, że mnie potrzebowała; potrzebowała jednego sojusznika w całym wielkim królestwie; jednej bratniej duszy stworzonej z tej samej substancji, z której ona była stworzona. Kiedyś wierzyła, że może mnie stworzyć na swój obraz i podobieństwo, a teraz wiedziała, że to niemożliwe.
— Ach, mylisz się — powiedziała przez łzy. — Jesteś młody i pełen obaw. — Uśmiechnęła się. — Należysz do mnie. Jeśli tak być musi, zniszczę cię, mój książę.
Nie odezwałem się. Nie mogłem. Zrozumiałem wszystko, mimo że ona nie mogła tego zaakceptować. Przez długie wieki odosobnienia nigdy nie była sama; nie zaznała cierpień całkowitej izolacji. Och, nie chodziło o coś tak prostego jak obecność Enkila u jej boku lub widok Mariusza składającego dary; było to coś głębszego, nieskończenie bardziej ważnego; nigdy samotnie nie wypowiedziała wojny rozumu przeciwko otoczeniu!
Łzy płynęły jej po policzkach, dwie strugi żrącej czerwieni. Zacisnęła usta i ściągnęła brwi w ponurym zamyśleniu, chociaż twarz promieniała jej jak zawsze.
— Nie, Lestacie — powtórzyła. — Mylisz się. Musimy wytrwać do końca. Jeśli oni muszą umrzeć… wszyscy… żebyś ty związał się ze mną, niech tak będzie.
Chciałem zbuntować się przeciwko niej, przeciwko jej groźbom; ale kiedy podeszła, nie odsunąłem się.
Tu i teraz: ciepła karaibska bryza, dłonie Akaszy sunące w górę moich pleców, palce Akaszy przesuwające się wśród moich włosów. Nektar znów napływał we mnie, zalewał mi serce. Wreszcie jej usta spoczęły na moim gardle i poczułem nagłe ukłucie jej zębów. Tak! Tak jak w świątyni, wiele lat temu, tak! Jej krew, moja krew i ogłuszające dudnienie jej serca, tak! To była ekstaza, a jednak nie potrafiłem jej ulec; nie potrafiłem i ona o tym wiedziała.
Rozdział ósmy
Rzecz o bliźniaczkach (zakończenie)
Zastałyśmy pałac taki, jaki był w naszej pamięci, a być może bardziej wystawny, przeładowany łupami z podbitych krajów. Więcej złotych tkanin i jeszcze bardziej żywe malowidła; dwa razy więcej niewolników, jakby byli jedynie ozdobami; ich szczupłe nagie ciała były obwieszone złotem i klejnotami.
Skierowano nas do królewskiej izby z uroczymi fotelami, stoliczkami i pysznym dywanem oraz ugoszczono tacami z mięsem i rybami.
O zachodzie słońca usłyszałyśmy wiwaty. Król i królowa pojawili się w pałacu. Cały dwór wyszedł im się pokłonić, wyśpiewując hymny opiewające bladą skórę i lśniące włosy, a także ciała cudownie wyleczone po napadzie spiskowców; cała budowla rozbrzmiewała echami pochwalnych pieśni.